Ziemie Cakaca i Bærguvna były w
dużym stopniu otwartymi przestrzeniami, dlatego większa część ścieżek pomiędzy
osadami biegła przez pola. Tymczasem najkrótsze prowadziły przez puszczę,
pokrywającą większość terenów graniczących z terytoriami Byrna. Jednakże nie
wszyscy ośmielali się nimi podróżować, nawet gdyby znacznie skróciłoby to czas
drogi.
Powodem był oczywiście strach
przed dzikimi zwierzętami. Niemal wszyscy mężczyźni potrafili walczyć, lecz nie
każdy ośmielał się iść tamtędy pod ryzykiem zaatakowania przez watahę wilków
czy innych podobnie niebezpiecznych lub nawet groźniejszych zwierząt. Również i
wojownicy czuli się nieco niepewnie, dlatego, jeśli musieli, chodzili w co najmniej
kilkuosobowych grupach. Dodatkowo, strach spotęgowała niedawna śmierć Argruna,
o której wieść szybko przeszła po okolicznych ziemiach. Ludzie obawiali się
spotkania z megnartem, zwłaszcza, że ciemne lasy, takie jak graniczna puszcza,
były ich naturalnym środowiskiem. A trzeba przyznać, że ta puszcza była
niezwykle gęsta i dostrzeżenie z daleka drapieżnika, czającego się pomiędzy
drzewami, nieraz nastręczało trudności nawet łowcom.
Ci natomiast od czasu do czasu
towarzyszyli ludziom wędrującym przez obszary leśne, lecz nie zawsze ich asysta
pomagała. Mówiło się, że żyją lasem, gdyż od pokoleń uczyli się łowiectwa i
tropienia zwierzyny, lecz, jakkolwiek dobrze potrafili to robić, wciąż
podkreślali jak oni też muszą uważać. Co więcej, powszechne modlitwy do
Przodków o wsparcie, chociaż zwiększające pewność siebie, nie chroniły przed
śmiercią. Nikt bowiem, nawet Przodkowie, nie miał władzy nad światem zwierząt.
Były też osoby nic nie robiące
sobie z tego całego zamieszania i właśnie jedną z leśnych ścieżek prowadzącą do
osady rządzonej przez Bærguvna wracała dwójka takich wojowników.
– Polyn, czy ty się musisz tak
potykać? – zapytał pierwszy, gdy po raz kolejny jego kompan niemal się
przewrócił na korzeniu wystającym z ziemi.
– Zmęczony jestem – odparł
drugi. – Ryg, możemy zwolnić?
– Co, tym razem za długo było?
– Nie, nawet za krótko! – Na te
słowa Ryg kiwnął głową. On też czuł, że miał za mało. Polyn, po wzięciu oddechu,
kontynuował: – To chyba coś innego. Od jakiegoś czasu większość czynności mnie
męczy. Może chory jestem? Zapytam szamana i-
– Ta, oczywiście! – wtrącił się
Ryg. – Gadaj tak więcej, a żadnej kobiety nie zaspokoisz – dodał z ironią.
– Przynajmniej ja trafiam!
– Nasza kochaniutka mogłaby
powiedzieć co innego.
Polyn zachichotał i rzekł nieco
ciszej:
– Nasza kochaniutka nie powie,
bo jest przerażona jak wojownik może mieć tak mały-
Ryg przerwał mu prychnięciem i
uśmiechnął się pod nosem. On ma mały? Niemożliwe!
Wtem zauważyli w oddali
zakapturzoną postać, idącą z przeciwnej strony. Pojawiała się raz co raz w
przebijających się przez korony drzew promieniach słonecznych. Posturę miała
drobniejszą od dorosłego mężczyzny, nie niosła przy sobie żadnej broni, zatem
mógł to być jakiś dzieciak. Co jednak robił sam na takim odludziu? Czy nie bał
się dzikich zwierząt? Wojownicy zwolnili, ale nie zatrzymali się. Chcieli zadać
parę pytań, ale nie zdążyli, gdyż postać stanęła w pewnej odległości od nich i
odezwała się w ich kierunku:
– Tu się kończy wasza droga!
Wiem co zrobiliście tego ranka!
Ryg i Polyn stanęli jak wryci.
Nie dlatego, że ten ktoś mógł wiedzieć o tym czym się niedawno zajmowali. Głos,
choć donośny, był wysoki. Zbyt wysoki jak na mężczyznę.
Przed nimi stała kobieta! Sama w
lesie! Fakt ten pobudził chuć obu wojowników i momentalnie zapomnieli o
jakichkolwiek hamulcach. Przed chwilą chcieli więcej i właśnie nadarzyła się
okazja na zaspokojenie.
– Wasz czyn jest niezmywalny i
musicie za to zapłacić! – dodała nieznajoma.
– Spokojnie, nie musimy chyba
zaczynać znajomości kłótnią – zaczął Ryg, ostrożnie zbliżając się do
dziewczyny. – Myślę, że się jakoś dogadamy. Nazywam się-
– Znam wasze imiona, tchórze! –
przerwała mu. – Cały czas unikaliście odpowiedzialności za swoją zbrodnię i w
tym miejscu kończy się wasza ucieczka przed karą.
Choć jej postura sugerowała co
innego, jej głos był nadzwyczaj stanowczy, mocny w przeciwieństwie do kobiet,
które Ryg i Polyn znali. To także ich nie powstrzymało. A nawet zachęciło.
Lubili takie, które się stawiają.
– Ale my nie zamierzamy nigdzie
uciekać – odparł Ryg, nie przejmując się w ogóle słowami nieznajomej. Oni byli
dwaj, więksi od niej, silniejsi i uzbrojeni w miecz i sztylet oraz dwa topory,
ona – jedna, drobna i bezbronna. Idealna ofiara.
– Wręcz przeciwnie! Kobieta taka
jak ty, sama w gęstym lesie, na pewno potrzebuje wsparcia – stwierdził Polyn,
odpowiednio akcentując ostatnie słowo. Obaj podchodzili coraz bliżej. – Kto wie
co niebezpiecznego się czai w krzakach?
Dziewczyna nie zlękła się tym,
że w jej kierunku zbliżało się dwóch rosłych wojowników. Mieli pewność, że wie
co chodzi im po głowach, lecz wciąż stała niewzruszona, ze spokojem patrząc na
Ryga i Polyna.
– Obiecuję, że nie będziecie
cierpieć tak jak wasza ofiara – rzekła.
Wojownicy zaśmiali się głośno.
– Przecież cała nasza trójka
wie, że potrzebujesz towarzystwa i nie widzę nikogo wokół, kto mógłby ci pomóc
– odparł Polyn.
– Nie potrzebuję pomocy –
powiedziała i szybko wyprostowała ręce przed siebie.
Wtem obu wojowników uniósł silny
podmuch powietrza i z impetem wpadli na pnie pobliskich drzew, po czym upadli
na ziemię. Podnieśli się na kolana, otrząsnęli się z chwilowego zamroczenia i
spojrzeli najpierw na siebie, a następnie na nieznajomą.
Co to było? Spodziewali się
walki, w końcu każda kobieta walczy w takich sytuacjach, lecz nie byli
przygotowani na coś takiego! Nigdy nie widzieli podobnej sztuki. Ona po prostu
uniosła ręce i podmuch powietrza rzucił ich w tył.
Oczyszczenie myśli ze stanu, w
którym Ryg chciał dobrać się do ciała dziewczyny, sprawiło, że dopiero teraz
zauważył, iż jej oczy błyszczały lekko kolorem żółci. Nie świeciły jak
pochodnie w nocy. Były bardzo wyraźne jak na skąpane w cieniu kaptura.
– Nie wiem kim jesteś, nie wiem w
co pogrywasz, ale nie dam sobą tak pomiatać!
Po tych słowach Polyn wyciągnął
miecz i ruszył na dziewczynę. Ta machnęła ręką i poleciał w bok. Zrobiła to
jakby był nic nie ważącym liściem!
Ryg wstał, uniósł jeden ze
swoich dwóch toporów i rzucił w nieznajomą. Broń utkwiła w pniu obok. Jak to
możliwe? Widział, że ostrze leciało prosto w nią, lecz w jakiś sposób zmieniła
tor lotu. Wyciągnęła lewą rękę w jego stronę i przewrócił się na plecy zanim
zdążył sięgnąć po drugi topór.
Miała znaczącą przewagę nad nimi
i w jednej chwili mogła ich zabić, lecz stała nieruchomo, przenosząc wzrok to
na Ryga, to na Polyna, jakby czekała na kolejny atak z ich strony.
Wtedy Ryg zrozumiał – czary!
Nie były to jednak czary podobne
do tych, których używali szamani. Te były zdecydowanie silniejsze, jakby
nieznajoma miała pod kontrolą żywioł wiatru. Szamani od lat powtarzali w
opowieściach, że Przodkowie kontrolowali siły natury. Nie dali jednak tej mocy
zwykłym ludziom, gdyż ci mieli być niegodni i w zamian przekazali im swoje
nauki, które miały ich odpowiednio przygotować do takiej potęgi.
Bez wątpienia ich przeciwniczka
władała siłą wiatru, ale czy była to jedna z Przodkiń? Ryg, jak i pewnie
wszyscy, sądził, że Oni chcą pomagać żyjącym. Dlaczego jednak starała się zabić
jego i Polyna?
Momentalnie Rygiem zawładnął
strach. Nie wiedział, czy uciekać czy próbować walczyć dalej. Nawet we dwójkę z
Polynem nie mieli z nią szans, lecz nie mógł zostawić przyjaciela samego. Odsunął
się prędko pod jakieś drzewo i pozwolił by przerażenie go unieruchomiło.
Polyn stał już na nogach, tym
razem ze sztyletem w ręku. Zaszarżował, ale dziewczyna bez wysiłku uniosła go
swoją mocą wysoko w powietrze.
– Wypruję ci flaki! Postaw mnie!
Postaw mnie! – wrzeszczał na całe gardło, gwałtownie ruszając członkami i
próbując dosięgnąć dziewczyny.
Machnęła parę razy ręką i Polyn
w wielkim pędzie uderzył w kilka pobliskich drzew, łamiąc nawet parę grubych
gałęzi, aż wreszcie poleciał głową w dół. Z impetem uderzył w podłoże. Nastąpił
trzask łamanych kości.
– Na Przodków! – krzyknął Ryg.
Jego towarzysz miał złamany kark.
Ryg bez chwili zastanowienia
szybko podniósł się i zaczął biec tam skąd wcześniej szedł z przyjacielem, ale
coś rzuciło go na drzewo, a potem na kolejne, i kolejne, i kolejne...
W końcu znów padł na ziemię. Nie
miał już sił na więcej. Poobijany, zmęczony, z licznymi ranami i złamaniami
próbował odczołgać się, uciec jak najdalej. Zaklinał ją by się zlitowała,
darowała życie. Chciał przeprosić za wszystko co zrobił, lecz niewidzialna siła
uniosła go w powietrze ostatni raz. Nieznajoma patrzyła w górę i w bok.
Powędrował za jej wzrokiem i zauważył na jednym z pni ostro zakończony kikut po
urwanym przez miotanego Polyna konarze. „Nie, tylko nie to,” pomyślał i
błagalnym wzrokiem spojrzał na nią po raz ostatni.
Poczuł potworny ból w klatce
piersiowej. Chciał wydać okrzyk, lecz oddychanie stało się niemal niemożliwe. Próba
poruszenia choćby jednym mięśniem spowodowała przypływ nieziemskiej agonii. Z
ogromnym trudem popatrzył w dół. Wisiał wysoko nad ziemią, a z jego piersi
wystawał krótki, lecz dość gruby kawał złamanej gałęzi, zabrudzony jego krwią i
fragmentami wnętrzności.
Życie uciekało z niego bardzo
szybko. Zdołał jeszcze spostrzec, że nieznajoma zerknęła na martwego Polyna i
zeszła ze ścieżki, znikając w leśnej gęstwinie. Oczy Ryga zakryła ciemność.
----------------------
Następny: Przelana Krew - Rozdział 11.
----------------------
Następny: Przelana Krew - Rozdział 11.
----------------------
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz