wtorek, 16 października 2012

Ogłoszenia czytelnicze

Krótki wpis informacyjny: Wraz z 9. rozdziałem skończyło się coś co można nazwać pierwszym aktem Przelanej Krwi. W związku z tym istnieje możliwość pobrania wersji skondensowanej tego co się ukazało (czyli Przedsłowie, Prolog i 9 rozdziałów + Wstęp Językowy) tutaj: http://www.mediafire.com/view/?bolqlxvzt5e0s8d
Jest tam co nieco dodane, więc może się pojawić kilka błędów. Nikt bowiem nie jest doskonały. ;)

Następny rozdział, tym razem z aktu drugiego, za dwa tygodnie.

01. Kroniki Dusz - Przelana Krew - Rozdział 9.



Wizyta Ducaifa rozpogodziła Byrna i poprawiła mu samopoczucie. Tæirc nie sądził, że tak prędko zobaczy uśmiech na twarzy ojca, co przyjął z drobnym niepokojem. Poprzedni dzień udowodnił, że wódz potrafi być nieprzewidywalny nawet dla najbliższych. Tym bardziej zaskakująca dla Tæirca okazała się decyzja o wydaniu uczty o zachodzie słońca. Byrn uzasadnił to tym, że czas żałoby minął i teraz trzeba iść dalej. „Nie mogę żyć przeszłością,” powiedział. Nakazał też synowi by udał się z wieścią po osadzie, a przy okazji poprosił kilku łowców o upolowanie czegoś na wieczerzę. On w tym czasie zająć się miał schowaniem podarków od Ducaifa.
- A co z winem, które przywiózł stryj? - zapytał Tæirc.
- Poczeka na lepszą okazję – odparł Byrn.
- Sądzisz, że będzie taka?
- Tak, myślę, że tak – odpowiedział wódz po chwili zastanowienia.
Większość zaproszonych stanowili wojownicy i łowcy, przyjaciele rodziny, którzy często jedli posiłki z Byrnem, ale Tæirc miał zachęcać też do przyjścia najstarszych mieszkańców osady. Wszyscy z radością przyjęli fakt, że wódz czuje się lepiej, choć z lekkim zdziwieniem odebrali zaproszenie na ucztę. Uznali jednakowoż, że nie wypadałoby teraz odmawiać, bo mogło to znacznie pogorszyć zdrowie wodza.
Wyjątkiem była wizyta w chacie Vergantaca. Byrn podkreślił, żeby zaprosić wszystkich przyjaciół, lecz Tæirc miał wątpliwości co do siwego łowcy. Drzwi otworzyła jego małżonka. Powiedziała Tæircowi, że jest pogrążony w rozpaczy i tym razem nie może przybyć, choć także należał do stałych bywalców w domu zgromadzeń.
Grutan, jako jeden z najstarszych, także odmówił. Podobnie jak Vergantac, także i on tłumaczył to złym samopoczuciem, ale i dodatkowo niechęcią do wszelakich uczt. Skomentował także zachowanie Byrna jako lekkomyślne. Ostatnie stwierdzenie Tæirc zostawił dla siebie. Zgodził się także by Rægok poszedł zamiast szamana. Uczeń miał być „oczami” starca.
Wódz był trochę rozczarowany, kiedy po powrocie Tæirca usłyszał, że Vergantac i Grutan nie przybędą.

Tuż przed zachodem słońca zaczęli zbierać się pierwsi goście, a o zmierzchu zjawili się niemal wszyscy zaproszeni. W głównej sali panował tłok i harmider. Chociaż pomieszczenie było spore, czuć było ścisk. Wokół gości krzątało się też kilka dziewcząt, pomagających w podawaniu posiłków, a i ilość miejsca ograniczało kilka ław ustawionych dookoła paleniska w centrum sali, nad którym piekł się dzik.
Byrn był w bardzo dobrym humorze, o czym świadczyły jego żywe dyskusje i żarty z przybyłymi. Nastrój, który opanował go po tragicznie zakończonej walce Argruna, uleciał gdzieś w nicość, tak jakby zupełnie zapomniał o śmierci swojego syna, co z jednej strony ucieszyło Tæirca, a z drugiej wciąż niepokoiło. Co więcej, Aren i Margre spędzały ten czas w nieznanym Tæircowi miejscu. Myślał, że całą rodziną będą ucztować i ich odmowa zaskoczyła go, ale rozumiał ich decyzję. Tymczasem Byrn przyjął to beznamiętnie.
Przechadzając się w domu zgromadzeń pomiędzy zebranymi, Tæirc słyszał urywki rozmów. Stwierdzenia takie jak „to zdrada”, „shańbi się”, „idiota z niego” nie dotyczyły jednak Byrna. Obok informacji o uczcie, szybko rozniosła się wśród mieszkańców osady także i wieść o naruszaniu południowych granic przez Agærata. Tæirca nie obchodziło źródło, z którego pochodziła. Na chwilę temat ten odciągnął uwagę od Argruna i Byrna, lecz wcale nie był lepszy. W końcu strach przed najazdem orków i obawy o własne życie były silniejsze niż wątpliwości związane ze stanem wodza.
Tæirc podszedł do Guryka, rozmawiającego z dwoma starszymi wojownikami, a raczej wsłuchującego się w ich dyskusję. Zagryzał kawał mięsa i przytakiwał głową co chwilę, gdy któryś spojrzał na niego, szukając potwierdzenia. Tæirc ustawił się obok nich tak, by mieć widok na swojego ojca, siedzącego po drugiej stronie pomieszczenia przy głównym stole.
- Pamiętaj, Otonezie - już raz ten idiota niemal wywołał konflikt z orkami. Od samego początku sprawiał kłopoty.
- A gdyby tak pozwolić żeby zniszczyli jego osadę i rozwiązali problem na zawsze?
- Byrn powtarza, że jego nie można opuścić. Wtedy stracilibyśmy sojusznika, a orkowie zaraz by na nas ruszyli.
- Skąd ta pewność, Numynie?
- Na pewno wiedzą, że Agærat jest z nami i z pozostałymi w sojuszu. Od czasu do czasu przybywali do naszych osad handlować. Widziałem kiedyś jak szli główną ścieżką w naszym grodzie. Te ich potężne sylwetki, nieprzyjemne spojrzenia. Tfu! - splunął pod nogi. - Muszą wiedzieć! Jak tylko zniszczą jego wioskę, od razu zbiorą swoje tyłki i ruszą na nas.
- Cakac miał rację by nie ufać temu felkerzemu synowi.
- Bærguvn i Ducaif nie wyrażali sprzeciwu wobec sojuszu z Agæratem – zauważył Tæirc, włączając się do rozmowy. - Poza tym jego ludzie przestali nachodzić nasze ziemie i Cakaca...
- Ale zaczęli nachodzić ziemie orków! - przerwał Numyn. - Ich samowolka nie może doprowadzić do tego, że my też cierpimy. Prawda, Otonezie?
- Jednakże okazywali się pomocni przeciwko plemionom ze wschodu – stwierdził Otonez.
- Phi! Poradzilibyśmy sobie bez nich, nawet w pojedynkę.
- Przesadzasz chyba, Numynie – rzekł Tæirc.
- Może... Z drugiej strony od czasu do czasu Agærat sam zaczepiał tych wariatów.
- Jeśli nazywasz ich wariatami, to jak nazwiesz Agærata i jego wojowników? - zapytał Guryk, który właśnie przełknął ostatni kęs.
Numyn nie zdążył odpowiedzieć, bo wtem Byrn, trzymając przed sobą róg, powstał ze swojego siedziska.
- Wojownicy i łowcy, bracia – zaczął głośno, na chwilę kończąc rozmowy i skupiając na sobie twarze zebranych w domu zgromadzeń. - Dziękuję, że przybyliście na tę ucztę. Nie wiecie ile dla mnie znaczy widzieć was tutaj razem, rozmawiających, jedzących i pijących ze mną. Chciałbym, abyśmy wypili teraz za nas, w imię naszej społeczności. - Byrn podniósł róg wyżej. - Za was, wojownicy, którzy swoją walecznością bronicie bezbronnych w tych niespokojnych czasach. Za was, łowcy, którzy z daleka wypatrujecie nieprzyjaciół i trudzicie się w sztuce polowania. Za was, najstarsi, którzy wspieracie nas mądrością zbieraną przez roki. Za nasze rodziny, by wspierały nas ciągle i wierzyły w nasze siły. I za... zmarłych, którzy nie mogą z nami być i korzystać z rozkoszy. W imię Przodków!
- W imię Przodków! - odparli wszyscy, po czym wypili wino ze swoich rogów i kubków.
Obecni w sali ludzie zaczynali wracać do rozmów, gdy w wejściu do domu zgromadzeń pojawiła się jakaś postać.
- Vergantacie! Zastanawiałem się właśnie kiedy przyjdziesz! - krzyknął Byrn, gdy zobaczył przybyłego. - Wejdź! Jest dla ciebie wystarczająco miejsca.
Siwy łowca wszedł w głąb sali. Zebrani wpatrywali się w niego w milczeniu, co jakiś czas szeptem wymieniając między sobą komentarze. Minął ognisko i stanął przed stołem Byrna, po czym obrócił się do reszty ludzi.
- Przyszedłem przyznać się przed wami do strasznej rzeczy.
Wszyscy zgromadzeni w sali w mgnieniu oka zamienili się w słuch.
- Jak wszyscy zapewne wiecie, ja odpowiadałem za przygotowanie Argruna do walki z megnartem. Przez cały rok trenowałem jego ciało i uczyłem wszystkiego co było mu potrzebne by pokonać tą bestię. Jednakże od chwili, gdy Argrun wydał ostatnie tchnienie, jedna myśl nie dawała mi spokoju. Myśl, która męczyła mnie potwornie. Myśl o tym, że to ja odpowiadam za jego śmierć.
W sali zapanował szmer. Byrn z uśmiechem na ustach spróbował rozładować atmosferę.
- Ależ Vergantacie, przecież wszyscy wiemy, że to był wypadek.
Tæirc po raz kolejny poczuł obawę związaną z zachowaniem ojca. Może i nie chciał on dopuścić do pogorszenia nastroju u zebranych, lecz to było całkowicie nie w jego charakterze. Nagła skłonność do pojednań? Nie, to nie było działanie typowe dla Byrna. Poza tym, czyżby Vergantac chciał wygłosić coś, czego Margre nie chciała powiedzieć Tæircowi przy ciele Argruna poprzedniego wieczoru?
Vergantac obrócił głowę by spojrzeć na wodza.
- Wiem, wypadek, ale gdyby nie ja, w ogóle by nie miał miejsca, nie doszło by do tej walki. - Widząc niezrozumienie na twarzy Byrna i zebranych, siwy łowca kontynuował: - Argrun wcale nie chciał walczyć z megnartem. Ja go do tego przekonałem. Ja ponoszę winę za jego śmierć.
Szmer ustał.
- To przeze mnie Argrun stanął do walki. Długo go namawiałem, przekonywałem, że skoro Twój drugi syn, Byrnie, nie podjął się tego czynu, to może on powtórzy to, co ty dokonałeś roki temu.
Tæircowi nie spodobało się, że Vergantac wspomniał o nim. Prawdą było, że proponowano mu walkę z megnartem, lecz powód, dla którego nie chciał się jej podjąć, był zdecydowanie poważniejszy i sięgał tragicznego wydarzenia z dzieciństwa. Poza tym siwy łowca mówił o tej słynnej walce Byrna, jakby każdy mógł tego dokonać. Sam jednak, podobnie jak i inni łowcy, przyznawał, że polowanie na te bestie jest za każdym razem niebezpieczne. Z rzadka zdarzało się bowiem, że jeden megnart rozbijał całą grupę zaprawionych w bojach łowców. Ostatnia sytuacja przed walką Argruna, choć zakończona brakiem strat w ludziach, była wyjątkiem, niezwykle szczęśliwym zbiegiem okoliczności.
- Po jakimś czasie wreszcie się zgodził. Gdy z nim trenowałem, wielu z was – w tym momencie Vergantac zwrócił się do łowców i wojowników obecnych w sali – z początku wątpiło w możliwości Argruna. Ba, on sam nieraz powątpiewał, nawet tuż przed tym jak pochwyciliśmy megnarta. Mimo to, nadal go wspierałem, podnosiłem na duchu i naciskałem, aż wreszcie tak on, jak i wy, uwierzyliście w jego zdolności.
Tæirc spostrzegł, że Byrn zaczyna się denerwować, chociaż starał się utrzymać kamienną twarz. Dłonie zacisnęły się w pięści.
- Dlatego to ja, i tylko ja odpowiadam za jego śmierć. I chociaż z racji tego co zrobiłem, nie powinienem prosić, to jednak błagam was, a zwłaszcza ciebie Byrnie – znów skierował swoje słowa do wodza – o wybaczenie. Przyjmij mój najgłębszy żal. Przyjmę każdą karę jaką mi wymierzysz.
Tæirc bardzo chciał, żeby teraz nastąpiło pojednanie łowcy i Byrna, żeby wódz przebaczył Vergantacowi i padnęli sobie w ramiona mimo emocji, które poprzedniego dnia Byrn odczuwał. Pragnął, żeby pojednali się i jeszcze przez chwilę ojciec zachowywał się tak pogodnie i radośnie jak to miało miejsce od wizyty Ducaifa. Niemniej wiedział, że to było niemożliwe. I żałował, że się nie mylił.
Wódz momentalnie podniósł stół przed sobą i rzucił na bok, rozsypując wokół jedzenie i napoje. W mgnieniu oka doskoczył do Vergantaca i zaczął go dusić tak mocno aż siwy łowca zbladł. Obecnych totalnie zaskoczyło i zszokowało zachowanie Byrna, toteż zareagowali z opóźnieniem. Wojownicy próbowali rozdzielić dwójkę, lecz z trudem im to szło. Furia, która opanowała Byrna, wzmocniła go i dawała nieludzką siłę. Dopiero kilku ludziom udało się zwolnić jego chwyt.
- Wiedziałem! Od początku wiedziałem! - wrzeszczał Byrn.
Vergantac próbował mówić pomimo ostrego kaszlu:
- Wodzu... uwierz mi... biłem się ze sobą... przez całe dwa dni... żeby ci o tym powiedzieć.
- Powinieneś umrzeć! Gdyby nie ty i twoja duma, Argrun-
- Wiem... moja duma... głupota... jakkolwiek byś to nazwał, i tak... nie zwróci to Argruna... Dlatego podwójnie cię... błagam, abyś mi wybaczył.
- Puśćcie mnie! - rozkazał Byrn.
Wojownicy spojrzeli po sobie i zwolnili uścisk, gdy wódz rozluźnił napięte mięśnie i przestał się szarpać.
Byrn stanął przed Vergantacem i dyszał ciężko. Wpatrywał się z wściekłością prosto w twarz siwego łowcy. W końcu wyciąnął rękę w jego kierunku. Siwy łowca z początku nie bardzo wiedział co to miało znaczyć. W końcu jednak zrozumiał, że Byrn chce się pogodzić.
- Wybaczasz? - zapytał siwy łowca z nadzieją.
Tæirc zauważył błysk w drugiej dłoni ojca. Za późno. Gdy tylko Vergantac uścisnął dłoń wodza, ten pociągnął go do siebie, wbił sztylet pod jego żebra i przekręcił.
- Wybaczam - wycedził przez zęby Byrn i wyciągnął ostrze.
Vergantac opadł na ziemię. Byrn stał nad nim i rozejrzał się po otaczających ludziach. Nikt nie śmiał podejść do zwijającego się na podłożu siwego łowcy i pomóc mu. Od razu zaczął się wykrwawiać i po chwili przestał się ruszać.
- Nie zapomnijcie, że wciąż jestem wodzem. Nie straciłem zmysłów i wiem doskonale co robię. Każdy, kto podważy moją władzę lub mój osąd, nie będzie mógł liczyć na litość.
Było to odniesienie do dyskusji, które prowadzono w osadzie od momentu śmierci Argruna. Wódz chciał się upewnić, że nikt już nie będzie kwestionował jego decyzji, co przypieczętował zabiciem najlepszego łowcy i zarazem jednego z najlepszych wojowników w grodzie. Przynajmniej na razie zapewnił sobie spokój. Spokój poprzez strach mieszkańców. Ten strach wraz z obawą przed orkami tworzył niebezpieczne połączenie.
Pytania zaczęły kłębić się w głowie Tæirca. Czy Byrn wiedział o tym co zrobił Vergantac? Czy zaproszenie na ucztę miało zmusić go, mimo depresji, do tego wyznania? Czy może wódz nic nie wiedział i zabicie siwego łowcy wynikło z przypływu gniewu? A może Byrn chciał wykorzystać napięty stosunek z Vergantacem tylko po to by zapewnić sobie wśród ludzi posłuch, który mógł stracić swoimi ostatnimi działaniami? Jednakże Tæirc nigdy nie poznał odpowiedzi.
Wódz spojrzał po raz kolejny na Vergantaca, leżącego w bezruchu w kałuży krwi, by upewnić się, że jest martwy, po czym wrócił na swoje siedzisko za wywróconym stołem i nalał sobie trochę wina.
Ucztę zakończono bardzo szybko.


----------------------
Następny: Przelana Krew - Rozdział 10.
----------------------

wtorek, 9 października 2012

01. Kroniki Dusz - Przelana Krew - Rozdział 8.




Po Rytuale Odejścia Tæirc marzył już tylko o tym żeby się przespać. Dopiero teraz, wracając do domu, poczuł jak go wyczerpały emocje, trzymające w napięciu od poprzedniego dnia. Czuł się jakby maszerował bez ustanku od wschodu do zachodu słońca.
W bramie głównej osady wpadł na nieco poddenerwowanego Guryka.
- Czy wiesz może gdzie jest wódz? - zapytał Tæirca.
- Jest chyba jeszcze w Świętym Miejscu. Coś się stało?
- Nie, tylko... Aren kazała przekazać, że w domu zgromadzeń czeka Ducaif z jakimś pokurczem...
Całe rozmarzenie zniknęło. Ducaif! Zupełnie zapomnieli, że miał przybyć!
- Idź do Byrna i powiedz mu. Ja tymczasem pójdę spotkać się z gościem.
Guryk ruszył w stronę Świętego Miejsca.
Ducaif od roków był handlarzem i podróżował do północnych krain sprzedając tutejsze wyroby, a kupując rzeczy niedostępne na tych terenach. Miał przybyć z ostatniej podróży w dzień przed walką. Najwyraźniej musiało go coś zatrzymać po drodze skoro nie przybył na czas. Co więcej, śmierć Argruna i dziejące się po niej wydarzenia tak postawiły wszystko na głowie, że Tæircowi, a pewnie i jego rodzinie, wyleciało z głowy to spóźnienie. Chyba nawet dobrze, że Ducaif nie musiał być tego świadkiem.
Ale z jakim „pokurczem”?
Gdy znajdował się niedaleko domu zgromadzeń, zobaczył, że przy wejściu stało jakieś dziecko. Po zbliżeniu się z zaskoczeniem stwierdził, że był to karzeł. Sięgał Tæircowi do klatki piersiowej i miał dosyć tęgą budowę ciała jak na swój wzrost. W ręku trzymał jakiś dziwny, kopcący się przedmiot, który co chwila przybliżał do twarzy, po czym z ust wydmuchiwał dym.
Tæirc wiedział z opowieści Ducaifa, że kiedyś ta rasa była o wiele liczniejsza. Stare legendy mówiły jednak o jakiejś zagładzie, która bardzo uszczupliła ich liczbę. Nie znał szczegółów, gdyż nawet Ducaif ich nie pamiętał, bo całość słyszał będąc pijanym. Teraz małe grupki karłów porozrzucane były po całym świecie. Znajdowano ich nawet żyjących wśród orków na południu. Niemniej Tæirc nigdy nie widział jednego w grodzie Byrna, toteż karzeł skrzywił się, gdy ktoś zatrzymał się nieopodal i wlepiał w niego swój wzrok. Zmierzył człowieka od stóp do głowy i głośno pociągnął nosem.
- Ty musisz być Tæirc – rzucił charczącym głosem. - Ducaif czeka w środku.
Dziwne narzędzie powędrowało do ust i karzeł zrobił wdech. Zrobione było z drewnianego kloca i zwężało się lekko w stronę jego ust. Na drugim końcu wyżłobione zostało wgłębienie z jakimiś dymiącymi się ziołami w środku. Karzeł wypuścił kolejną porcję dymu, którego zapach był niezbyt przyjemny, i wyciągnął rękę z przyrządem w kierunku Tæirca.
- Chcesz? - zapytał wyraźnie zainteresowanego człowieka. - Najlepsze pyhetańskie zioło.
Tæirc pokręcił głową, na co karzeł prychnął i znów przyłożył przyrząd do warg. Tæirc nie wiedział i nie chciał wiedzieć co to jest za trucizna skoro tworzy ognisko w ciele karła. Bez wdawania się w dalszą dyskusję, wszedł do domu zgromadzeń.
Szybko zlokalizował Ducaifa. Potężny mężczyzna mężczyzna z brodą zaplecioną w dwa warkocze siedział w samym środku sali i grał na flecie jakąś spokojną melodię, wypełniając całą salę pogodnym nastrojem.
Po chwili podniósł wzrok znad instrumentu.
- Tæirc! Jak dawno cię nie widziałem! - krzyknął, spostrzegając Tæirca w otwartych drzwiach. Momentalnie przerwał grę i, gdy wstawał, instrument mało co nie wypadł mu z rąk. - Wybacz, że cię nie zauważyłem, ale tak się wczułem, że myślami byłem gdzie indziej. Powiedz mi – czy Korec wciąż pali tę przeklętą fajkę?
- Kto? Co? - zdziwił się Tæirc.
- Karzeł przed wejściem. Ma takie drewienko, do mordy je wkłada...
- Tak, tak – załapał Tæirc. – Nawet mi proponował.
- Idiota! Mówiłem mu żeby chociaż na chwilę przestał.
Z zewnątrz dobiegł ich chrypiące warknięcie.
- Słyszałem!
- Chyba rzeczywiście idiota, skoro to coś pali mu ciało – odparł Tæirc.
- Miarka się przebrała – krzyknął znowu Korec i pojawił się w drzwiach.
Ducaif zachichotał.
- Korec, spokojnie! On nie wie jak to działa - zawołał.
W odpowiedzi usłyszeli głośne prychnięcie i karzeł oddalił się od budynku. Ducaif zwrócił się do Tæirca:
- Czy Wasz szaman zalecał kiedykolwiek wdychanie ozdrawiających oparów z palących się ziół? - Tæirc przytaknął. - Widzisz, fajki działają niemal identycznie, lecz te opary wędrują prosto do twoich ust. Oczywiście wdychasz wtedy więcej dymu niż normalnie, dlatego podczas wydechu wygląda to jak wygląda. - Nie widząc zrozumienia na twarzy Tæirca, ciągnął dalej: - Kiedyś ci pokażę. I nie musisz się martwić - nie jest szkodliwe, a nawet uspokaja - i dodał szeptem – a niektórzy nie mogą bez tego żyć.
Klepnął Tæirca po ramieniu, co zostawiło go bardziej zmieszanego niż przedtem. Podszedł do stołu by schować instrument w kupce zawiniętych w skóry rzeczy.
- Opowiadaj co słychać! - odezwał się wesoło. - Przybyłem dosłownie przed chwilą. Widziałem jeszcze Aren i Margre, ale nie chciały ze mną rozmawiać. Dziwne prawda? Siedziały w jednej z izb, to postanowiłem, że trochę im poprawię nastrój i zagrałem parę radosnych utworów, ale one zaraz wyszły na zewnątrz. No to grałem sobie dalej, aż wreszcie pojawiłeś się ty.
Tæirc spuścił głowę, na co Ducaif westchnął.
- Nie mów, że ty też? Co wy wszyscy tacy przybici chodzicie? Cała osada jakaś taka smutna i nikt mi nie chce nic powiedzieć. Czyżby szaman wam umarł? Nie zdziwiłbym się, w końcu jest taki stary, że mógłby- Byrn!
W sali pojawił się wódz. Ducaif minął Tæirca i momentalnie objął Byrna.
- Bracie! Jak ja dawno Ciebie nie widziałem! - oznajmił i puścił go. - Tym razem przemierzyłem chyba pół świata! Wybacz, że nie zdążyłem na walkę Argruna, ale wiesz jakie zamieszanie jest zawsze w Væikapii. Potrafią zatrzymać za byle co.
- Tak... Też się cieszę, że Cię widzę – odparł zakłopotany Byrn.
- Dobra, to gdzie jest Argrun? Na pewno sobie dzieciak świetnie poradził. Muszę mu pogratulować. Zresztą przywiozłem mu coś. I nie tylko jemu.
Byrn spojrzał na Tæirca, stojącego za Ducaifem. Syn odpowiedział mu kręceniem głowy. Zatem Ducaif jeszcze nie wiedział.
Wódz wziął głęboki wdech i powiedział wprost:
- Argrun nie żyje.
Dobry humor w mgnieniu oka opuścił Ducaifa. Nie mógł uwierzyć swoim uszom.
- Nie... nie mówicie chyba poważnie?
Ducaif obejrzał się na Tæirca, który kiwnął tylko głową, potwierdzając to co powiedział jego ojciec.
- Ale... jak?
- Walka z megnartem zakończyła się tragicznie. On... - Tæirc próbował pozbierać myśli, lecz nie potrafił powiedzieć co tak naprawdę się stało. Mimo że działo się to poprzedniego dnia, Tæirc pamiętał wszystko jak przez mgłę, jakby nie chciał przypominać sobie tego zdarzenia. Jakby to był tylko zły sen. - Zginął... Bestia staranowała Argruna. Próbowaliśmy go jeszcze uratować, ale... zmarł na miejscu.
Ducaif spuścił wzrok.
- Przecież on był taki zdolny. Lepszego, tak młodego wojownika nigdy nie widziałem – stwierdził Ducaif. „Nie tylko ty tak myślałeś, stryju,” pomyślał Tæirc. - Mów jak wyglądała walka! Opowiadaj!
- Wszystko szło dobrze, widać było po nim pewność siebie, dobre wyszkolenie... gdy nagle upadł i nie mógł się podnieść. - Tæirc ominął fragment z miotaniem się brata po Kręgu. Nie chciał jeszcze bardziej dobijać stryja. - Nie zdążyliśmy... powstrzymać megnarta.
- Przodkowie!
Ducaif chwycił się za głowę. Uwielbiał Argruna i często się z nim widywał, także z powodu swojej ciężkiej sytuacji rodzinnej. Dla niego to też była bolesna strata.
- Odprawiliście już Rytuał Odejścia?
- Tak, odbył się dzisiaj o wschodzie słońca.
- Szkoda, że przynajmniej na to nie zdążyłem. Niechaj Przodkowie mają go w opiece – szepnął.
Co było dziwne, po chwili milczenia, Ducaif się rozchmurzył. Spojrzał na swoje rzeczy przykryte skórami i rzekł do Byrna:
- Może nie zwróci ci to syna, ale nie chcę też abyś się za długo zamartwiał po jego śmierci. Nie będę ci mówił żebyś szedł naprzód i żył dalej swoim życiem, bo to nie ma sensu. Poza tym, nie da się tego zrobić z miejsca. W końcu ja też przez to przechodziłem.
Ducaif miał ósemkę dzieci. Różne nieszczęścia poprzez roki spowodowały jednak, że do dorosłości dożyła tylko jedna z córek. Życie wystawiło go tym na ciężką próbę i mimo to, podchodził do niego z wyraźną pogodą ducha. Tłumaczył to zawsze potrzebą parcia naprzód. „Myśl o przeszłości, ale nie żyj w niej,” mawiał.
- Dlatego mam dla ciebie co innego niż rady, bracie - kontynuował. - Wiesz, że dużo podróżuję. I tak jak człowiek spragniony jest odkrywania, tak potrzebuje się też od czasu do czasu napić. Specjalnie zboczyłem z wcześniej ustalonej trasy by przywieźć ci najlepszy trunek w całym znanym świecie.
Po tych słowach poszedł za stół, zza którego bez większego wysiłku wyciągnął sporą beczkę. Tæirca zawsze zaskakiwała siła stryja. Już dawno mógł spokojnie pokonać Byrna w bezpośredniej konfrontacji gdyby nie to, że od walki wolał handel i podróże.
- Nigdy nie piłem lepszego napoju od sewijngardzkiego wina. Myślę, że ci zasmakuje. Sprawi ci albo radość... albo więcej smutku. Miałem przywieźć ci więcej, ale wpadłem jeszcze do siebie i mogłem wziąć teraz tylko jedną sztukę. Reszta została w domu, choć mniemam, że do teraz wszyscy zdążyli się podzielić pozostałymi beczkami.
Byrn oniemiał. Ducaif znów zachichotał i zaczął mówić dalej:
- To nie wszystko. - Wrócił na stronę Byrna i Tæirca. - Jakiś czas temu moi ludzie natrafili na dziwny kamień, a potem następny i następny, aż przez rok zebrało się kilka. Mam nawet jeden przy sobie. - Wyciągnął z jednej skóry kawałek skały o kolorze ciemnych chmur. Ledwo mieścił się w jego potężnej dłoni. - Nigdy takich nie widzieliśmy. Wziąłem je zatem ze sobą na drogę. W Pyhætanie dowiedziałem się, że jest to świetny materiał na broń i jest coraz bardziej powszechny na północy. Uwierz mi Byrnie, że podczas swojej podróży widziałem oręż zrobiony z tych skał i jest o wiele wytrzymalszy od tego co my na co dzień używamy.
Wyciągnął zza pasa sztylet z brązu. Podobne mieli wszyscy w osadzie, tym bardziej Byrn i Tæirc. Broń była barwy piasku i odbijała trochę światła, a przez środek do połowy ostrza biegło wzmocnienie by się nie złamała. Z tego materiału zrobiona była większość oręża w grodzie, głównie miecze, ale i topory i groty włóczni i strzał. Tymczasem niektórzy wciąż używali maczug, nie tylko z szacunku do przodków, ale i obrażeń jakie zadawały. „A Guryk dla efektów, jakie dają” zażartował w głowie Tæirc, chwytając się na tym, że dobry nastrój stryja udzielił mu się.
- Na pewno nieraz wasza broń się łamała, o tak – Ducaif położył skałę na stole i uderzył w nią sztyletem tak mocno, że ostrze pękło, a deski zatrzeszczały. Tæirc i Byrn drgnęli, lecz Ducaif zdawał się tego nie zauważyć. - Widzicie?
Pokazał im odłamany kawałek broni. Musiało zadowolić go zaskoczenie na twarzy brata i bratanka, toteż kontynuował.
- Postanowiłem zatem, że zlecę któremuś pyhetańskiemu kowalowi, który się na tym zna... Nie żebym miał coś do naszych, nie, nie, ale poprosiłem go o wykucie ostrza dla... - zrobił przerwę - dla Argruna. Nie wiedzieliśmy ile tego wziąć, więc wzięliśmy wszystko... No, prawie wszystko.
Odłożył kamień i ułamany kawałek ostrza. Wziął do ręki podłużny przedmiot i odwinął go ze skór. Tæirc i Byrn nie mogli uwierzyć własnym oczom. Ducaif trzymał w ręce długi, wspaniałej roboty miecz. Nie różnił się zbytnio od broni, której używali na tych terenach, lecz wyglądał solidniej. I był zdecydowanie piękniejszy. Rękojeść owinięta była materiałem barwy ciemnej czerwieni. Głownia miała długość mniej więcej od kolana do bioder u zwykłej osoby i w świetle błyszczała bardziej niż tamten sztylet. „Ile tych kamieni zebrali?”, zadał sobie pytanie Tæirc.
- Niezwykle wytrzymały i świetnie wyważony. Nic nie stanie ci na drodze. Każdy będzie ci go zazdrościć, bracie. Noś go zatem z dumą. No chyba, że chcesz go przerobić na naczynia, bo słyszałem też od tego pyhetańskiego kowala, że materiał całkiem nieźle nadaje się na miskę. - Ducaif znowu zachichotał.
Byrn nie słyszał żartu brata. Spojrzał zszokowany najpierw na beczkę z winem, a potem znów na miecz.
- Bracie... Nie wiem co powiedzieć... - szepnął. - Te dary...
- Nie musisz nic mówić. Nie spraw tylko proszę, by przeszłość tobą zawładnęła. - Ducaif uśmiechnął się do Byrna, po czym krzyknął na zewnątrz: - Korec, zbieramy się!
- Nie zostaniecie na dłużej? - zdziwił się wódz.
- Wybacz, bracie, lecz czekają na mój powrót. Wspomniałem już, że zanim do was przybyłem, odwiedziłem swoje strony. Obawiam się, że nie zostawili mi nic dla siebie.
Ruszył w stronę wciąż otwartych drzwi i miał już zamiar wyjść, gdy stanął.
- Coś nie tak? - zapytał Tæirc.
- Czy wspominano wam o Agæracie w ostatnich dniach?
- Nie, żadnych informacji – odparł Byrn.
- Zastanawiam się czy psuć Ci nastrój – zawahał się Ducaif. - Złe wieści w tym czasie mogą go jeszcze pogorszyć, a widzę, że nie czujesz się za dobrze.
- Już chyba nic gorszego od śmierci mojego syna nie może się zdarzyć – odpowiedział z wątłym uśmiechem Byrn.
Ducaif podszedł z powrotem do brata i swojego bratanka.
- Będąc u siebie, łowcy przekazali mi, że Agærat znowu z nas drwi.
Byrn skrzywił się.
- Po raz kolejny narusza południowe granice - dokończył Ducaif to co miał na myśli. - Nie chciał chyba żebyście o tym wiedzieli. Podobno miało się to stać trzy dni temu, a moi ludzie dowiedzieli się dopiero wczoraj. To tylko kwestia czasu gdy ten pomyleniec wywoła otwarty konflikt z orkami.

----------------------
Następny: Przelana Krew - Rozdział 9.
----------------------