wtorek, 18 grudnia 2012

01. Kroniki Dusz - Przelana Krew - Rozdział 13.

Poprzedni: Przelana Krew - Rozdział 12.


Kiedy Tæirc obudził się o poranku, zastał Margre obok. Zazwyczaj wstawała przed nim, a następnie wracała w nocy gdy już spał, i tak codziennie od śmierci Vergantaca. Tak samo jak i inni mieszkańcy osady, nie wiedział gdzie znikała każdego dnia ani, tym bardziej, co robiła. Może teraz była na tyle zmęczona, że zdecydowała się dłużej przespać. Postanowił zatem nie budzić jej i wyszedł, sprawdzając uprzednio czy ojciec jest u siebie. Nie zastał nikogo. „To dobry znak,” stwierdził w myślach.
Znalazł go potem na zewnątrz, rozmawiającego z kowalem Hugytem przy jego chacie. Stanął w pewnej odległości od nich, by nie przeszkadzać w konwersacji. Zdołał jednak usłyszeć jak Byrn wyraża współczucie wobec straty Hugyta i stara się go pocieszyć.
Kiedy skończył rozmowę, Tæirc podszedł i rzekł:
– Jestem zaskoczony tym jak szybko wróciłeś do obowiązków.
Byrn przeciągnął się.
– Przyznam, że czuję się jakbym nie ruszał swojego tyłka z jednego miejsca przez pół roku. Stawy mi chyba zesztywniały. – Westchnął i spojrzał smutno na syna. – Jak wiesz, mój brat zawsze powtarza hasło o tym, by nie żyć przeszłością. Niestety, zawsze, gdy to mówi, ma rację. Nie osiągnę czegokolwiek siedząc w domu, a tylko pogorszę swoją sytuację. Poza tym śmierć Ryga i Polyna jest na tyle zagadkowa, że trzeba ją zbadać.
– Co zamierzasz z tym zrobić?
– Rozmawiałem wcześniej z Facatem i kazałem mu przeczesać z kilkoma ludźmi tamtą okolicę. Tym razem jest jeszcze dziwniej. Dziwniej niż wtedy. Pamiętasz może tamto zdarzenie?
Tæirc od razu przypomniał sobie jak wiele dni przed walką Argruna z megnartem okoliczne osady obiegła wieść o tajemniczej śmierci, która miała miejsce na ziemiach Ducaifa. Zmarły został znaleziony cały mokry, choć najbliższy strumień znajdował się dosyć daleko. Niektórzy sądzili, że mógł być ciągnięty aż do tego miejsca, lecz łowcy nie znaleźli wówczas w okolicy żadnych śladów sugerujących taki rozwój wydarzeń. Stanęło na tym, że po ataku ktoś specjalnie wylał wiadro wody na trupa, lecz wciąż pozostawało pytanie: po co? I, najważniejsze, kto?
– Ale najpierw – Byrn uderzył w dłonie i je potarł, jakby zabierał się do ciężkiej pracy – muszę załatwić parę istotnych spraw. Pójdziesz ze mną?
– Ja? W jakim celu? – zapytał Tæirc.
– Ktoś musi mnie pilnować żebym znowu nie zrobił jakiegoś głupstwa.
Wódz uśmiechnął się lekko. Tæirc uniósł nieco brwi w zaskoczeniu, lecz niemal zaraz się zgodził, co wprawiło ojca w jeszcze lepszy nastrój.
Byrn do południa odwiedzał starych przyjaciół, ale spotykał się też z pozostałymi mieszkańcami osady. Jego syn z pewną ostrożnością patrzył jak wódz naprawia szkody wyrządzone przez niego od śmierci Argruna. Znowu miał wrażenie, że ojciec powrócił do swojego starego stanu, tego sprzed walki z megnartem, lecz tym razem brakowało niepokoju. Wydawało mu się, że powrót Byrna do dawnego charakteru nie był wymuszony tak jak tuż przed pamiętną ucztą. Przypuszczalnie było to efektem odosobnienia przez ostatnie kilkanaście dni – miał on wtedy czas na przemyślenia i mógł w spokoju rozliczyć swojego ducha z popełnionych błędów. Co więcej, pewności siebie prawdopodobnie dodała Byrnowi także sytuacja z poprzedniego dnia. Gdy odnaleziono zmarłego Ryga i Polyna, musiał poczuć się potrzebny, bez względu na to co zrobił. To był moment, który pozwolił mu wrócić do życia osady.
Jednakże, choć wódz uzdrawiał swoje relacje z większością mieszkańców, istniały rany, których nie potrafił zasklepić. Kiedy mijali chatę, gdzie mieszkała rodzina Vergantaca, Byrn powiedział do siebie „jeszcze nie teraz, jeszcze nie”.
Tuż przed południem przybyli łowcy, którzy poprzedniego dnia mieli odnieść ciała Ryga i Polyna do grodu Bærguvna.
– Dotarliśmy na miejsce o zmierzchu. Bærguvn ugościł nas byśmy nie musieli wracać nocą – rzekł pierwszy.
– O wschodzie słońca odbył się Rytuał Odejścia, a potem odeszliśmy – oznajmił drugi.
– Jak zareagowali na ciała? – zapytał Byrn.
– Bardzo źle. Ten widok, a zwłaszcza to jak wyglądało ciało Ryga, wprawił w rozpacz całą osadę. Zmarli za życia musieli być tam chyba uwielbiani, bo cała tamtejsza ludność wzięła udział w Rytuale. Bodajże nikt nie został pilnować osady.
– Jednak największy szok przeżył Bærguvn. Kazał nam opowiedzieć co się stało, tak szczegółowo jak to tylko możliwe. Z każdym naszym słowem wyglądał coraz gorzej, jakby stracił syna. – W mgnieniu oka łowca zrozumiał co i komu powiedział, toteż dodał natychmiast: – Wybacz, wodzu, nie chciałem-
Byrn poklepał go po ramieniu.
– Nie przejmuj się – odparł z uśmiechem. – To już przeszłość.

Zanim łowcy odeszli, Byrn kazał im zabrać paru ludzi i udać się jeszcze raz na miejsce, gdzie znaleziono Ryga i Polyna, by poszukali jakichkolwiek śladów, które mogłyby nakierować na potencjalnych sprawców tego zdarzenia.
Tymczasem Tæirca nawiedziło dziwne uczucie, kierujące jego myśli w kierunku domu zgromadzeń. Coś go ciągnęło, by wrócić tam chociaż na chwilę. Oznajmił ojcu, że niedługo przybędzie z powrotem i ruszył w tamtym kierunku.
Główna sala, oprócz obecnych pod ścianami stołów i ław, świeciła pustkami. Przez ostatnie kilkanaście dni nikt oprócz Tæirca, Byrna i Margre nie kręcił się po niej. Po dzisiejszym, spędzonym z ojcem poranku, Tæirc miał sporą nadzieję, że to się wkrótce zmieni. Zajrzał do izby rodziców, w której też nie było żywego ducha.
Niemal natychmiast złapał się na tym, że nie pomyślał o matce ani razu od wczorajszego odkrycia. Tak bardzo skupiony był na poprawie stanu wodza i jego powrotem do obowiązków, że zapomniał o jej braku. Zazwyczaj siedziała tu o tej porze i szyła, nucąc jedną z wielu pieśni, jakie śpiewała jemu, Argrunowi albo Margre gdy byli dziećmi.
Tak bardzo chciał by wróciła.
Poszedł do sąsiedniego pomieszczenia, gdzie ze zdziwieniem odkrył, że jego siostra wciąż leży, tym razem na boku, zwrócona plecami w stronę przejścia.
– Margre? – odezwał się cicho.
Nie odpowiedziała. Zaniepokojony podszedł do niej i potrząsnął ją.
– Margre – powiedział ponownie, tym razem nieco głośniej.
Znów brak odzewu. Obrócił ją na plecy. Jej twarz była blada, z wymalowanym lekkim grymasem bólu. Dotknął jej czoła. Było rozpalone.
Nie! Tylko nie to!
Szybko wybiegł z domu zgromadzeń. Na zboczu wzgórza natknął się na Byrna rozmawiającego z Facatem.
– O, Tæirc! Właśnie rozmawialiśmy o wczorajszym-
– Margre jest chora – z miejsca przerwał mu syn.
Na twarzach obu zagościło zdumienie.
– Powiadomię Grutana – zaproponował Facat i pobiegł do szałasu szamana.
Tymczasem Byrn ruszył do domu zgromadzeń. Tæirc podążył za nim.

Grutan przybył z Rægokiem niedługo potem.
– Gdzie jest? – zapytał od razu w głównych drzwiach.
– W izbie. – Tæirc wskazał na przejście za sobą. – Od rana tam leży z gorączką.
– Nie wchodźcie tam dopóki ja nie wyjdę – powiedział i razem ze swoim uczniem wszedł do pomieszczenia.
Tæirc wraz z ojcem zostali w głównej sali. Słyszeli modły odmawiane przez szamana i dźwięk potrząsanych amuletów, a po chwili poczuli delikatny zapach tlących się ziół.
Powszechnie uważano, że chorobę sprowadzają złe duchy ze świata zwierzęcego. Miały one nadwyrężać duchową więź z Przodkami i w ten sposób osłabiać ciało. W momencie śmierci chorego, osłabioną duszę łatwiej było wyciągnąć z mocy Przodków, dlatego czas grał dużą rolę i Rytuał Odejścia starano się odprawiać jak najszybciej. Obawiano się także, że częsty kontakt z chorym spowoduje rozprzestrzenienie się tych mrocznych sił po zdrowych. Jedynie szaman, jako pośrednik pomiędzy ludźmi i Przodkami, miał wystarczającą moc by odgonić złe duchy i uzdrowić człowieka.
Jednakże nawet szybkie przybycie szamana nie sprawiło, iż wspomniane obawy opuściły Tæirca. Zaczął siebie obwiniać za niezwrócenie wcześniej uwagi, że coś jest nie tak z Margre. Założył, że tylko odpoczywa i nie zainteresował się jej stanem. Teraz cierpi przez jego ignorancję.
Spojrzał na ojca. Ten oparty był o ścianę i oddychał głęboko, wpatrując się w pewien punkt przed stopami. Przyjmował to dosyć spokojnie, ale Tæirc przypuszczał, iż w środku wódz także przeżywa zły stan córki.
Po jakimś czasie Grutan i Rægok skończyli i wyszli. Byrn zerwał się z miejsca i od razu stanął przed nimi.
– Mów! – rozkazał z miejsca szamanowi.
– Wybacz, Byrnie, ale... nie wiem co jej jest – ten odparł nieco przybity. – Ma silną gorączkę, lecz... reszta objawów nie przypomina niczego z czym się kiedykolwiek spotkałem. To wygląda jakby odczuwała ból na całym ciele, lecz nie ma żadnych znaków choroby.
– Jakie są szanse by wyzdrowiała? – zapytał zdenerwowany wódz, jakby nie słyszał co powiedział przed chwilą Grutan.
– Nie wiem. Wypiła trochę leczniczej mikstury, którą miałem przygotowaną wcześniej – to powinno złagodzić cierpienie. Dałem też dwa amulety ochronne i prosiłem Przodków by obdarzyli ją siłą. W tym momencie to jedyne co mogę zrobić.
– A co my możemy zrobić? Na pewno musi istnieć jakiś sposób-
– Byrnie, uspokój się – nakazał szaman. – Musi odpoczywać. Nie wiem co to jest, ale starajcie się nie przebywać z nią za długo. Na razie nie mówcie też pozostałym mieszkańcom – niech się niepotrzebnie nie martwią. – Spostrzegł na twarzy Tæirca pytanie. – Postaram się powiedzieć Facatowi, że to nic takiego – powiedział.
Wódz i jego syn westchnęli w bezsilności.
– Udam się teraz do swojej chaty i zapytam o radę Przodków. Jestem pewny, że będą w stanie pomóc – rzekł starzec, po czym zwrócił się do Tæirca: – Przyjdź do mnie przed zachodem słońca – może do wtedy uda mi się coś przygotować dla twojej siostry.
Grutan wsparł się o ramię Rægoka i ruszyli w stronę drzwi. Tæirc zauważył, że szaman mówił z poczuciem bezsilności w głosie, a wyraz twarzy miał raczej przygnębiony. Nigdy się nie spodziewał, że zobaczy go w takim stanie. Jednakże ostatnie słowa jeszcze dawały nadzieję. Marna pociecha, gdy Margre choruje na nieznaną chorobę.
Przeróżne dolegliwości były powszechne w ich społeczności. Na ogół szaman radził sobie z uzdrowieniem chorego, choć czasem stan był zbyt ciężki by mu pomóc. Wiedziano wtedy, że przynajmniej ból został ukojony. Najgorsze jednak, co mogło się przytrafić, to przypadłość, na którą ich duchowy przewodnik nie znał lekarstwa. Wtedy jakakolwiek próba leczenia mogła zakończyć się tragicznie.
Kiedy Tæirc został sam z ojcem w domu zgromadzeń, powiedział:
– Trzeba poinformować matkę.
Na te słowa Byrn spochmurniał jeszcze bardziej.
– Prędzej czy później się dowie, ojcze. Musimy jej przekazać, że Margre choruje.
– Ale po co?
Tæirc zdziwił się na te słowa. Wydawało mu się, że naturalną koleją rzeczy jest to by w takich sytuacjach oboje rodziców znajdowało się blisko swojego dziecka.
– Pomoże nam zadbać o zdrowie Margre.
– Poradzimy sobie sami – odparł wódz.
Zaskoczenie Tæirca stawało się coraz większe i powoli ustępowało miejsca narastającej złości.
– Czy nie zamierzasz jej mówić nawet jeśli Margre o nią poprosi?
– Nie poprosi – stwierdził Byrn bez namysłu.
Ponownie pojawił się niepokój. Jego ojciec znowu zachowywał się dziwnie.
– Powiedz mi: o co ci chodzi? Czy coś się stało?
– Nie możemy jej jeszcze informować.
– Jak to „nie możemy”? – zapytał osłupiony Tæirc. – Margre źle się czuje i nie chcesz pozwolić, by matka się dowiedziała?
– Tu nie chodzi o to, żeby się nie dowiedziała. Sam powiedziałeś, że prędzej czy później dojdą ją słuchy, ale dopóki nikt w osadzie o tym nie wie, dopóty ona też. – Widząc niezrozumienie w oczach syna, dodał: – To nie to co myślisz.
– To co ja niby myślę?
– Że się boję z nią spotkać.
– Czy chodzi o to co ci powiedziała tamtej nocy po uczcie? W końcu będziesz musiał z nią porozmawiać o tym co się stało. Sądzisz, że nie wybaczy ci łamania tradycji po śmierci Argruna, zaniedbania osady, czy śmierci Vergantaca?
– Uwierz mi, Tæirc, ja...
– Miałeś siłę by pokazać się między innymi, a nie masz odwagi stanąć przed własną żoną?
– Nie rozumiesz. To jest poważniejsze niż ci się wydaje.
– Czas leczy rany. – Tæirc położył dłoń na ramieniu ojca, którą ten od razu strząsnął. – Na pewno przez te dni od jego śmierci poukładała sobie wszystko.
– Dobrze mówisz – czas rzeczywiście leczy rany. Poczekajmy, może Margre wyzdrowieje i nie będzie potrzeby wzywania Aren do osady.
– A co jeśli nie wyzdrowieje i jej stan się pogorszy?
– O czym ty w ogóle mówisz? Nie masz wiary w umiejętności Grutana? Nie masz wiary w Przodków?
– Nie, wręcz przeciwnie – mam wielką nadzieję, że jemu i Przodkom uda się pomóc Margre, ale jeśli to jest coś cięższego, będzie jej potrzebne wsparcie wszystkich członków rodziny. Nie próbuj przerzucać na mnie winy!
– Czyli to wszystko to moja wina?
– Ja ciebie nie-
Przerwał gdy zauważył, że Byrn dłonie zacisnął w pięści. Widać było po nim, że ciągnięcie tego tematu go niezwykle wzburza, a od wybuchu wściekłości dzielą chwile.
– Nie zamierzam dłużej z tobą prowadzić tej bezsensownej dyskusji – rzekł wódz. – Nie przekażemy słowa o chorobie Margre.
Minął syna i chwycił za skórę, wiszącą w przejściu do izby.
– Nie pozwolę na to by twoja nieodpowiedzialność doprowadziła do kolejnej tragedii – oznajmił Tæirc i ruszył w kierunku drzwi wejściowych.
Jego słowa zatrzymały ojca.
– Tragedii? Dokąd idziesz? – zawołał za nim Byrn.
– Powiedzieć łowcom, by wybrali się jutro do osady Ducaifa.
– Stój! – W moment pojawił się przed synem i zastąpił mu drogę. – Zrozum to – nie chcę jej widzieć!
– Ale ja chcę ją zobaczyć. Na pewno przyzna mi rację, że zachowujesz się lekkomyślnie.
Byrn pokręcił głową.
– Tłumaczenie wszystkiego tobie jest zbyt trudne, kiedy ty udajesz głupiego. Zrozum - wiem co robię.
– Czy aby na pewno? A co jeśli Margre umrze zanim matka zdąży przybyć?
Tym razem to wódz był w szoku.
– Jak śmiesz coś takiego sugerować?
– A ty jak śmiesz nie informować matki o chorobie jej córki? Argrun nie miał okazji porozmawiać z nią przed śmiercią. Czemu chcesz odebrać tę możliwość Margre?
– Nie będę ci się spowiadał! Nie pozwalam ci wysyłać kogokolwiek!
– Boisz się, że ktoś powie ci kilka przykrych słów? Czy może tego, że stracisz w swoim marnym życiu kolejne, czwarte już dziecko, przez swoją bezmyślność? Odala, Cal, ostatnio Argrun, teraz Margre? A potem może ja? Chcesz by całe twoje potomstwo zginęło na twoich oczach?
Nagle Byrn uderzył Tæirca w twarz. Pęd rzucił jego syna na jedną z ław, na której ten się przewrócił. Nieco zamroczony, młodzieniec wstał po chwili i pochylił się by wypluć wybity ząb wraz z krwią.
Po otrząśnięciu się, spojrzał z nienawiścią na głośno oddychającego przez nos ojca, na co ten bez słowa wszedł do izby, gdzie leżała Margre.



----------------------

niedziela, 2 grudnia 2012

01. Kroniki Dusz - Przelana Krew - Rozdział 12.




Z lasu wyszli tuż po południu. Słońce, wiszące wysoko na czystym, błękitnym niebie, dawało ciepło, którego od jakiegoś czasu było coraz mniej. Ostatnio widok ten należał do wyjątkowych, gdyż coraz częściej nieboskłon zasłaniały gęste chmury i wiał chłodny wiatr z południa, zrzucający z drzew pierwsze liście – zwiastuny zbliżającej się jesieni.
Kiedy powoli zbliżali się do grodu, w oddali zobaczyli jak zza palisady wyłania się kilku idących w pośpiechu łowców.
A z nimi Byrn.
Zaskoczyło to Tæirca na tyle, że stanął osłupiony. Jednocześnie, po krótkiej chwili poczuł ogromną potrzebę podążenia za nimi. Pożegnał się z Natelą i ruszył w ich stronę.
Jak poważne było zdarzenie, które zmusiło wodza do wyjścia? Często podczas odosobnienia Byrna miały miejsce sytuacje, że, gdy Tæirc przebywał poza domem zgromadzeń, czekano na niego albo szukano go po grodzie. Nikt nie zaprzątał wtedy głowy wodza – wielokrotnie bowiem problem nie był bardzo poważny. Z każdym dniem jednak Tæirc miał coraz większe wrażenie, że wkrótce stanie się coś złego, coś na tyle niepokojącego, że Byrn nie będzie już mógł kryć się w swojej izbie i wróci do swoich obowiązków.
Coś jak atak orków.
I wreszcie nadeszła ta upragniona chwila.
Nagle Tæirc zauważył, że grupka kieruje się nie na południe, w stronę osady Agærata, a na wschód, na ścieżkę prowadzącą przez pokrywającą granicę z ziemiami Bærguvna i Cakaca puszczę. Wszyscy wiedzieli, że na tutejszych terenach jest to droga najrzadziej uczęszczana ze wszystkich, gdyż, jak powszechnie uważano, „łatwo na niej o tragedię”. Tæirc nieco z rozczarowaniem uznał, że to jednak nie orkowie i zaczął spodziewać się, że ktoś został zaatakowany przez dzikie zwierzęta. Niemniej zaniepokoiło go to – wystarczy, że syn kowala zmarł od takiego ataku.
Dogonił łowców na linii drzew.
– Co się stało? – zapytał ojca.
On jednakże milczał, jak gdyby nie zauważył obecności syna.
– Niedługo sam zobaczysz – odparł ponuro jeden z pozostałych o imieniu Facat. Tæirc spostrzegł, że niósł na ramieniu kawał długiego sznura.
Po śmierci Vergantaca, nowym głównym łowcą został Facat, człowiek bardziej od poprzednika chłodny, a także starszy od niego o kilka roków. Jedną z jego cech stanowiło specyficzne poczucie humoru, którym potrafił się dzielić w najmniej odpowiednich momentach. Mimo to, o jego wyborze zadecydował nie charakter, a umiejętności i doświadczenie – niektórzy uważali, że w tym przewyższał Vergantaca. Jednakże nie zastąpi przyjaciela, jakim siwy łowca był dla wielu.
Z ponurymi obliczami szli przez las w ciszy, co jeszcze bardziej denerwowało Tæirca. Niewiedza zjadała go od środka. Za każdym razem, gdy chciał się odezwać, któryś z łowców uciszał go krótkim burknięciem. Ojciec tymczasem nie spojrzał na niego ani razu. W dodatku, sama podróż przez tak ciemne otoczenie była niepokojąca. Korony drzew nawet tego dnia przepuszczały niewiele światła, z jednej strony wystarczająco dużo by widzieć gdzie się idzie, z drugiej za mało by dostrzec, że tuż obok czai się jakaś bestia.
Po jakimś czasie zauważył w oddali kilka postaci. Doszli do paru kobiet i mężczyzn, pochylonych nad czymś leżącym na ziemi i pilnowanych przez trzech wojowników. Wtem spomiędzy drzew wyszło na ścieżkę dwóch łowców.
– Skąd się wzięli ci ludzie? – zapytał ich Facat.
– Szli z osady Cakaca. Wpadli na nas tuż przed waszym przybyciem – odpowiedział jeden z nich.
Facat kiwnął głową i spojrzał na nich.
– Jak tu szedłem, myślałem jak załatwić to z Bærguvnem. Doszedłem do wniosku...
Tæirc szybko przestał słuchać rozmowy i, gdy podszedł bliżej wspomnianych ludzi, zauważył, że skupieni są na leżącym na ziemi ciele. Osoba ta miała mocno poobijaną twarz. Skóra w wielu miejscach była czerwona i spuchnięta, a gdzieniegdzie barwa wchodziła w fiolet. Dopiero po chwili rozpoznał kto to był. Polyn! A raczej tak mu się zdawało.
– Nie żyje, jeśli nad tym się zastanawiasz – stwierdził Facat, zbliżając się do Tæirca, po czym zwrócił się do łowców, którzy wyszli spomiędzy drzew: – Obejrzeliście go może jeszcze raz?
– Tak, nie spostrzegliśmy większych ran oprócz otarć i zadrapań. Kiedy zauważyliśmy złamane ręce i nogi, zostawiliśmy go w spokoju. Wygląda na mocno połamanego – musiał nieźle oberwać.
Wykluczało to atak drapieżników. Czy zatem został pobity na śmierć? Tæirc widział w swoim życiu wiele bójek i najczęściej kończyło się to siniakami, czasem złamaną kością, raz wybitym zębem. Może tutaj brało udział kilka osób?
– I tak ma więcej szczęścia niż Ryg – dodał Facat.
Dokładnie w tym samym momencie Tæircowi przeszło przez myśl pytanie: Ale gdzie Ryg? Razem z Polynem byli przyjaciółmi i tworzyli niemal nierozłączny duet. Wszędzie chodzili razem, wszystko robili razem. Niektórzy żartowali, że muszą nawet myśleć razem. W każdym razie do niezwykle rzadkich widoków należał jeden z nich będący gdzieś sam.
Tæirc rozglądał się wokół by dostrzec drugie ciało.
– Musimy ich wziąć stąd przed zmierzchem. Mamy szczęście, że się jeszcze felkery nie zjawiły – odparł ktoś inny.
Faktycznie, nieobecność tych zwierząt zastanawiała. Felkery należały do małych, szczupłych stworzeń, zazwyczaj długich jak ręka człowieka. Żywiły się najczęściej padliną, dlatego, bez względu na to kiedy Ryg i Polyn zginęli, zapach krwi powinien był je już dawno przyciągnąć. Z reguły nie należały do agresywnych zwierząt – nawet w większych grupach nie atakowały ludzi i innych istot żywych. Mimo to, stały się w tutejszej mowie negatywnym określeniem, gdyż z głodu potrafiły zjadać innego felkera, nie czekając nawet czy członek ich stada zdechł lub czy był na skraju wycieńczenia, a to napawało ludzi obrzydzeniem.
Tæirc wrócił jednak do poszukiwań Ryga. Być może łowcy szukali i nie znaleźli zwłok? Z nadzieją patrzył pomiędzy drzewa, jakby starał się dowieść, że, w przeciwieństwie do bardziej w tym doświadczonych ludzi, wypatrzy je w krzakach.
Facat zauważył co Tæirc robi i zawołał go, po czym uniósł palec do góry, wskazując na miejsce wśród gałęzi.
Dopiero teraz Tæirc zauważył, że wysoko nad nimi wisiało ciało, niemal całe we krwi. Z piersi trupa wystawał spory kikut złamanej gałęzi wraz z częścią jego wnętrzności i połamanych kości. Idąc ścieżką, nie dało się go zauważyć przez gęste listowie i był najlepiej widoczny dopiero stojąc tuż pod nim. Podobnie z posoką, która spływała z jego nóg na drzewo i po korze na ziemię.
– Wisi tak na widoku, czeka aż go ktoś zdejmie. Myślałem, że spostrzeżesz go szybciej – rzekł Facat z uśmiechem, klepiąc syna wodza po ramieniu, gdy ten zwymiotował. – No i nikt nie zareagował tak jak ty.
– Dzięki wielkie – odparł Tæirc, ocierając usta ramieniem.
Tego się najbardziej obawiał. Chociaż był to żart dosyć łagodny jak na Facata, a potrafił zaskoczyć czymś zdecydowanie bardziej niesmacznym, to jednak wściekł się na niego, że sobie nie darował.
– Kto by się męczył z zawieszaniem trupa tak wysoko nad ziemią? – zastanowił się jeden z łowców.
– Mam zgadywać? Nie wiem, ale ten ktoś musiał się sporo namęczyć. Albo coś – odpowiedział inny. – Może ciało Ryga miało zwabić tutaj Polyna...
– Nawet jeśli, to i tak nie ma sensu – przerwał jeszcze któryś.
Facat chciał coś dodać, gdy nagle jakiś mężczyzna z osady Cakaca wrzasnął:
– To na pewno drakony!
Wszyscy spojrzeli na niego ze zdumieniem. Łowcy wyglądali raczej na wzburzonych tą sugestią.
– Skąd ci przyszedł do łba taki pomysł, półgłówku? – zapytał jeden z nich, Dygæin.
Mężczyzna spojrzał w bok i starał się znaleźć odpowiednie słowa. Bąkał coś niepewnie pod nosem.
– Bo myślałem, że jak one potrafią latać, a ten... Ryg, prawda? Jeśli-
– To nie mógł być drakon! – przerwał mu Dygæin. – Ostatniego widzieliśmy pod koniec zeszłej zimy, a wcześniej to... Z rok temu. Poza tym nie mógłby tutaj wylądować – za mało miejsca na rozłożenie skrzydeł.
– A co, jeśli to był rzeczywiście drakon? – zapytał nagle Tæirc.
Dygæin spojrzał na niego jakby dorzucił dużo drewna do ogniska, które miał już zgasić.
Niemożliwe! Nawet jeśli by tutaj wylądował, umieszczenie Ryga na tamtej gałęzi byłoby niewykonalne. No chyba, że w locie, ale nigdy nie widziałem, by drakony rzucały swoim jedzeniem. Zresztą, nawet gdyby zaatakowały nas, zabrałyby pewnie nasze ciała, a nie pozostawiały na gnicie. Żarcie to żarcie.
– Nie można jednak tego lekceważyć – wywnioskował Byrn. – Jeśli to rzeczywiście drakon, a wy go nie zauważyliście...
– Wodzu! – Dygæin wyrzucił ręce w powietrze. – W moment byśmy o tym powiadomili mieszkańców osady. Zdajemy sobie sprawę jak niebezpieczne to są bestie.
Niewielu z żyjących widziało drakony z bliska. Bazując na opowieściach łowców oraz najstarszych mieszkańców osady, samym cielskiem były większe od megnartów. Miały długą szyję i ogon, a dodatkowo z pleców wyrastały im wielkie skrzydła. Za każdym razem gdy na niebie pojawiał się ich kształt, alarmowano całą osadę i wszyscy chowali się gdzie mogli.
Ale, tak jak wspomniał Dygæin, dawno nie widziano żadnego. Nic dziwnego, że się tak zdenerwował.
Facat pokręcił głową.
– Ale nie mogło to być też zwierzę, tym bardziej drakon, choć nie możemy wykluczać czegokolwiek. Opanuj zatem swoje nerwy, Dygæinie – powiedział ze spokojem. Mając na sobie skupienie pozostałych, dodał: – Poza tym, mamy czyste ciało.
W języku łowców „czyste ciało” oznaczało zwłoki nienaruszone przez robaki czy padlinożerców. Mogły leżeć nawet w morzu krwi, ale nie miały na sobie śladów zębów czy pazurów.
– Dawno temu widziałem człowieka, którego poturbował megnart – mówił dalej Facat.  – Szczęście w nieszczęściu, bestia nie odgryzła mu głowy tylko pobiegła dalej, zostawiając go samego. Zmarł następnego dnia. Uwierzcie mi, że nie wyglądał nawet trochę jak on – wskazał na Polyna.
W tym samym momencie odżyło wspomnienie z Nægamem – przypomniał sobie jego krzyk i dudnienie ziemi.
A zaraz po nim następne zdarzenie, tym razem z Argrunem – potężny, głuchy łomot oraz odgłos łamanych kości i drewna.
I w obu przypadkach metaliczny zapach krwi.
Facat zauważył, że Tæirc ciężko to przeżywa, więc dodał tylko na koniec:
– Jedyne co mi przyszło do głowy to to, że Ryg i Polyn zostali napadnięci.
– Przez kogo? I kiedy? – zapytał jeden z łowców.
– Widziałem ich jeszcze wczoraj w naszym grodzie jak rozmawiali z kowalem. Musieli zginąć najpóźniej dzisiaj nad ranem – nawet oni nie są tacy głupi żeby w nocy tędy chodzić – odpowiedział Dygæin.
– Jednakże kto by atakował bez broni dwóch uzbrojonych wojowników? I kto by się męczył z zawieszaniem jednego z nich tak wysoko? – zastanowił się Tæirc.
Bezkonfliktowość należała do cech charakterystycznych Ryga i Polyna. Dzięki temu na ogół utrzymywali jeśli nie przyjacielskie, to neutralne stosunki z innymi. Mieli bowiem siebie i to im wystarczało.
No chyba, że rzeczywiście wpadli w coś po uszy i nikt o tym nie wiedział. Nie wiadomo bowiem co działo się w osadzie Bærguvna. 
Po chwili ogólnego milczenia, odezwał się Byrn:
– Zostawmy na razie myślenie o tym kto i dlaczego. Nie rozwiążemy tego w tym momencie. Później pomyślimy. A teraz ściągnijcie tego biedaka z drzewa.
Tymczasem grupka z osady Cakaca zebrała się i ruszyła dalej. Pogardliwy wzrok niektórych łowców wskazywał, że mieli już ich dosyć. Najbardziej skupili się jednak na mężczyźnie, który zasugerował atak drakona. Tamtą sugestię mogli odebrać jako zniewagę. Tymczasem Facat przyjął wyjątkowo pogodny jak na siebie wyraz twarzy i poprosił jednego z trójki wojowników by zostawił włócznię, którą niósł ze sobą.
Ściągnięcie zwłok Ryga okazało się chyba najbardziej problematyczną i ohydną rzeczą jaką Tæirc kiedykolwiek widział w swoim życiu. Najwyższy z łowców wziął włócznię i próbował dosięgnąć nią stóp Ryga, lecz okazała się za krótka. Facat wziął przyniesioną linę i związał ją w pętlę, a któryś ze zręczniejszych mężczyzn spróbował wdrapać się wraz z nią na drzewo. Kora była jednakże tak nasączona krwią, że się cały czas ześlizgiwał, przy okazji brudząc skórę i ubranie posoką. Postanowili spróbować z ziemi zarzucić linę na głowę trupa. Po kilkunastu razach jakoś trafili. Ciało trzymało się na górze dosyć mocno, dlatego z jednej ciągnącej osoby zrobiła się nagle trójka. Wreszcie się im udało. Jednakże mieli przed sobą tylko górę tułowia, gdyż dolna część odpadła od reszty i spadła na ziemię. Truchło nie mogło już utrzymać nóg i bioder, toteż odczepiły się. Bliskość części wnętrzności i wystającego kręgosłupa sprawiła, że Tæirc znów zwymiotował, lecz tym razem wraz z paroma innymi ludźmi.
Gdy otarł usta, spojrzał na swojego ojca, który patrzył na to wszystko ze spokojem, jakby przyzwyczajony był do podobnych sytuacji. Widocznie widok miażdżonego Argruna i jego zakrwawionych zwłok tak mu się odcisnął na duszy, że nic go już nie niesmaczyło.
– Zanieście te ciała do Bærguvna. Przekażcie mu ode mnie ubolewanie nad losem jego ludzi. No i powiedzcie mu to co mi powiedzieliście o ciałach – rozkazał Byrn, po czym zwrócił się do Dygæina: – Chodź, odprowadzisz mnie.
Łowca ruszył niechętnie za wodzem w kierunku grodu. Tæirc nie wiedział co ze sobą zrobić, więc podbiegł do Byrna.
– Ojcze, poczekaj!
Ten odwrócił się w jego stronę w mgnieniu oka i z wściekłością krzyknął:
– Co!?
Nagle język stanął Tæircowi w gardle. Nie widział ojca poza domem zgromadzeń tak długo i chciał zapytać o wszystko, lecz przez ten wybuch nie wiedział jak, jakimi słowami.
– Cieszę się, że wyszedłeś z domu – powiedział wreszcie.
Złość uleciała z wodza. Na jego twarzy znów odmalował się spokój. Spojrzał w bok, po czym ruszył do grodu bez słowa.

----------------------
Następny: Przelana Krew - Rozdział 13. ----------------------