czwartek, 1 listopada 2012

01. Kroniki Dusz - Przelana Krew - Rozdział 10.




Ziemie Cakaca i Bærguvna były w dużym stopniu otwartymi przestrzeniami, dlatego większa część ścieżek pomiędzy osadami biegła przez pola. Tymczasem najkrótsze prowadziły przez puszczę, pokrywającą większość terenów graniczących z terytoriami Byrna. Jednakże nie wszyscy ośmielali się nimi podróżować, nawet gdyby znacznie skróciłoby to czas drogi.

Powodem był oczywiście strach przed dzikimi zwierzętami. Niemal wszyscy mężczyźni potrafili walczyć, lecz nie każdy ośmielał się iść tamtędy pod ryzykiem zaatakowania przez watahę wilków czy innych podobnie niebezpiecznych lub nawet groźniejszych zwierząt. Również i wojownicy czuli się nieco niepewnie, dlatego, jeśli musieli, chodzili w co najmniej kilkuosobowych grupach. Dodatkowo, strach spotęgowała niedawna śmierć Argruna, o której wieść szybko przeszła po okolicznych ziemiach. Ludzie obawiali się spotkania z megnartem, zwłaszcza, że ciemne lasy, takie jak graniczna puszcza, były ich naturalnym środowiskiem. A trzeba przyznać, że ta puszcza była niezwykle gęsta i dostrzeżenie z daleka drapieżnika, czającego się pomiędzy drzewami, nieraz nastręczało trudności nawet łowcom.

Ci natomiast od czasu do czasu towarzyszyli ludziom wędrującym przez obszary leśne, lecz nie zawsze ich asysta pomagała. Mówiło się, że żyją lasem, gdyż od pokoleń uczyli się łowiectwa i tropienia zwierzyny, lecz, jakkolwiek dobrze potrafili to robić, wciąż podkreślali jak oni też muszą uważać. Co więcej, powszechne modlitwy do Przodków o wsparcie, chociaż zwiększające pewność siebie, nie chroniły przed śmiercią. Nikt bowiem, nawet Przodkowie, nie miał władzy nad światem zwierząt.

Były też osoby nic nie robiące sobie z tego całego zamieszania i właśnie jedną z leśnych ścieżek prowadzącą do osady rządzonej przez Bærguvna wracała dwójka takich wojowników.

– Polyn, czy ty się musisz tak potykać? – zapytał pierwszy, gdy po raz kolejny jego kompan niemal się przewrócił na korzeniu wystającym z ziemi.

– Zmęczony jestem – odparł drugi. – Ryg, możemy zwolnić?

– Co, tym razem za długo było?

– Nie, nawet za krótko! – Na te słowa Ryg kiwnął głową. On też czuł, że miał za mało. Polyn, po wzięciu oddechu, kontynuował: – To chyba coś innego. Od jakiegoś czasu większość czynności mnie męczy. Może chory jestem? Zapytam szamana i-

– Ta, oczywiście! – wtrącił się Ryg. – Gadaj tak więcej, a żadnej kobiety nie zaspokoisz – dodał z ironią.

– Przynajmniej ja trafiam!

– Nasza kochaniutka mogłaby powiedzieć co innego.

Polyn zachichotał i rzekł nieco ciszej:

– Nasza kochaniutka nie powie, bo jest przerażona jak wojownik może mieć tak mały-

Ryg przerwał mu prychnięciem i uśmiechnął się pod nosem. On ma mały? Niemożliwe!

Wtem zauważyli w oddali zakapturzoną postać, idącą z przeciwnej strony. Pojawiała się raz co raz w przebijających się przez korony drzew promieniach słonecznych. Posturę miała drobniejszą od dorosłego mężczyzny, nie niosła przy sobie żadnej broni, zatem mógł to być jakiś dzieciak. Co jednak robił sam na takim odludziu? Czy nie bał się dzikich zwierząt? Wojownicy zwolnili, ale nie zatrzymali się. Chcieli zadać parę pytań, ale nie zdążyli, gdyż postać stanęła w pewnej odległości od nich i odezwała się w ich kierunku:

– Tu się kończy wasza droga! Wiem co zrobiliście tego ranka!

Ryg i Polyn stanęli jak wryci. Nie dlatego, że ten ktoś mógł wiedzieć o tym czym się niedawno zajmowali. Głos, choć donośny, był wysoki. Zbyt wysoki jak na mężczyznę.

Przed nimi stała kobieta! Sama w lesie! Fakt ten pobudził chuć obu wojowników i momentalnie zapomnieli o jakichkolwiek hamulcach. Przed chwilą chcieli więcej i właśnie nadarzyła się okazja na zaspokojenie.

– Wasz czyn jest niezmywalny i musicie za to zapłacić! – dodała nieznajoma.

– Spokojnie, nie musimy chyba zaczynać znajomości kłótnią – zaczął Ryg, ostrożnie zbliżając się do dziewczyny. – Myślę, że się jakoś dogadamy. Nazywam się-

– Znam wasze imiona, tchórze! – przerwała mu. – Cały czas unikaliście odpowiedzialności za swoją zbrodnię i w tym miejscu kończy się wasza ucieczka przed karą.

Choć jej postura sugerowała co innego, jej głos był nadzwyczaj stanowczy, mocny w przeciwieństwie do kobiet, które Ryg i Polyn znali. To także ich nie powstrzymało. A nawet zachęciło. Lubili takie, które się stawiają.

– Ale my nie zamierzamy nigdzie uciekać – odparł Ryg, nie przejmując się w ogóle słowami nieznajomej. Oni byli dwaj, więksi od niej, silniejsi i uzbrojeni w miecz i sztylet oraz dwa topory, ona – jedna, drobna i bezbronna. Idealna ofiara.

– Wręcz przeciwnie! Kobieta taka jak ty, sama w gęstym lesie, na pewno potrzebuje wsparcia – stwierdził Polyn, odpowiednio akcentując ostatnie słowo. Obaj podchodzili coraz bliżej. – Kto wie co niebezpiecznego się czai w krzakach?

Dziewczyna nie zlękła się tym, że w jej kierunku zbliżało się dwóch rosłych wojowników. Mieli pewność, że wie co chodzi im po głowach, lecz wciąż stała niewzruszona, ze spokojem patrząc na Ryga i Polyna.

– Obiecuję, że nie będziecie cierpieć tak jak wasza ofiara – rzekła.

Wojownicy zaśmiali się głośno.

– Przecież cała nasza trójka wie, że potrzebujesz towarzystwa i nie widzę nikogo wokół, kto mógłby ci pomóc – odparł Polyn.

– Nie potrzebuję pomocy – powiedziała i szybko wyprostowała ręce przed siebie.

Wtem obu wojowników uniósł silny podmuch powietrza i z impetem wpadli na pnie pobliskich drzew, po czym upadli na ziemię. Podnieśli się na kolana, otrząsnęli się z chwilowego zamroczenia i spojrzeli najpierw na siebie, a następnie na nieznajomą.

Co to było? Spodziewali się walki, w końcu każda kobieta walczy w takich sytuacjach, lecz nie byli przygotowani na coś takiego! Nigdy nie widzieli podobnej sztuki. Ona po prostu uniosła ręce i podmuch powietrza rzucił ich w tył.

Oczyszczenie myśli ze stanu, w którym Ryg chciał dobrać się do ciała dziewczyny, sprawiło, że dopiero teraz zauważył, iż jej oczy błyszczały lekko kolorem żółci. Nie świeciły jak pochodnie w nocy. Były bardzo wyraźne jak na skąpane w cieniu kaptura.

– Nie wiem kim jesteś, nie wiem w co pogrywasz, ale nie dam sobą tak pomiatać!

Po tych słowach Polyn wyciągnął miecz i ruszył na dziewczynę. Ta machnęła ręką i poleciał w bok. Zrobiła to jakby był nic nie ważącym liściem!

Ryg wstał, uniósł jeden ze swoich dwóch toporów i rzucił w nieznajomą. Broń utkwiła w pniu obok. Jak to możliwe? Widział, że ostrze leciało prosto w nią, lecz w jakiś sposób zmieniła tor lotu. Wyciągnęła lewą rękę w jego stronę i przewrócił się na plecy zanim zdążył sięgnąć po drugi topór.

Miała znaczącą przewagę nad nimi i w jednej chwili mogła ich zabić, lecz stała nieruchomo, przenosząc wzrok to na Ryga, to na Polyna, jakby czekała na kolejny atak z ich strony.

Wtedy Ryg zrozumiał – czary!

Nie były to jednak czary podobne do tych, których używali szamani. Te były zdecydowanie silniejsze, jakby nieznajoma miała pod kontrolą żywioł wiatru. Szamani od lat powtarzali w opowieściach, że Przodkowie kontrolowali siły natury. Nie dali jednak tej mocy zwykłym ludziom, gdyż ci mieli być niegodni i w zamian przekazali im swoje nauki, które miały ich odpowiednio przygotować do takiej potęgi.

Bez wątpienia ich przeciwniczka władała siłą wiatru, ale czy była to jedna z Przodkiń? Ryg, jak i pewnie wszyscy, sądził, że Oni chcą pomagać żyjącym. Dlaczego jednak starała się zabić jego i Polyna?

Momentalnie Rygiem zawładnął strach. Nie wiedział, czy uciekać czy próbować walczyć dalej. Nawet we dwójkę z Polynem nie mieli z nią szans, lecz nie mógł zostawić przyjaciela samego. Odsunął się prędko pod jakieś drzewo i pozwolił by przerażenie go unieruchomiło.

Polyn stał już na nogach, tym razem ze sztyletem w ręku. Zaszarżował, ale dziewczyna bez wysiłku uniosła go swoją mocą wysoko w powietrze.

– Wypruję ci flaki! Postaw mnie! Postaw mnie! – wrzeszczał na całe gardło, gwałtownie ruszając członkami i próbując dosięgnąć dziewczyny.

Machnęła parę razy ręką i Polyn w wielkim pędzie uderzył w kilka pobliskich drzew, łamiąc nawet parę grubych gałęzi, aż wreszcie poleciał głową w dół. Z impetem uderzył w podłoże. Nastąpił trzask łamanych kości.

– Na Przodków! – krzyknął Ryg. Jego towarzysz miał złamany kark.

Ryg bez chwili zastanowienia szybko podniósł się i zaczął biec tam skąd wcześniej szedł z przyjacielem, ale coś rzuciło go na drzewo, a potem na kolejne, i kolejne, i kolejne...

W końcu znów padł na ziemię. Nie miał już sił na więcej. Poobijany, zmęczony, z licznymi ranami i złamaniami próbował odczołgać się, uciec jak najdalej. Zaklinał ją by się zlitowała, darowała życie. Chciał przeprosić za wszystko co zrobił, lecz niewidzialna siła uniosła go w powietrze ostatni raz. Nieznajoma patrzyła w górę i w bok. Powędrował za jej wzrokiem i zauważył na jednym z pni ostro zakończony kikut po urwanym przez miotanego Polyna konarze. „Nie, tylko nie to,” pomyślał i błagalnym wzrokiem spojrzał na nią po raz ostatni.

Poczuł potworny ból w klatce piersiowej. Chciał wydać okrzyk, lecz oddychanie stało się niemal niemożliwe. Próba poruszenia choćby jednym mięśniem spowodowała przypływ nieziemskiej agonii. Z ogromnym trudem popatrzył w dół. Wisiał wysoko nad ziemią, a z jego piersi wystawał krótki, lecz dość gruby kawał złamanej gałęzi, zabrudzony jego krwią i fragmentami wnętrzności.

Życie uciekało z niego bardzo szybko. Zdołał jeszcze spostrzec, że nieznajoma zerknęła na martwego Polyna i zeszła ze ścieżki, znikając w leśnej gęstwinie. Oczy Ryga zakryła ciemność.

----------------------
Następny: Przelana Krew - Rozdział 11.
----------------------

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz