wtorek, 18 grudnia 2012

01. Kroniki Dusz - Przelana Krew - Rozdział 13.

Poprzedni: Przelana Krew - Rozdział 12.


Kiedy Tæirc obudził się o poranku, zastał Margre obok. Zazwyczaj wstawała przed nim, a następnie wracała w nocy gdy już spał, i tak codziennie od śmierci Vergantaca. Tak samo jak i inni mieszkańcy osady, nie wiedział gdzie znikała każdego dnia ani, tym bardziej, co robiła. Może teraz była na tyle zmęczona, że zdecydowała się dłużej przespać. Postanowił zatem nie budzić jej i wyszedł, sprawdzając uprzednio czy ojciec jest u siebie. Nie zastał nikogo. „To dobry znak,” stwierdził w myślach.
Znalazł go potem na zewnątrz, rozmawiającego z kowalem Hugytem przy jego chacie. Stanął w pewnej odległości od nich, by nie przeszkadzać w konwersacji. Zdołał jednak usłyszeć jak Byrn wyraża współczucie wobec straty Hugyta i stara się go pocieszyć.
Kiedy skończył rozmowę, Tæirc podszedł i rzekł:
– Jestem zaskoczony tym jak szybko wróciłeś do obowiązków.
Byrn przeciągnął się.
– Przyznam, że czuję się jakbym nie ruszał swojego tyłka z jednego miejsca przez pół roku. Stawy mi chyba zesztywniały. – Westchnął i spojrzał smutno na syna. – Jak wiesz, mój brat zawsze powtarza hasło o tym, by nie żyć przeszłością. Niestety, zawsze, gdy to mówi, ma rację. Nie osiągnę czegokolwiek siedząc w domu, a tylko pogorszę swoją sytuację. Poza tym śmierć Ryga i Polyna jest na tyle zagadkowa, że trzeba ją zbadać.
– Co zamierzasz z tym zrobić?
– Rozmawiałem wcześniej z Facatem i kazałem mu przeczesać z kilkoma ludźmi tamtą okolicę. Tym razem jest jeszcze dziwniej. Dziwniej niż wtedy. Pamiętasz może tamto zdarzenie?
Tæirc od razu przypomniał sobie jak wiele dni przed walką Argruna z megnartem okoliczne osady obiegła wieść o tajemniczej śmierci, która miała miejsce na ziemiach Ducaifa. Zmarły został znaleziony cały mokry, choć najbliższy strumień znajdował się dosyć daleko. Niektórzy sądzili, że mógł być ciągnięty aż do tego miejsca, lecz łowcy nie znaleźli wówczas w okolicy żadnych śladów sugerujących taki rozwój wydarzeń. Stanęło na tym, że po ataku ktoś specjalnie wylał wiadro wody na trupa, lecz wciąż pozostawało pytanie: po co? I, najważniejsze, kto?
– Ale najpierw – Byrn uderzył w dłonie i je potarł, jakby zabierał się do ciężkiej pracy – muszę załatwić parę istotnych spraw. Pójdziesz ze mną?
– Ja? W jakim celu? – zapytał Tæirc.
– Ktoś musi mnie pilnować żebym znowu nie zrobił jakiegoś głupstwa.
Wódz uśmiechnął się lekko. Tæirc uniósł nieco brwi w zaskoczeniu, lecz niemal zaraz się zgodził, co wprawiło ojca w jeszcze lepszy nastrój.
Byrn do południa odwiedzał starych przyjaciół, ale spotykał się też z pozostałymi mieszkańcami osady. Jego syn z pewną ostrożnością patrzył jak wódz naprawia szkody wyrządzone przez niego od śmierci Argruna. Znowu miał wrażenie, że ojciec powrócił do swojego starego stanu, tego sprzed walki z megnartem, lecz tym razem brakowało niepokoju. Wydawało mu się, że powrót Byrna do dawnego charakteru nie był wymuszony tak jak tuż przed pamiętną ucztą. Przypuszczalnie było to efektem odosobnienia przez ostatnie kilkanaście dni – miał on wtedy czas na przemyślenia i mógł w spokoju rozliczyć swojego ducha z popełnionych błędów. Co więcej, pewności siebie prawdopodobnie dodała Byrnowi także sytuacja z poprzedniego dnia. Gdy odnaleziono zmarłego Ryga i Polyna, musiał poczuć się potrzebny, bez względu na to co zrobił. To był moment, który pozwolił mu wrócić do życia osady.
Jednakże, choć wódz uzdrawiał swoje relacje z większością mieszkańców, istniały rany, których nie potrafił zasklepić. Kiedy mijali chatę, gdzie mieszkała rodzina Vergantaca, Byrn powiedział do siebie „jeszcze nie teraz, jeszcze nie”.
Tuż przed południem przybyli łowcy, którzy poprzedniego dnia mieli odnieść ciała Ryga i Polyna do grodu Bærguvna.
– Dotarliśmy na miejsce o zmierzchu. Bærguvn ugościł nas byśmy nie musieli wracać nocą – rzekł pierwszy.
– O wschodzie słońca odbył się Rytuał Odejścia, a potem odeszliśmy – oznajmił drugi.
– Jak zareagowali na ciała? – zapytał Byrn.
– Bardzo źle. Ten widok, a zwłaszcza to jak wyglądało ciało Ryga, wprawił w rozpacz całą osadę. Zmarli za życia musieli być tam chyba uwielbiani, bo cała tamtejsza ludność wzięła udział w Rytuale. Bodajże nikt nie został pilnować osady.
– Jednak największy szok przeżył Bærguvn. Kazał nam opowiedzieć co się stało, tak szczegółowo jak to tylko możliwe. Z każdym naszym słowem wyglądał coraz gorzej, jakby stracił syna. – W mgnieniu oka łowca zrozumiał co i komu powiedział, toteż dodał natychmiast: – Wybacz, wodzu, nie chciałem-
Byrn poklepał go po ramieniu.
– Nie przejmuj się – odparł z uśmiechem. – To już przeszłość.

Zanim łowcy odeszli, Byrn kazał im zabrać paru ludzi i udać się jeszcze raz na miejsce, gdzie znaleziono Ryga i Polyna, by poszukali jakichkolwiek śladów, które mogłyby nakierować na potencjalnych sprawców tego zdarzenia.
Tymczasem Tæirca nawiedziło dziwne uczucie, kierujące jego myśli w kierunku domu zgromadzeń. Coś go ciągnęło, by wrócić tam chociaż na chwilę. Oznajmił ojcu, że niedługo przybędzie z powrotem i ruszył w tamtym kierunku.
Główna sala, oprócz obecnych pod ścianami stołów i ław, świeciła pustkami. Przez ostatnie kilkanaście dni nikt oprócz Tæirca, Byrna i Margre nie kręcił się po niej. Po dzisiejszym, spędzonym z ojcem poranku, Tæirc miał sporą nadzieję, że to się wkrótce zmieni. Zajrzał do izby rodziców, w której też nie było żywego ducha.
Niemal natychmiast złapał się na tym, że nie pomyślał o matce ani razu od wczorajszego odkrycia. Tak bardzo skupiony był na poprawie stanu wodza i jego powrotem do obowiązków, że zapomniał o jej braku. Zazwyczaj siedziała tu o tej porze i szyła, nucąc jedną z wielu pieśni, jakie śpiewała jemu, Argrunowi albo Margre gdy byli dziećmi.
Tak bardzo chciał by wróciła.
Poszedł do sąsiedniego pomieszczenia, gdzie ze zdziwieniem odkrył, że jego siostra wciąż leży, tym razem na boku, zwrócona plecami w stronę przejścia.
– Margre? – odezwał się cicho.
Nie odpowiedziała. Zaniepokojony podszedł do niej i potrząsnął ją.
– Margre – powiedział ponownie, tym razem nieco głośniej.
Znów brak odzewu. Obrócił ją na plecy. Jej twarz była blada, z wymalowanym lekkim grymasem bólu. Dotknął jej czoła. Było rozpalone.
Nie! Tylko nie to!
Szybko wybiegł z domu zgromadzeń. Na zboczu wzgórza natknął się na Byrna rozmawiającego z Facatem.
– O, Tæirc! Właśnie rozmawialiśmy o wczorajszym-
– Margre jest chora – z miejsca przerwał mu syn.
Na twarzach obu zagościło zdumienie.
– Powiadomię Grutana – zaproponował Facat i pobiegł do szałasu szamana.
Tymczasem Byrn ruszył do domu zgromadzeń. Tæirc podążył za nim.

Grutan przybył z Rægokiem niedługo potem.
– Gdzie jest? – zapytał od razu w głównych drzwiach.
– W izbie. – Tæirc wskazał na przejście za sobą. – Od rana tam leży z gorączką.
– Nie wchodźcie tam dopóki ja nie wyjdę – powiedział i razem ze swoim uczniem wszedł do pomieszczenia.
Tæirc wraz z ojcem zostali w głównej sali. Słyszeli modły odmawiane przez szamana i dźwięk potrząsanych amuletów, a po chwili poczuli delikatny zapach tlących się ziół.
Powszechnie uważano, że chorobę sprowadzają złe duchy ze świata zwierzęcego. Miały one nadwyrężać duchową więź z Przodkami i w ten sposób osłabiać ciało. W momencie śmierci chorego, osłabioną duszę łatwiej było wyciągnąć z mocy Przodków, dlatego czas grał dużą rolę i Rytuał Odejścia starano się odprawiać jak najszybciej. Obawiano się także, że częsty kontakt z chorym spowoduje rozprzestrzenienie się tych mrocznych sił po zdrowych. Jedynie szaman, jako pośrednik pomiędzy ludźmi i Przodkami, miał wystarczającą moc by odgonić złe duchy i uzdrowić człowieka.
Jednakże nawet szybkie przybycie szamana nie sprawiło, iż wspomniane obawy opuściły Tæirca. Zaczął siebie obwiniać za niezwrócenie wcześniej uwagi, że coś jest nie tak z Margre. Założył, że tylko odpoczywa i nie zainteresował się jej stanem. Teraz cierpi przez jego ignorancję.
Spojrzał na ojca. Ten oparty był o ścianę i oddychał głęboko, wpatrując się w pewien punkt przed stopami. Przyjmował to dosyć spokojnie, ale Tæirc przypuszczał, iż w środku wódz także przeżywa zły stan córki.
Po jakimś czasie Grutan i Rægok skończyli i wyszli. Byrn zerwał się z miejsca i od razu stanął przed nimi.
– Mów! – rozkazał z miejsca szamanowi.
– Wybacz, Byrnie, ale... nie wiem co jej jest – ten odparł nieco przybity. – Ma silną gorączkę, lecz... reszta objawów nie przypomina niczego z czym się kiedykolwiek spotkałem. To wygląda jakby odczuwała ból na całym ciele, lecz nie ma żadnych znaków choroby.
– Jakie są szanse by wyzdrowiała? – zapytał zdenerwowany wódz, jakby nie słyszał co powiedział przed chwilą Grutan.
– Nie wiem. Wypiła trochę leczniczej mikstury, którą miałem przygotowaną wcześniej – to powinno złagodzić cierpienie. Dałem też dwa amulety ochronne i prosiłem Przodków by obdarzyli ją siłą. W tym momencie to jedyne co mogę zrobić.
– A co my możemy zrobić? Na pewno musi istnieć jakiś sposób-
– Byrnie, uspokój się – nakazał szaman. – Musi odpoczywać. Nie wiem co to jest, ale starajcie się nie przebywać z nią za długo. Na razie nie mówcie też pozostałym mieszkańcom – niech się niepotrzebnie nie martwią. – Spostrzegł na twarzy Tæirca pytanie. – Postaram się powiedzieć Facatowi, że to nic takiego – powiedział.
Wódz i jego syn westchnęli w bezsilności.
– Udam się teraz do swojej chaty i zapytam o radę Przodków. Jestem pewny, że będą w stanie pomóc – rzekł starzec, po czym zwrócił się do Tæirca: – Przyjdź do mnie przed zachodem słońca – może do wtedy uda mi się coś przygotować dla twojej siostry.
Grutan wsparł się o ramię Rægoka i ruszyli w stronę drzwi. Tæirc zauważył, że szaman mówił z poczuciem bezsilności w głosie, a wyraz twarzy miał raczej przygnębiony. Nigdy się nie spodziewał, że zobaczy go w takim stanie. Jednakże ostatnie słowa jeszcze dawały nadzieję. Marna pociecha, gdy Margre choruje na nieznaną chorobę.
Przeróżne dolegliwości były powszechne w ich społeczności. Na ogół szaman radził sobie z uzdrowieniem chorego, choć czasem stan był zbyt ciężki by mu pomóc. Wiedziano wtedy, że przynajmniej ból został ukojony. Najgorsze jednak, co mogło się przytrafić, to przypadłość, na którą ich duchowy przewodnik nie znał lekarstwa. Wtedy jakakolwiek próba leczenia mogła zakończyć się tragicznie.
Kiedy Tæirc został sam z ojcem w domu zgromadzeń, powiedział:
– Trzeba poinformować matkę.
Na te słowa Byrn spochmurniał jeszcze bardziej.
– Prędzej czy później się dowie, ojcze. Musimy jej przekazać, że Margre choruje.
– Ale po co?
Tæirc zdziwił się na te słowa. Wydawało mu się, że naturalną koleją rzeczy jest to by w takich sytuacjach oboje rodziców znajdowało się blisko swojego dziecka.
– Pomoże nam zadbać o zdrowie Margre.
– Poradzimy sobie sami – odparł wódz.
Zaskoczenie Tæirca stawało się coraz większe i powoli ustępowało miejsca narastającej złości.
– Czy nie zamierzasz jej mówić nawet jeśli Margre o nią poprosi?
– Nie poprosi – stwierdził Byrn bez namysłu.
Ponownie pojawił się niepokój. Jego ojciec znowu zachowywał się dziwnie.
– Powiedz mi: o co ci chodzi? Czy coś się stało?
– Nie możemy jej jeszcze informować.
– Jak to „nie możemy”? – zapytał osłupiony Tæirc. – Margre źle się czuje i nie chcesz pozwolić, by matka się dowiedziała?
– Tu nie chodzi o to, żeby się nie dowiedziała. Sam powiedziałeś, że prędzej czy później dojdą ją słuchy, ale dopóki nikt w osadzie o tym nie wie, dopóty ona też. – Widząc niezrozumienie w oczach syna, dodał: – To nie to co myślisz.
– To co ja niby myślę?
– Że się boję z nią spotkać.
– Czy chodzi o to co ci powiedziała tamtej nocy po uczcie? W końcu będziesz musiał z nią porozmawiać o tym co się stało. Sądzisz, że nie wybaczy ci łamania tradycji po śmierci Argruna, zaniedbania osady, czy śmierci Vergantaca?
– Uwierz mi, Tæirc, ja...
– Miałeś siłę by pokazać się między innymi, a nie masz odwagi stanąć przed własną żoną?
– Nie rozumiesz. To jest poważniejsze niż ci się wydaje.
– Czas leczy rany. – Tæirc położył dłoń na ramieniu ojca, którą ten od razu strząsnął. – Na pewno przez te dni od jego śmierci poukładała sobie wszystko.
– Dobrze mówisz – czas rzeczywiście leczy rany. Poczekajmy, może Margre wyzdrowieje i nie będzie potrzeby wzywania Aren do osady.
– A co jeśli nie wyzdrowieje i jej stan się pogorszy?
– O czym ty w ogóle mówisz? Nie masz wiary w umiejętności Grutana? Nie masz wiary w Przodków?
– Nie, wręcz przeciwnie – mam wielką nadzieję, że jemu i Przodkom uda się pomóc Margre, ale jeśli to jest coś cięższego, będzie jej potrzebne wsparcie wszystkich członków rodziny. Nie próbuj przerzucać na mnie winy!
– Czyli to wszystko to moja wina?
– Ja ciebie nie-
Przerwał gdy zauważył, że Byrn dłonie zacisnął w pięści. Widać było po nim, że ciągnięcie tego tematu go niezwykle wzburza, a od wybuchu wściekłości dzielą chwile.
– Nie zamierzam dłużej z tobą prowadzić tej bezsensownej dyskusji – rzekł wódz. – Nie przekażemy słowa o chorobie Margre.
Minął syna i chwycił za skórę, wiszącą w przejściu do izby.
– Nie pozwolę na to by twoja nieodpowiedzialność doprowadziła do kolejnej tragedii – oznajmił Tæirc i ruszył w kierunku drzwi wejściowych.
Jego słowa zatrzymały ojca.
– Tragedii? Dokąd idziesz? – zawołał za nim Byrn.
– Powiedzieć łowcom, by wybrali się jutro do osady Ducaifa.
– Stój! – W moment pojawił się przed synem i zastąpił mu drogę. – Zrozum to – nie chcę jej widzieć!
– Ale ja chcę ją zobaczyć. Na pewno przyzna mi rację, że zachowujesz się lekkomyślnie.
Byrn pokręcił głową.
– Tłumaczenie wszystkiego tobie jest zbyt trudne, kiedy ty udajesz głupiego. Zrozum - wiem co robię.
– Czy aby na pewno? A co jeśli Margre umrze zanim matka zdąży przybyć?
Tym razem to wódz był w szoku.
– Jak śmiesz coś takiego sugerować?
– A ty jak śmiesz nie informować matki o chorobie jej córki? Argrun nie miał okazji porozmawiać z nią przed śmiercią. Czemu chcesz odebrać tę możliwość Margre?
– Nie będę ci się spowiadał! Nie pozwalam ci wysyłać kogokolwiek!
– Boisz się, że ktoś powie ci kilka przykrych słów? Czy może tego, że stracisz w swoim marnym życiu kolejne, czwarte już dziecko, przez swoją bezmyślność? Odala, Cal, ostatnio Argrun, teraz Margre? A potem może ja? Chcesz by całe twoje potomstwo zginęło na twoich oczach?
Nagle Byrn uderzył Tæirca w twarz. Pęd rzucił jego syna na jedną z ław, na której ten się przewrócił. Nieco zamroczony, młodzieniec wstał po chwili i pochylił się by wypluć wybity ząb wraz z krwią.
Po otrząśnięciu się, spojrzał z nienawiścią na głośno oddychającego przez nos ojca, na co ten bez słowa wszedł do izby, gdzie leżała Margre.



----------------------

niedziela, 2 grudnia 2012

01. Kroniki Dusz - Przelana Krew - Rozdział 12.




Z lasu wyszli tuż po południu. Słońce, wiszące wysoko na czystym, błękitnym niebie, dawało ciepło, którego od jakiegoś czasu było coraz mniej. Ostatnio widok ten należał do wyjątkowych, gdyż coraz częściej nieboskłon zasłaniały gęste chmury i wiał chłodny wiatr z południa, zrzucający z drzew pierwsze liście – zwiastuny zbliżającej się jesieni.
Kiedy powoli zbliżali się do grodu, w oddali zobaczyli jak zza palisady wyłania się kilku idących w pośpiechu łowców.
A z nimi Byrn.
Zaskoczyło to Tæirca na tyle, że stanął osłupiony. Jednocześnie, po krótkiej chwili poczuł ogromną potrzebę podążenia za nimi. Pożegnał się z Natelą i ruszył w ich stronę.
Jak poważne było zdarzenie, które zmusiło wodza do wyjścia? Często podczas odosobnienia Byrna miały miejsce sytuacje, że, gdy Tæirc przebywał poza domem zgromadzeń, czekano na niego albo szukano go po grodzie. Nikt nie zaprzątał wtedy głowy wodza – wielokrotnie bowiem problem nie był bardzo poważny. Z każdym dniem jednak Tæirc miał coraz większe wrażenie, że wkrótce stanie się coś złego, coś na tyle niepokojącego, że Byrn nie będzie już mógł kryć się w swojej izbie i wróci do swoich obowiązków.
Coś jak atak orków.
I wreszcie nadeszła ta upragniona chwila.
Nagle Tæirc zauważył, że grupka kieruje się nie na południe, w stronę osady Agærata, a na wschód, na ścieżkę prowadzącą przez pokrywającą granicę z ziemiami Bærguvna i Cakaca puszczę. Wszyscy wiedzieli, że na tutejszych terenach jest to droga najrzadziej uczęszczana ze wszystkich, gdyż, jak powszechnie uważano, „łatwo na niej o tragedię”. Tæirc nieco z rozczarowaniem uznał, że to jednak nie orkowie i zaczął spodziewać się, że ktoś został zaatakowany przez dzikie zwierzęta. Niemniej zaniepokoiło go to – wystarczy, że syn kowala zmarł od takiego ataku.
Dogonił łowców na linii drzew.
– Co się stało? – zapytał ojca.
On jednakże milczał, jak gdyby nie zauważył obecności syna.
– Niedługo sam zobaczysz – odparł ponuro jeden z pozostałych o imieniu Facat. Tæirc spostrzegł, że niósł na ramieniu kawał długiego sznura.
Po śmierci Vergantaca, nowym głównym łowcą został Facat, człowiek bardziej od poprzednika chłodny, a także starszy od niego o kilka roków. Jedną z jego cech stanowiło specyficzne poczucie humoru, którym potrafił się dzielić w najmniej odpowiednich momentach. Mimo to, o jego wyborze zadecydował nie charakter, a umiejętności i doświadczenie – niektórzy uważali, że w tym przewyższał Vergantaca. Jednakże nie zastąpi przyjaciela, jakim siwy łowca był dla wielu.
Z ponurymi obliczami szli przez las w ciszy, co jeszcze bardziej denerwowało Tæirca. Niewiedza zjadała go od środka. Za każdym razem, gdy chciał się odezwać, któryś z łowców uciszał go krótkim burknięciem. Ojciec tymczasem nie spojrzał na niego ani razu. W dodatku, sama podróż przez tak ciemne otoczenie była niepokojąca. Korony drzew nawet tego dnia przepuszczały niewiele światła, z jednej strony wystarczająco dużo by widzieć gdzie się idzie, z drugiej za mało by dostrzec, że tuż obok czai się jakaś bestia.
Po jakimś czasie zauważył w oddali kilka postaci. Doszli do paru kobiet i mężczyzn, pochylonych nad czymś leżącym na ziemi i pilnowanych przez trzech wojowników. Wtem spomiędzy drzew wyszło na ścieżkę dwóch łowców.
– Skąd się wzięli ci ludzie? – zapytał ich Facat.
– Szli z osady Cakaca. Wpadli na nas tuż przed waszym przybyciem – odpowiedział jeden z nich.
Facat kiwnął głową i spojrzał na nich.
– Jak tu szedłem, myślałem jak załatwić to z Bærguvnem. Doszedłem do wniosku...
Tæirc szybko przestał słuchać rozmowy i, gdy podszedł bliżej wspomnianych ludzi, zauważył, że skupieni są na leżącym na ziemi ciele. Osoba ta miała mocno poobijaną twarz. Skóra w wielu miejscach była czerwona i spuchnięta, a gdzieniegdzie barwa wchodziła w fiolet. Dopiero po chwili rozpoznał kto to był. Polyn! A raczej tak mu się zdawało.
– Nie żyje, jeśli nad tym się zastanawiasz – stwierdził Facat, zbliżając się do Tæirca, po czym zwrócił się do łowców, którzy wyszli spomiędzy drzew: – Obejrzeliście go może jeszcze raz?
– Tak, nie spostrzegliśmy większych ran oprócz otarć i zadrapań. Kiedy zauważyliśmy złamane ręce i nogi, zostawiliśmy go w spokoju. Wygląda na mocno połamanego – musiał nieźle oberwać.
Wykluczało to atak drapieżników. Czy zatem został pobity na śmierć? Tæirc widział w swoim życiu wiele bójek i najczęściej kończyło się to siniakami, czasem złamaną kością, raz wybitym zębem. Może tutaj brało udział kilka osób?
– I tak ma więcej szczęścia niż Ryg – dodał Facat.
Dokładnie w tym samym momencie Tæircowi przeszło przez myśl pytanie: Ale gdzie Ryg? Razem z Polynem byli przyjaciółmi i tworzyli niemal nierozłączny duet. Wszędzie chodzili razem, wszystko robili razem. Niektórzy żartowali, że muszą nawet myśleć razem. W każdym razie do niezwykle rzadkich widoków należał jeden z nich będący gdzieś sam.
Tæirc rozglądał się wokół by dostrzec drugie ciało.
– Musimy ich wziąć stąd przed zmierzchem. Mamy szczęście, że się jeszcze felkery nie zjawiły – odparł ktoś inny.
Faktycznie, nieobecność tych zwierząt zastanawiała. Felkery należały do małych, szczupłych stworzeń, zazwyczaj długich jak ręka człowieka. Żywiły się najczęściej padliną, dlatego, bez względu na to kiedy Ryg i Polyn zginęli, zapach krwi powinien był je już dawno przyciągnąć. Z reguły nie należały do agresywnych zwierząt – nawet w większych grupach nie atakowały ludzi i innych istot żywych. Mimo to, stały się w tutejszej mowie negatywnym określeniem, gdyż z głodu potrafiły zjadać innego felkera, nie czekając nawet czy członek ich stada zdechł lub czy był na skraju wycieńczenia, a to napawało ludzi obrzydzeniem.
Tæirc wrócił jednak do poszukiwań Ryga. Być może łowcy szukali i nie znaleźli zwłok? Z nadzieją patrzył pomiędzy drzewa, jakby starał się dowieść, że, w przeciwieństwie do bardziej w tym doświadczonych ludzi, wypatrzy je w krzakach.
Facat zauważył co Tæirc robi i zawołał go, po czym uniósł palec do góry, wskazując na miejsce wśród gałęzi.
Dopiero teraz Tæirc zauważył, że wysoko nad nimi wisiało ciało, niemal całe we krwi. Z piersi trupa wystawał spory kikut złamanej gałęzi wraz z częścią jego wnętrzności i połamanych kości. Idąc ścieżką, nie dało się go zauważyć przez gęste listowie i był najlepiej widoczny dopiero stojąc tuż pod nim. Podobnie z posoką, która spływała z jego nóg na drzewo i po korze na ziemię.
– Wisi tak na widoku, czeka aż go ktoś zdejmie. Myślałem, że spostrzeżesz go szybciej – rzekł Facat z uśmiechem, klepiąc syna wodza po ramieniu, gdy ten zwymiotował. – No i nikt nie zareagował tak jak ty.
– Dzięki wielkie – odparł Tæirc, ocierając usta ramieniem.
Tego się najbardziej obawiał. Chociaż był to żart dosyć łagodny jak na Facata, a potrafił zaskoczyć czymś zdecydowanie bardziej niesmacznym, to jednak wściekł się na niego, że sobie nie darował.
– Kto by się męczył z zawieszaniem trupa tak wysoko nad ziemią? – zastanowił się jeden z łowców.
– Mam zgadywać? Nie wiem, ale ten ktoś musiał się sporo namęczyć. Albo coś – odpowiedział inny. – Może ciało Ryga miało zwabić tutaj Polyna...
– Nawet jeśli, to i tak nie ma sensu – przerwał jeszcze któryś.
Facat chciał coś dodać, gdy nagle jakiś mężczyzna z osady Cakaca wrzasnął:
– To na pewno drakony!
Wszyscy spojrzeli na niego ze zdumieniem. Łowcy wyglądali raczej na wzburzonych tą sugestią.
– Skąd ci przyszedł do łba taki pomysł, półgłówku? – zapytał jeden z nich, Dygæin.
Mężczyzna spojrzał w bok i starał się znaleźć odpowiednie słowa. Bąkał coś niepewnie pod nosem.
– Bo myślałem, że jak one potrafią latać, a ten... Ryg, prawda? Jeśli-
– To nie mógł być drakon! – przerwał mu Dygæin. – Ostatniego widzieliśmy pod koniec zeszłej zimy, a wcześniej to... Z rok temu. Poza tym nie mógłby tutaj wylądować – za mało miejsca na rozłożenie skrzydeł.
– A co, jeśli to był rzeczywiście drakon? – zapytał nagle Tæirc.
Dygæin spojrzał na niego jakby dorzucił dużo drewna do ogniska, które miał już zgasić.
Niemożliwe! Nawet jeśli by tutaj wylądował, umieszczenie Ryga na tamtej gałęzi byłoby niewykonalne. No chyba, że w locie, ale nigdy nie widziałem, by drakony rzucały swoim jedzeniem. Zresztą, nawet gdyby zaatakowały nas, zabrałyby pewnie nasze ciała, a nie pozostawiały na gnicie. Żarcie to żarcie.
– Nie można jednak tego lekceważyć – wywnioskował Byrn. – Jeśli to rzeczywiście drakon, a wy go nie zauważyliście...
– Wodzu! – Dygæin wyrzucił ręce w powietrze. – W moment byśmy o tym powiadomili mieszkańców osady. Zdajemy sobie sprawę jak niebezpieczne to są bestie.
Niewielu z żyjących widziało drakony z bliska. Bazując na opowieściach łowców oraz najstarszych mieszkańców osady, samym cielskiem były większe od megnartów. Miały długą szyję i ogon, a dodatkowo z pleców wyrastały im wielkie skrzydła. Za każdym razem gdy na niebie pojawiał się ich kształt, alarmowano całą osadę i wszyscy chowali się gdzie mogli.
Ale, tak jak wspomniał Dygæin, dawno nie widziano żadnego. Nic dziwnego, że się tak zdenerwował.
Facat pokręcił głową.
– Ale nie mogło to być też zwierzę, tym bardziej drakon, choć nie możemy wykluczać czegokolwiek. Opanuj zatem swoje nerwy, Dygæinie – powiedział ze spokojem. Mając na sobie skupienie pozostałych, dodał: – Poza tym, mamy czyste ciało.
W języku łowców „czyste ciało” oznaczało zwłoki nienaruszone przez robaki czy padlinożerców. Mogły leżeć nawet w morzu krwi, ale nie miały na sobie śladów zębów czy pazurów.
– Dawno temu widziałem człowieka, którego poturbował megnart – mówił dalej Facat.  – Szczęście w nieszczęściu, bestia nie odgryzła mu głowy tylko pobiegła dalej, zostawiając go samego. Zmarł następnego dnia. Uwierzcie mi, że nie wyglądał nawet trochę jak on – wskazał na Polyna.
W tym samym momencie odżyło wspomnienie z Nægamem – przypomniał sobie jego krzyk i dudnienie ziemi.
A zaraz po nim następne zdarzenie, tym razem z Argrunem – potężny, głuchy łomot oraz odgłos łamanych kości i drewna.
I w obu przypadkach metaliczny zapach krwi.
Facat zauważył, że Tæirc ciężko to przeżywa, więc dodał tylko na koniec:
– Jedyne co mi przyszło do głowy to to, że Ryg i Polyn zostali napadnięci.
– Przez kogo? I kiedy? – zapytał jeden z łowców.
– Widziałem ich jeszcze wczoraj w naszym grodzie jak rozmawiali z kowalem. Musieli zginąć najpóźniej dzisiaj nad ranem – nawet oni nie są tacy głupi żeby w nocy tędy chodzić – odpowiedział Dygæin.
– Jednakże kto by atakował bez broni dwóch uzbrojonych wojowników? I kto by się męczył z zawieszaniem jednego z nich tak wysoko? – zastanowił się Tæirc.
Bezkonfliktowość należała do cech charakterystycznych Ryga i Polyna. Dzięki temu na ogół utrzymywali jeśli nie przyjacielskie, to neutralne stosunki z innymi. Mieli bowiem siebie i to im wystarczało.
No chyba, że rzeczywiście wpadli w coś po uszy i nikt o tym nie wiedział. Nie wiadomo bowiem co działo się w osadzie Bærguvna. 
Po chwili ogólnego milczenia, odezwał się Byrn:
– Zostawmy na razie myślenie o tym kto i dlaczego. Nie rozwiążemy tego w tym momencie. Później pomyślimy. A teraz ściągnijcie tego biedaka z drzewa.
Tymczasem grupka z osady Cakaca zebrała się i ruszyła dalej. Pogardliwy wzrok niektórych łowców wskazywał, że mieli już ich dosyć. Najbardziej skupili się jednak na mężczyźnie, który zasugerował atak drakona. Tamtą sugestię mogli odebrać jako zniewagę. Tymczasem Facat przyjął wyjątkowo pogodny jak na siebie wyraz twarzy i poprosił jednego z trójki wojowników by zostawił włócznię, którą niósł ze sobą.
Ściągnięcie zwłok Ryga okazało się chyba najbardziej problematyczną i ohydną rzeczą jaką Tæirc kiedykolwiek widział w swoim życiu. Najwyższy z łowców wziął włócznię i próbował dosięgnąć nią stóp Ryga, lecz okazała się za krótka. Facat wziął przyniesioną linę i związał ją w pętlę, a któryś ze zręczniejszych mężczyzn spróbował wdrapać się wraz z nią na drzewo. Kora była jednakże tak nasączona krwią, że się cały czas ześlizgiwał, przy okazji brudząc skórę i ubranie posoką. Postanowili spróbować z ziemi zarzucić linę na głowę trupa. Po kilkunastu razach jakoś trafili. Ciało trzymało się na górze dosyć mocno, dlatego z jednej ciągnącej osoby zrobiła się nagle trójka. Wreszcie się im udało. Jednakże mieli przed sobą tylko górę tułowia, gdyż dolna część odpadła od reszty i spadła na ziemię. Truchło nie mogło już utrzymać nóg i bioder, toteż odczepiły się. Bliskość części wnętrzności i wystającego kręgosłupa sprawiła, że Tæirc znów zwymiotował, lecz tym razem wraz z paroma innymi ludźmi.
Gdy otarł usta, spojrzał na swojego ojca, który patrzył na to wszystko ze spokojem, jakby przyzwyczajony był do podobnych sytuacji. Widocznie widok miażdżonego Argruna i jego zakrwawionych zwłok tak mu się odcisnął na duszy, że nic go już nie niesmaczyło.
– Zanieście te ciała do Bærguvna. Przekażcie mu ode mnie ubolewanie nad losem jego ludzi. No i powiedzcie mu to co mi powiedzieliście o ciałach – rozkazał Byrn, po czym zwrócił się do Dygæina: – Chodź, odprowadzisz mnie.
Łowca ruszył niechętnie za wodzem w kierunku grodu. Tæirc nie wiedział co ze sobą zrobić, więc podbiegł do Byrna.
– Ojcze, poczekaj!
Ten odwrócił się w jego stronę w mgnieniu oka i z wściekłością krzyknął:
– Co!?
Nagle język stanął Tæircowi w gardle. Nie widział ojca poza domem zgromadzeń tak długo i chciał zapytać o wszystko, lecz przez ten wybuch nie wiedział jak, jakimi słowami.
– Cieszę się, że wyszedłeś z domu – powiedział wreszcie.
Złość uleciała z wodza. Na jego twarzy znów odmalował się spokój. Spojrzał w bok, po czym ruszył do grodu bez słowa.

----------------------
Następny: Przelana Krew - Rozdział 13. ----------------------

piątek, 23 listopada 2012

01. Kroniki Dusz - Przelana Krew - Rozdział 11.





Dzisiejszy Rytuał Odejścia nie został urozmaicony pieśnią. Może dlatego, że ludzie czuli się po części winni za stan nieobecnego tym razem Byrna. Może też dlatego, że, w przeciwieństwie do tej, śmierć Argruna była nagła i niespodziewana i tamten śpiew potraktowali jako spóźnione pożegnanie.
Syn kowala Hugyta, który został zraniony przez wilka, przez kilka dni walczył z ciężką gorączką i zakażeniem. Jego stan wciąż pogarszał się mimo, że Grutan starał się jak mógł by go uzdrowić. Szaman przygotowywał maści i napary, amulety, modlił się do Przodków, lecz działania te nie przynosiły pożądanego skutku. Nie znaczyło to jednak, że jego praca poszła na marne – miał pewność, że jakoś łagodzi cierpienia chłopaka. I choć kres ziemskiej wędrówki młodzieńca zbliżał się ogromnymi krokami, ludzie mieli czas by po raz ostatni z nim porozmawiać. Miał ledwo czternaście roków gdy zmarł w nocy, w otoczeniu najbliższych.
„Argrun też nie umarł sam,” pomyślał Tæirc.
Po zakończeniu Rytuału ludzie powrócili do grodu. Tæirc nie podążył jednak za nimi, lecz spod bramy od razu skierował się do lasu na północ. Puszcza ta znajdowała się w dolinie za wzgórzem, na którym ulokowana była część osady należącej do Byrna. Z palisady dostrzec można było tylko jej brzeg i część wzgórz daleko na horyzoncie, gdyż po przekroczeniu linii drzew teren prowadził w dół. Tæirc szybko dotarł nad strumyk, biegnący przez środek lasu, gdzie czekała Natela. Zerknęła za siebie i spojrzała na niego, wyłaniającego się spomiędzy leśnej gęstwiny. Uśmiechnęła się, po czym utkwiła wzrok w wodzie. Kiedy stanął obok niej, również spojrzał w potok.
– Pamiętasz? Wtedy? – zapytała po chwili.
Od razu przypomniał sobie zdarzenie sprzed wielu roków.
– Tak, mieliśmy ledwie kilkanaście wiosen. Razem z kilkoma innymi dzieciakami bawiliśmy się tutaj. Pilnował nas jakiś łowca... jego imienia nie potrafię sobie przypomnieć. Siedział zawsze na tamtym kamieniu – kiwnął głową w kierunku głazu, stojącego pod jednym z drzew na lewo, kilkanaście kroków od nich.
– Nagle ktoś krzyknął, a z drugiej strony, nieco dalej pojawił się wilk – podniosła rękę i wskazała na miejsce na przeciwnym brzegu strumienia.
– Niemal wszystkie dzieci uciekły za łowcę. Ty schowałaś się za moimi plecami i razem staliśmy przerażeni ze wzrokiem wbitym w tą bestię. Łowca krzyczał byśmy się stamtąd wynosili. Słyszałem jak napręża łuk, gotowy do oddania strzału gdyby tylko zwierz za bardzo się zbliżył.
– Cały drżałeś...
– Lecz stałem. Ty też. Wilk natomiast nie przejął się ani nami, ani tym bardziej łowcą, tylko zaczerpnął wody ze strumienia i odszedł tam skąd przyszedł.
– Łowca zrugał nas za nieposłuszeństwo. – Natela zachichotała.
– A potem...
Nagle Tæirc spochmurniał. Natela, widząc to, chwyciła go za ramię.
– Wybacz, przypomniałeś sobie o Nægamie? Nie chciałam-
– Nie... to nie to – odparł. Nawet nie pomyślał o tamtej tragedii. – Ojciec mówił mi zawsze, że nie można okazywać słabości, że zachęca tylko nieszczęścia do przyjścia. Zawsze starałem się trzymać jego rad. – „...choć nieraz bywało ciężko ukryć strach” dodał w duchu. Spojrzał w dół. – A teraz widzę jak on sam pogrążony jest w tej słabości i niszczy wszystko wokół siebie.
Chwycili się za ręce.
– Od kilku dni z nikim poważnie nie rozmawiałem. Mam tyle do powiedzenia i-
Jej dłoń dotknęła jego ust.
– Może nie teraz? – zasugerowała Natela.
Tæirc uśmiechnął się i kiwnął głową. W końcu zaaranżowali spotkanie w innym celu. Objął ją i zaczęli się całować.

Lekki oddech Nateli był ledwie słyszalny przy odgłosie płynącego strumienia. Patrzył na nią, drzemiącą w spokoju, i na jej nagie ciało, jak unosi się i opada klatka piersiowa podczas wdechu i wydechu. Spokojnie głaskał jej udo, podczas gdy ona trzymała dłoń na jego piersi.
Ten widok przypomniał mu ich pierwszy raz. Doskonale go pamiętał. Byli po zmierzchu sami u niej w chacie. Jej rodzice ucztowali z wodzem, a Rægok pomagał Grutanowi. Wyznała mu wtedy, że choć niektórzy młodzieńcy proponowali jej to i owo, nigdy nie była z mężczyzną. Znali się bardzo długo, i, wprawdzie dopiero co zaczęli mieć się ku sobie, cieszyła się bardzo, że miała to zrobić właśnie z Tæircem.
Kochali się długo. Nie przejmowali się upływającym czasem ani tym, że mogą zostać przyłapani, zwłaszcza, że nie byli wtedy cicho i mogli pobudzić sąsiadów. Była to niezapomniana noc. Jednakże w pamięci Tæirca najmocniej utkwił jeden moment. Podczas ich wspólnego szczytowania, Natela nagle spojrzała mu w oczy i...
Pamiętał, że było to jednocześnie dziwne, ale niesamowite uczucie, jakby wszystko wokół zniknęło, a jedynymi elementami wypełniającymi tą pustkę były ich ciała, splecione w duchowym uniesieniu, jakby oderwali się od rzeczywistości i przepływali poprzez materię wszechświata jak jakieś duchy. Czas niemal stanął w miejscu, chwila rozciągnięła się niemal w nieskończoność. Miał przed sobą tylko Natelę i słuchał... nie!, chłonął całym sobą jej fascynujący, lecz jednocześnie straszny głos:

                      Kiedy moc ojców człowiek zwycięży
                      Drogi ducha i ciała otworzy.
                      Ofiar stos będzie większy i większy
                      Lecz której on drodze stos ten złoży?

Miał wrażenie, że cały ten kosmiczny spektakl trwał wieczność, lecz kiedy wrócił świadomością do rzeczywistości, gdy znowu leżał na łożu w izbie w jej chacie, w grodzie rządzonym przez Byrna, zdawało mu się, że wszystko to zdarzyło się w mgnieniu oka. Dziwne uczucie zniknęło i oboje wciąż patrzyli sobie w oczy. Byli zaskoczeni, ale i nieco przerażeni całym wydarzeniem. W milczeniu Tæirc ubrał się szybko, opuścił ją i powrócił do domu zgromadzeń, gdzie uczta dobiegała do końca.
Do teraz nie wiedział co tamte słowa znaczyły. Raz próbował zapytać o ich sens szamana, lecz nie mógł tego wypowiedzieć na głos, chociaż przypominał sobie wyrazy bez problemu. To samo działo się przy Nateli. Wiedziała o co mu chodzi, lecz sama nie potrafiła tego powtórzyć. Tak jakby zdania wryły się w jego duszę i nie dało się ich z niej wyciągnąć. Obawiali się powtórki tej sytuacji i unikali ponownego zbliżenia, lecz, gdy się wreszcie przemogli, na szczęście nie miała już więcej miejsca.
Często zastanawiał się nad znaczeniem tych słów. Czy była to zapowiedź jakiegoś zdarzenia? Jeśli tak, to którego? Przez roki od tamtego momentu miejsce miało wiele wydarzeń, które mogły stanowić ten jeden, który się zgadzał z tymi zdaniami. A może była to przestroga? Jeśli tak, to przed czym? Pojawiało się także pytanie skąd te słowa znalazły się w ustach Nateli. Czyżby, tak jak Grutan, także miała więź z Przodkami? A może to oni zawładnęli jej ciałem i mówili przez nią? Nawet jeśli, to dlaczego akurat w takim momencie? Czy Przodkowie nie mogli poczekać aby-
– Coś się stało? – zapytała wyrywając go z zamyślenia.
Ich spojrzenia się spotkały.
– Dziękuję – odparł bez namysłu.
– Potrzebowałeś tego. Oboje potrzebowaliśmy, ale ty bardziej. Ostatnio masz dużo na głowie.
Tæirc mruknął w niezadowoleniu.
– Zastępowanie ojca w jego obowiązkach nie należy do najprzyjemniejszych rzeczy – stwierdził.
– Musisz się pogodzić z tym, że najpewniej ty obejmiesz po nim władzę nad tymi terenami. Przyzwyczaisz się.
– Przyzwyczaję? – Wziął rękę z jej uda i obrócił się na plecy. Natela nie zabrała dłoni z jego piersi.
– Ludzie ci ufają – kontynuowała. – Teraz chyba nawet bardziej niż twemu ojcu. Nieraz przechodząc przez gród lub idąc gdzieś w grupie słyszę jak dobrze o tobie mówią.
– Ale ja... nie nadaję się na wodza. Poza tym, jeśli nie pamiętasz, to mój ojciec zjednoczył te ziemie. Powinni mu być dozgonnie wdzięczni. Gdyby nie on, prawdopodobnie co parę roków musielibyśmy znosić ataki innych plemion. A w tym momencie nie wszyscy mogą sobie pozwolić na zadzieranie z taką siłą, jak nasza.
Tæirc pamiętał z podań najstarszych osady, że nieraz zdarzały się najazdy z terenów oddalonych na wschód. Natomiast teraz, roki po zawiązaniu sojuszu z pobliskimi grodami, napaści te ustały lub najeźdźcy zaczęli omijać te tereny. Dlatego w tej chwili największe zagrożenie szło ze strony orków. Wieści o kolejnych drobnych utarczkach z tym ludem, wywodzącym się z dalekiego, chłodnego południa, były bardzo niepokojące. Z racji, że Byrn był niedysponowany, Tæirc musiał niedawno wysłać kogoś do Agærata by ten wreszcie uspokoił swoich ludzi. Do tego dnia nie miał pewności czy to poskutkowało. To najbliższa przyszłość miała przynieść odpowiedź.
– Oczywiście, ludzie nadal są mu za to wdzięczni – stwierdziła Natela. – Ale czy uważasz, że ty byś sobie z tym nie poradził? Że to był szczęśliwy zbieg okoliczności, że wszystko potoczyło się tak dobrze?
Tæirc poczuł się zaszczuty. Czemu jego brat musiał zginąć? To Argrun miał zastąpić ojca, nie on. Zaradniejszy. Inteligentniejszy.
Odważniejszy.
Zaczął się rozglądać wokół, jakby w lesie szukał odpowiedzi na pytania zadane przez Natelę.
– Nie, nie sądzę-
– Tæirc spójrz mi proszę w oczy – przerwała mu. Wsparła się na ramieniu, by lepiej widzieć jego twarz. – Twój ojciec zapewne także miał ciężkie chwile, gdy nie wiedział co robić. Pewnie też nie miał pewności jak jego decyzje wpłyną na wszystko wokół. Ale sobie poradził. I ty też sobie poradzisz.
Tæirc usiadł i popatrzył w strumień.
– Nie o to chodzi. Nie staram się od tego wszystkiego uciekać, lecz... – zerknął w swoje dłonie. – To wszystko dzieje się tak szybko.
– Pomyśl, że jeśli twój ojciec umarłby dzisiaj, musiałbyś zostać wodzem. Wtedy nie miałbyś za wiele czasu.
– Czasem mi się zdaje, że już umarł.
Zauważył zdumienie na twarzy Nateli. Spodziewała się zapewne oburzenia z jego strony na wspomnienie o śmierci Byrna i przejęciu władzy. W momencie odejścia wodza,  najczęstszym kandydatem do jego zastąpienia był jeden z jego męskich potomków. Gdy jednak znajdował się ktoś, kto miał wystarczające poparcie wśród ludu, obaj stawali przeciw sobie w Kręgu, gdyż przyszły przywódca musiał odznaczać się także bardzo dobrą umiejętnością władania bronią. Tradycja pokazywała jednak, że wodzem zostawał ten, który miał w tym większe doświadczenie.
Tæirc wziął głęboki oddech i kontynuował poprzedni wątek:
– W swoim życiu wiele razy musiałem podejmować istotne decyzje i wiem co to odpowiedzialność. Zrozum – nie unikam tego, potrafię temu stawić czoło. Jednakże te kilkanaście dni, które minęło, były potworne. Nie tylko dla mnie. Chociaż ja powoli się przyzwyczajam do tego, że Argruna z nami nie ma, to jednak widok ojca, który udaje, iż się z tym pogodził...
Natela kiwnęła głową.
– Wciąż brakuje mu twojego brata? – Chwyciła go za ramię.
– Zdarza mu się wołać go i narzekać, że jeszcze nie przyszedł, szukać go po domu... Smuci mnie to niezwykle, gdy w jednej chwili zachowuje się jak wcześniej, by w następnej zaraz przypomnieć sobie, że Argrun nie żyje.
I jeszcze ten powracający widok zmiażdżonego ciała i zapach krwi!
– Czy próbowaliście z nim porozmawiać?
– Ja próbowałem, ale mnie ignorował. Traktuje mnie jak powietrze.
– A twoja siostra?
– Margre nie mówi z nikim. Znika na całe dnie, nie wiem gdzie, nie wiem dlaczego. Zawsze gdy ją o to pytam, odpowiada tylko „tu i tam”. Przestała nawet jeść. Może z tego powodu ostatnio źle się czuje?
Tæirc zadał to pytanie bardziej sobie, toteż Natela postanowiła nie drążyć tematu.
– A żona wodza? Nie widziałam jej od czasu śmierci Vergantaca.
Nie odzywał się przez chwilę.
– Zabicie Vergantaca uznała za niewybaczalną zniewagę względem całego grodu, ale i względem tradycji. Od pokoleń nikt nie zabił nikogo w domu zgromadzeń.
– Dowiedziałam się od Rægoka, że szaman osobiście potępił wodza za to zabójstwo.
– Tak, i Byrn w ramach pokuty postanowił nie opuszczać swojej izby przez kilka dni... choć przedłuża to cały czas. No i, jak już wspomniałem, wychodzi stamtąd na chwilkę, by zaraz potem wrócić. Na samym początku stwierdził, że nie czuje się na siłach by wyjść spojrzeć w oczy ludziom. I chyba wciąż to sobie powtarza.
– Całkowicie go rozumiem. Przyznam, że gdy usłyszałam wieść o zabójstwie siwego łowcy, niezwykle mną to wstrząsnęło. A twoja rodzina musiała to znieść pewnie jeszcze gorzej.
– Nie zapominaj o rodzinie Vergantaca! Miał przecież żonę i dwójkę synów! Pomyśl co oni musieli przeżyć! Od tamtego czasu nie chcą z nikim rozmawiać, a tym bardziej ze mną. Chłopcy są na tyle duzi, że na pewno rozumieją co się stało z Vergantacem i zapytają kiedyś wodza: „Dlaczego?” A może będą chcieli zemsty?
Nastała cisza. Po chwili Tæirc znów się odezwał.
– Od tamtej chwili nie zamieniłem z ojcem ani słowa. Nie wiem jak się czuje, nie wiem co przeżywa. Daję mu tylko jeść coby nie umarł z głodu.
– Byrn nie powinien się jednak martwić o cokolwiek. Mimo że Grutan jest zły, współczuje mu. – Tæirc spojrzał na Natelę z lekkim zaskoczeniem. Starała się tak dobierać słowa by niepotrzebnie nie denerwować go. – Rægok nieraz mi mówi, że podnosi na duchu wszystkich w osadzie.
– Coś mi się zdaje, że rodzina siwego łowcy–
– Każdy, nawet szaman – wtrąciła się mu w słowo, – ma prawo nienawidzić wodza za to co robił niedługo po śmierci twojego brata, za to całe łamanie tradycji, zabójstwo siwego łowcy, lecz Grutan jednocześnie zdaje się żałować twojego ojca. Jakby nie chciał by nasza społeczność się rozpadła, bo opiera się właśnie na Byrnie. Ta podstawa jest jednak nadwyrężona i ktoś – ścisnęła mu ramię – musi pomóc ją wzmocnić.
Zastanowił się i rzekł:
– Po zakończeniu uczty, na której zginął Vergantac, matka wyrzuciła wszystkich z domu zgromadzeń, w tym mnie. Ojciec został. Urządziła mu kłótnię. Ale nie taką, jaką czasem mają między sobą rodziny. To był raczej jej wściekły monolog, pełen furii, złości, ale i żalu i rozczarowania, wycelowany prosto w niego atak. Dobrze, że jej wtedy nie widziałem. Nie słyszałem by ojciec odezwał się choć raz, tylko słuchał. Padło wtedy wiele naprawdę gorzkich słów z jej strony i żałuję, że od razu wtedy nie odszedłem tak jak pozostali. Zza zamkniętych drzwi doszło do mnie mało, ale wystarczająco dużo. Następnego dnia opuściła dom i nie wróciła aż do dzisiaj. Jakiś czas po jej odejściu dowiedzieliśmy się, że zatrzymała się u Ducaifa. Nie sądzę, by szybko chciała wrócić.
Natela słuchała tego wszystkiego w milczeniu. Podkurczył kolana i założył na nich ręce.
– Od tamtego czasu dom zgromadzeń stoi pusty. Ojciec siedzi w odosobnieniu, a ja muszę go zastępować, jego przyjaciele przestali przychodzić, matka odeszła, Margre znika na całe dnie. Czuję się jakby Argrun zabrał ze sobą całe życie ze swojej rodziny, ale i trochę z całej osady. – Westchnął i po chwili dodał: – Ta pustka nas wszystkich przytłacza.
Natela zbliżyła się do niego i objęła go ramieniem.
– Tæirc, jestem przy tobie. Nie martw się. Pomogę ci.
– Lecz kto pomoże wszystkim wokół? – zapytał zrezygnowany.
Nie odpowiedziała. 

----------------------
Następny: Przelana Krew - Rozdział 12.

----------------------

czwartek, 1 listopada 2012

01. Kroniki Dusz - Przelana Krew - Rozdział 10.




Ziemie Cakaca i Bærguvna były w dużym stopniu otwartymi przestrzeniami, dlatego większa część ścieżek pomiędzy osadami biegła przez pola. Tymczasem najkrótsze prowadziły przez puszczę, pokrywającą większość terenów graniczących z terytoriami Byrna. Jednakże nie wszyscy ośmielali się nimi podróżować, nawet gdyby znacznie skróciłoby to czas drogi.

Powodem był oczywiście strach przed dzikimi zwierzętami. Niemal wszyscy mężczyźni potrafili walczyć, lecz nie każdy ośmielał się iść tamtędy pod ryzykiem zaatakowania przez watahę wilków czy innych podobnie niebezpiecznych lub nawet groźniejszych zwierząt. Również i wojownicy czuli się nieco niepewnie, dlatego, jeśli musieli, chodzili w co najmniej kilkuosobowych grupach. Dodatkowo, strach spotęgowała niedawna śmierć Argruna, o której wieść szybko przeszła po okolicznych ziemiach. Ludzie obawiali się spotkania z megnartem, zwłaszcza, że ciemne lasy, takie jak graniczna puszcza, były ich naturalnym środowiskiem. A trzeba przyznać, że ta puszcza była niezwykle gęsta i dostrzeżenie z daleka drapieżnika, czającego się pomiędzy drzewami, nieraz nastręczało trudności nawet łowcom.

Ci natomiast od czasu do czasu towarzyszyli ludziom wędrującym przez obszary leśne, lecz nie zawsze ich asysta pomagała. Mówiło się, że żyją lasem, gdyż od pokoleń uczyli się łowiectwa i tropienia zwierzyny, lecz, jakkolwiek dobrze potrafili to robić, wciąż podkreślali jak oni też muszą uważać. Co więcej, powszechne modlitwy do Przodków o wsparcie, chociaż zwiększające pewność siebie, nie chroniły przed śmiercią. Nikt bowiem, nawet Przodkowie, nie miał władzy nad światem zwierząt.

Były też osoby nic nie robiące sobie z tego całego zamieszania i właśnie jedną z leśnych ścieżek prowadzącą do osady rządzonej przez Bærguvna wracała dwójka takich wojowników.

– Polyn, czy ty się musisz tak potykać? – zapytał pierwszy, gdy po raz kolejny jego kompan niemal się przewrócił na korzeniu wystającym z ziemi.

– Zmęczony jestem – odparł drugi. – Ryg, możemy zwolnić?

– Co, tym razem za długo było?

– Nie, nawet za krótko! – Na te słowa Ryg kiwnął głową. On też czuł, że miał za mało. Polyn, po wzięciu oddechu, kontynuował: – To chyba coś innego. Od jakiegoś czasu większość czynności mnie męczy. Może chory jestem? Zapytam szamana i-

– Ta, oczywiście! – wtrącił się Ryg. – Gadaj tak więcej, a żadnej kobiety nie zaspokoisz – dodał z ironią.

– Przynajmniej ja trafiam!

– Nasza kochaniutka mogłaby powiedzieć co innego.

Polyn zachichotał i rzekł nieco ciszej:

– Nasza kochaniutka nie powie, bo jest przerażona jak wojownik może mieć tak mały-

Ryg przerwał mu prychnięciem i uśmiechnął się pod nosem. On ma mały? Niemożliwe!

Wtem zauważyli w oddali zakapturzoną postać, idącą z przeciwnej strony. Pojawiała się raz co raz w przebijających się przez korony drzew promieniach słonecznych. Posturę miała drobniejszą od dorosłego mężczyzny, nie niosła przy sobie żadnej broni, zatem mógł to być jakiś dzieciak. Co jednak robił sam na takim odludziu? Czy nie bał się dzikich zwierząt? Wojownicy zwolnili, ale nie zatrzymali się. Chcieli zadać parę pytań, ale nie zdążyli, gdyż postać stanęła w pewnej odległości od nich i odezwała się w ich kierunku:

– Tu się kończy wasza droga! Wiem co zrobiliście tego ranka!

Ryg i Polyn stanęli jak wryci. Nie dlatego, że ten ktoś mógł wiedzieć o tym czym się niedawno zajmowali. Głos, choć donośny, był wysoki. Zbyt wysoki jak na mężczyznę.

Przed nimi stała kobieta! Sama w lesie! Fakt ten pobudził chuć obu wojowników i momentalnie zapomnieli o jakichkolwiek hamulcach. Przed chwilą chcieli więcej i właśnie nadarzyła się okazja na zaspokojenie.

– Wasz czyn jest niezmywalny i musicie za to zapłacić! – dodała nieznajoma.

– Spokojnie, nie musimy chyba zaczynać znajomości kłótnią – zaczął Ryg, ostrożnie zbliżając się do dziewczyny. – Myślę, że się jakoś dogadamy. Nazywam się-

– Znam wasze imiona, tchórze! – przerwała mu. – Cały czas unikaliście odpowiedzialności za swoją zbrodnię i w tym miejscu kończy się wasza ucieczka przed karą.

Choć jej postura sugerowała co innego, jej głos był nadzwyczaj stanowczy, mocny w przeciwieństwie do kobiet, które Ryg i Polyn znali. To także ich nie powstrzymało. A nawet zachęciło. Lubili takie, które się stawiają.

– Ale my nie zamierzamy nigdzie uciekać – odparł Ryg, nie przejmując się w ogóle słowami nieznajomej. Oni byli dwaj, więksi od niej, silniejsi i uzbrojeni w miecz i sztylet oraz dwa topory, ona – jedna, drobna i bezbronna. Idealna ofiara.

– Wręcz przeciwnie! Kobieta taka jak ty, sama w gęstym lesie, na pewno potrzebuje wsparcia – stwierdził Polyn, odpowiednio akcentując ostatnie słowo. Obaj podchodzili coraz bliżej. – Kto wie co niebezpiecznego się czai w krzakach?

Dziewczyna nie zlękła się tym, że w jej kierunku zbliżało się dwóch rosłych wojowników. Mieli pewność, że wie co chodzi im po głowach, lecz wciąż stała niewzruszona, ze spokojem patrząc na Ryga i Polyna.

– Obiecuję, że nie będziecie cierpieć tak jak wasza ofiara – rzekła.

Wojownicy zaśmiali się głośno.

– Przecież cała nasza trójka wie, że potrzebujesz towarzystwa i nie widzę nikogo wokół, kto mógłby ci pomóc – odparł Polyn.

– Nie potrzebuję pomocy – powiedziała i szybko wyprostowała ręce przed siebie.

Wtem obu wojowników uniósł silny podmuch powietrza i z impetem wpadli na pnie pobliskich drzew, po czym upadli na ziemię. Podnieśli się na kolana, otrząsnęli się z chwilowego zamroczenia i spojrzeli najpierw na siebie, a następnie na nieznajomą.

Co to było? Spodziewali się walki, w końcu każda kobieta walczy w takich sytuacjach, lecz nie byli przygotowani na coś takiego! Nigdy nie widzieli podobnej sztuki. Ona po prostu uniosła ręce i podmuch powietrza rzucił ich w tył.

Oczyszczenie myśli ze stanu, w którym Ryg chciał dobrać się do ciała dziewczyny, sprawiło, że dopiero teraz zauważył, iż jej oczy błyszczały lekko kolorem żółci. Nie świeciły jak pochodnie w nocy. Były bardzo wyraźne jak na skąpane w cieniu kaptura.

– Nie wiem kim jesteś, nie wiem w co pogrywasz, ale nie dam sobą tak pomiatać!

Po tych słowach Polyn wyciągnął miecz i ruszył na dziewczynę. Ta machnęła ręką i poleciał w bok. Zrobiła to jakby był nic nie ważącym liściem!

Ryg wstał, uniósł jeden ze swoich dwóch toporów i rzucił w nieznajomą. Broń utkwiła w pniu obok. Jak to możliwe? Widział, że ostrze leciało prosto w nią, lecz w jakiś sposób zmieniła tor lotu. Wyciągnęła lewą rękę w jego stronę i przewrócił się na plecy zanim zdążył sięgnąć po drugi topór.

Miała znaczącą przewagę nad nimi i w jednej chwili mogła ich zabić, lecz stała nieruchomo, przenosząc wzrok to na Ryga, to na Polyna, jakby czekała na kolejny atak z ich strony.

Wtedy Ryg zrozumiał – czary!

Nie były to jednak czary podobne do tych, których używali szamani. Te były zdecydowanie silniejsze, jakby nieznajoma miała pod kontrolą żywioł wiatru. Szamani od lat powtarzali w opowieściach, że Przodkowie kontrolowali siły natury. Nie dali jednak tej mocy zwykłym ludziom, gdyż ci mieli być niegodni i w zamian przekazali im swoje nauki, które miały ich odpowiednio przygotować do takiej potęgi.

Bez wątpienia ich przeciwniczka władała siłą wiatru, ale czy była to jedna z Przodkiń? Ryg, jak i pewnie wszyscy, sądził, że Oni chcą pomagać żyjącym. Dlaczego jednak starała się zabić jego i Polyna?

Momentalnie Rygiem zawładnął strach. Nie wiedział, czy uciekać czy próbować walczyć dalej. Nawet we dwójkę z Polynem nie mieli z nią szans, lecz nie mógł zostawić przyjaciela samego. Odsunął się prędko pod jakieś drzewo i pozwolił by przerażenie go unieruchomiło.

Polyn stał już na nogach, tym razem ze sztyletem w ręku. Zaszarżował, ale dziewczyna bez wysiłku uniosła go swoją mocą wysoko w powietrze.

– Wypruję ci flaki! Postaw mnie! Postaw mnie! – wrzeszczał na całe gardło, gwałtownie ruszając członkami i próbując dosięgnąć dziewczyny.

Machnęła parę razy ręką i Polyn w wielkim pędzie uderzył w kilka pobliskich drzew, łamiąc nawet parę grubych gałęzi, aż wreszcie poleciał głową w dół. Z impetem uderzył w podłoże. Nastąpił trzask łamanych kości.

– Na Przodków! – krzyknął Ryg. Jego towarzysz miał złamany kark.

Ryg bez chwili zastanowienia szybko podniósł się i zaczął biec tam skąd wcześniej szedł z przyjacielem, ale coś rzuciło go na drzewo, a potem na kolejne, i kolejne, i kolejne...

W końcu znów padł na ziemię. Nie miał już sił na więcej. Poobijany, zmęczony, z licznymi ranami i złamaniami próbował odczołgać się, uciec jak najdalej. Zaklinał ją by się zlitowała, darowała życie. Chciał przeprosić za wszystko co zrobił, lecz niewidzialna siła uniosła go w powietrze ostatni raz. Nieznajoma patrzyła w górę i w bok. Powędrował za jej wzrokiem i zauważył na jednym z pni ostro zakończony kikut po urwanym przez miotanego Polyna konarze. „Nie, tylko nie to,” pomyślał i błagalnym wzrokiem spojrzał na nią po raz ostatni.

Poczuł potworny ból w klatce piersiowej. Chciał wydać okrzyk, lecz oddychanie stało się niemal niemożliwe. Próba poruszenia choćby jednym mięśniem spowodowała przypływ nieziemskiej agonii. Z ogromnym trudem popatrzył w dół. Wisiał wysoko nad ziemią, a z jego piersi wystawał krótki, lecz dość gruby kawał złamanej gałęzi, zabrudzony jego krwią i fragmentami wnętrzności.

Życie uciekało z niego bardzo szybko. Zdołał jeszcze spostrzec, że nieznajoma zerknęła na martwego Polyna i zeszła ze ścieżki, znikając w leśnej gęstwinie. Oczy Ryga zakryła ciemność.

----------------------
Następny: Przelana Krew - Rozdział 11.
----------------------

wtorek, 16 października 2012

Ogłoszenia czytelnicze

Krótki wpis informacyjny: Wraz z 9. rozdziałem skończyło się coś co można nazwać pierwszym aktem Przelanej Krwi. W związku z tym istnieje możliwość pobrania wersji skondensowanej tego co się ukazało (czyli Przedsłowie, Prolog i 9 rozdziałów + Wstęp Językowy) tutaj: http://www.mediafire.com/view/?bolqlxvzt5e0s8d
Jest tam co nieco dodane, więc może się pojawić kilka błędów. Nikt bowiem nie jest doskonały. ;)

Następny rozdział, tym razem z aktu drugiego, za dwa tygodnie.

01. Kroniki Dusz - Przelana Krew - Rozdział 9.



Wizyta Ducaifa rozpogodziła Byrna i poprawiła mu samopoczucie. Tæirc nie sądził, że tak prędko zobaczy uśmiech na twarzy ojca, co przyjął z drobnym niepokojem. Poprzedni dzień udowodnił, że wódz potrafi być nieprzewidywalny nawet dla najbliższych. Tym bardziej zaskakująca dla Tæirca okazała się decyzja o wydaniu uczty o zachodzie słońca. Byrn uzasadnił to tym, że czas żałoby minął i teraz trzeba iść dalej. „Nie mogę żyć przeszłością,” powiedział. Nakazał też synowi by udał się z wieścią po osadzie, a przy okazji poprosił kilku łowców o upolowanie czegoś na wieczerzę. On w tym czasie zająć się miał schowaniem podarków od Ducaifa.
- A co z winem, które przywiózł stryj? - zapytał Tæirc.
- Poczeka na lepszą okazję – odparł Byrn.
- Sądzisz, że będzie taka?
- Tak, myślę, że tak – odpowiedział wódz po chwili zastanowienia.
Większość zaproszonych stanowili wojownicy i łowcy, przyjaciele rodziny, którzy często jedli posiłki z Byrnem, ale Tæirc miał zachęcać też do przyjścia najstarszych mieszkańców osady. Wszyscy z radością przyjęli fakt, że wódz czuje się lepiej, choć z lekkim zdziwieniem odebrali zaproszenie na ucztę. Uznali jednakowoż, że nie wypadałoby teraz odmawiać, bo mogło to znacznie pogorszyć zdrowie wodza.
Wyjątkiem była wizyta w chacie Vergantaca. Byrn podkreślił, żeby zaprosić wszystkich przyjaciół, lecz Tæirc miał wątpliwości co do siwego łowcy. Drzwi otworzyła jego małżonka. Powiedziała Tæircowi, że jest pogrążony w rozpaczy i tym razem nie może przybyć, choć także należał do stałych bywalców w domu zgromadzeń.
Grutan, jako jeden z najstarszych, także odmówił. Podobnie jak Vergantac, także i on tłumaczył to złym samopoczuciem, ale i dodatkowo niechęcią do wszelakich uczt. Skomentował także zachowanie Byrna jako lekkomyślne. Ostatnie stwierdzenie Tæirc zostawił dla siebie. Zgodził się także by Rægok poszedł zamiast szamana. Uczeń miał być „oczami” starca.
Wódz był trochę rozczarowany, kiedy po powrocie Tæirca usłyszał, że Vergantac i Grutan nie przybędą.

Tuż przed zachodem słońca zaczęli zbierać się pierwsi goście, a o zmierzchu zjawili się niemal wszyscy zaproszeni. W głównej sali panował tłok i harmider. Chociaż pomieszczenie było spore, czuć było ścisk. Wokół gości krzątało się też kilka dziewcząt, pomagających w podawaniu posiłków, a i ilość miejsca ograniczało kilka ław ustawionych dookoła paleniska w centrum sali, nad którym piekł się dzik.
Byrn był w bardzo dobrym humorze, o czym świadczyły jego żywe dyskusje i żarty z przybyłymi. Nastrój, który opanował go po tragicznie zakończonej walce Argruna, uleciał gdzieś w nicość, tak jakby zupełnie zapomniał o śmierci swojego syna, co z jednej strony ucieszyło Tæirca, a z drugiej wciąż niepokoiło. Co więcej, Aren i Margre spędzały ten czas w nieznanym Tæircowi miejscu. Myślał, że całą rodziną będą ucztować i ich odmowa zaskoczyła go, ale rozumiał ich decyzję. Tymczasem Byrn przyjął to beznamiętnie.
Przechadzając się w domu zgromadzeń pomiędzy zebranymi, Tæirc słyszał urywki rozmów. Stwierdzenia takie jak „to zdrada”, „shańbi się”, „idiota z niego” nie dotyczyły jednak Byrna. Obok informacji o uczcie, szybko rozniosła się wśród mieszkańców osady także i wieść o naruszaniu południowych granic przez Agærata. Tæirca nie obchodziło źródło, z którego pochodziła. Na chwilę temat ten odciągnął uwagę od Argruna i Byrna, lecz wcale nie był lepszy. W końcu strach przed najazdem orków i obawy o własne życie były silniejsze niż wątpliwości związane ze stanem wodza.
Tæirc podszedł do Guryka, rozmawiającego z dwoma starszymi wojownikami, a raczej wsłuchującego się w ich dyskusję. Zagryzał kawał mięsa i przytakiwał głową co chwilę, gdy któryś spojrzał na niego, szukając potwierdzenia. Tæirc ustawił się obok nich tak, by mieć widok na swojego ojca, siedzącego po drugiej stronie pomieszczenia przy głównym stole.
- Pamiętaj, Otonezie - już raz ten idiota niemal wywołał konflikt z orkami. Od samego początku sprawiał kłopoty.
- A gdyby tak pozwolić żeby zniszczyli jego osadę i rozwiązali problem na zawsze?
- Byrn powtarza, że jego nie można opuścić. Wtedy stracilibyśmy sojusznika, a orkowie zaraz by na nas ruszyli.
- Skąd ta pewność, Numynie?
- Na pewno wiedzą, że Agærat jest z nami i z pozostałymi w sojuszu. Od czasu do czasu przybywali do naszych osad handlować. Widziałem kiedyś jak szli główną ścieżką w naszym grodzie. Te ich potężne sylwetki, nieprzyjemne spojrzenia. Tfu! - splunął pod nogi. - Muszą wiedzieć! Jak tylko zniszczą jego wioskę, od razu zbiorą swoje tyłki i ruszą na nas.
- Cakac miał rację by nie ufać temu felkerzemu synowi.
- Bærguvn i Ducaif nie wyrażali sprzeciwu wobec sojuszu z Agæratem – zauważył Tæirc, włączając się do rozmowy. - Poza tym jego ludzie przestali nachodzić nasze ziemie i Cakaca...
- Ale zaczęli nachodzić ziemie orków! - przerwał Numyn. - Ich samowolka nie może doprowadzić do tego, że my też cierpimy. Prawda, Otonezie?
- Jednakże okazywali się pomocni przeciwko plemionom ze wschodu – stwierdził Otonez.
- Phi! Poradzilibyśmy sobie bez nich, nawet w pojedynkę.
- Przesadzasz chyba, Numynie – rzekł Tæirc.
- Może... Z drugiej strony od czasu do czasu Agærat sam zaczepiał tych wariatów.
- Jeśli nazywasz ich wariatami, to jak nazwiesz Agærata i jego wojowników? - zapytał Guryk, który właśnie przełknął ostatni kęs.
Numyn nie zdążył odpowiedzieć, bo wtem Byrn, trzymając przed sobą róg, powstał ze swojego siedziska.
- Wojownicy i łowcy, bracia – zaczął głośno, na chwilę kończąc rozmowy i skupiając na sobie twarze zebranych w domu zgromadzeń. - Dziękuję, że przybyliście na tę ucztę. Nie wiecie ile dla mnie znaczy widzieć was tutaj razem, rozmawiających, jedzących i pijących ze mną. Chciałbym, abyśmy wypili teraz za nas, w imię naszej społeczności. - Byrn podniósł róg wyżej. - Za was, wojownicy, którzy swoją walecznością bronicie bezbronnych w tych niespokojnych czasach. Za was, łowcy, którzy z daleka wypatrujecie nieprzyjaciół i trudzicie się w sztuce polowania. Za was, najstarsi, którzy wspieracie nas mądrością zbieraną przez roki. Za nasze rodziny, by wspierały nas ciągle i wierzyły w nasze siły. I za... zmarłych, którzy nie mogą z nami być i korzystać z rozkoszy. W imię Przodków!
- W imię Przodków! - odparli wszyscy, po czym wypili wino ze swoich rogów i kubków.
Obecni w sali ludzie zaczynali wracać do rozmów, gdy w wejściu do domu zgromadzeń pojawiła się jakaś postać.
- Vergantacie! Zastanawiałem się właśnie kiedy przyjdziesz! - krzyknął Byrn, gdy zobaczył przybyłego. - Wejdź! Jest dla ciebie wystarczająco miejsca.
Siwy łowca wszedł w głąb sali. Zebrani wpatrywali się w niego w milczeniu, co jakiś czas szeptem wymieniając między sobą komentarze. Minął ognisko i stanął przed stołem Byrna, po czym obrócił się do reszty ludzi.
- Przyszedłem przyznać się przed wami do strasznej rzeczy.
Wszyscy zgromadzeni w sali w mgnieniu oka zamienili się w słuch.
- Jak wszyscy zapewne wiecie, ja odpowiadałem za przygotowanie Argruna do walki z megnartem. Przez cały rok trenowałem jego ciało i uczyłem wszystkiego co było mu potrzebne by pokonać tą bestię. Jednakże od chwili, gdy Argrun wydał ostatnie tchnienie, jedna myśl nie dawała mi spokoju. Myśl, która męczyła mnie potwornie. Myśl o tym, że to ja odpowiadam za jego śmierć.
W sali zapanował szmer. Byrn z uśmiechem na ustach spróbował rozładować atmosferę.
- Ależ Vergantacie, przecież wszyscy wiemy, że to był wypadek.
Tæirc po raz kolejny poczuł obawę związaną z zachowaniem ojca. Może i nie chciał on dopuścić do pogorszenia nastroju u zebranych, lecz to było całkowicie nie w jego charakterze. Nagła skłonność do pojednań? Nie, to nie było działanie typowe dla Byrna. Poza tym, czyżby Vergantac chciał wygłosić coś, czego Margre nie chciała powiedzieć Tæircowi przy ciele Argruna poprzedniego wieczoru?
Vergantac obrócił głowę by spojrzeć na wodza.
- Wiem, wypadek, ale gdyby nie ja, w ogóle by nie miał miejsca, nie doszło by do tej walki. - Widząc niezrozumienie na twarzy Byrna i zebranych, siwy łowca kontynuował: - Argrun wcale nie chciał walczyć z megnartem. Ja go do tego przekonałem. Ja ponoszę winę za jego śmierć.
Szmer ustał.
- To przeze mnie Argrun stanął do walki. Długo go namawiałem, przekonywałem, że skoro Twój drugi syn, Byrnie, nie podjął się tego czynu, to może on powtórzy to, co ty dokonałeś roki temu.
Tæircowi nie spodobało się, że Vergantac wspomniał o nim. Prawdą było, że proponowano mu walkę z megnartem, lecz powód, dla którego nie chciał się jej podjąć, był zdecydowanie poważniejszy i sięgał tragicznego wydarzenia z dzieciństwa. Poza tym siwy łowca mówił o tej słynnej walce Byrna, jakby każdy mógł tego dokonać. Sam jednak, podobnie jak i inni łowcy, przyznawał, że polowanie na te bestie jest za każdym razem niebezpieczne. Z rzadka zdarzało się bowiem, że jeden megnart rozbijał całą grupę zaprawionych w bojach łowców. Ostatnia sytuacja przed walką Argruna, choć zakończona brakiem strat w ludziach, była wyjątkiem, niezwykle szczęśliwym zbiegiem okoliczności.
- Po jakimś czasie wreszcie się zgodził. Gdy z nim trenowałem, wielu z was – w tym momencie Vergantac zwrócił się do łowców i wojowników obecnych w sali – z początku wątpiło w możliwości Argruna. Ba, on sam nieraz powątpiewał, nawet tuż przed tym jak pochwyciliśmy megnarta. Mimo to, nadal go wspierałem, podnosiłem na duchu i naciskałem, aż wreszcie tak on, jak i wy, uwierzyliście w jego zdolności.
Tæirc spostrzegł, że Byrn zaczyna się denerwować, chociaż starał się utrzymać kamienną twarz. Dłonie zacisnęły się w pięści.
- Dlatego to ja, i tylko ja odpowiadam za jego śmierć. I chociaż z racji tego co zrobiłem, nie powinienem prosić, to jednak błagam was, a zwłaszcza ciebie Byrnie – znów skierował swoje słowa do wodza – o wybaczenie. Przyjmij mój najgłębszy żal. Przyjmę każdą karę jaką mi wymierzysz.
Tæirc bardzo chciał, żeby teraz nastąpiło pojednanie łowcy i Byrna, żeby wódz przebaczył Vergantacowi i padnęli sobie w ramiona mimo emocji, które poprzedniego dnia Byrn odczuwał. Pragnął, żeby pojednali się i jeszcze przez chwilę ojciec zachowywał się tak pogodnie i radośnie jak to miało miejsce od wizyty Ducaifa. Niemniej wiedział, że to było niemożliwe. I żałował, że się nie mylił.
Wódz momentalnie podniósł stół przed sobą i rzucił na bok, rozsypując wokół jedzenie i napoje. W mgnieniu oka doskoczył do Vergantaca i zaczął go dusić tak mocno aż siwy łowca zbladł. Obecnych totalnie zaskoczyło i zszokowało zachowanie Byrna, toteż zareagowali z opóźnieniem. Wojownicy próbowali rozdzielić dwójkę, lecz z trudem im to szło. Furia, która opanowała Byrna, wzmocniła go i dawała nieludzką siłę. Dopiero kilku ludziom udało się zwolnić jego chwyt.
- Wiedziałem! Od początku wiedziałem! - wrzeszczał Byrn.
Vergantac próbował mówić pomimo ostrego kaszlu:
- Wodzu... uwierz mi... biłem się ze sobą... przez całe dwa dni... żeby ci o tym powiedzieć.
- Powinieneś umrzeć! Gdyby nie ty i twoja duma, Argrun-
- Wiem... moja duma... głupota... jakkolwiek byś to nazwał, i tak... nie zwróci to Argruna... Dlatego podwójnie cię... błagam, abyś mi wybaczył.
- Puśćcie mnie! - rozkazał Byrn.
Wojownicy spojrzeli po sobie i zwolnili uścisk, gdy wódz rozluźnił napięte mięśnie i przestał się szarpać.
Byrn stanął przed Vergantacem i dyszał ciężko. Wpatrywał się z wściekłością prosto w twarz siwego łowcy. W końcu wyciąnął rękę w jego kierunku. Siwy łowca z początku nie bardzo wiedział co to miało znaczyć. W końcu jednak zrozumiał, że Byrn chce się pogodzić.
- Wybaczasz? - zapytał siwy łowca z nadzieją.
Tæirc zauważył błysk w drugiej dłoni ojca. Za późno. Gdy tylko Vergantac uścisnął dłoń wodza, ten pociągnął go do siebie, wbił sztylet pod jego żebra i przekręcił.
- Wybaczam - wycedził przez zęby Byrn i wyciągnął ostrze.
Vergantac opadł na ziemię. Byrn stał nad nim i rozejrzał się po otaczających ludziach. Nikt nie śmiał podejść do zwijającego się na podłożu siwego łowcy i pomóc mu. Od razu zaczął się wykrwawiać i po chwili przestał się ruszać.
- Nie zapomnijcie, że wciąż jestem wodzem. Nie straciłem zmysłów i wiem doskonale co robię. Każdy, kto podważy moją władzę lub mój osąd, nie będzie mógł liczyć na litość.
Było to odniesienie do dyskusji, które prowadzono w osadzie od momentu śmierci Argruna. Wódz chciał się upewnić, że nikt już nie będzie kwestionował jego decyzji, co przypieczętował zabiciem najlepszego łowcy i zarazem jednego z najlepszych wojowników w grodzie. Przynajmniej na razie zapewnił sobie spokój. Spokój poprzez strach mieszkańców. Ten strach wraz z obawą przed orkami tworzył niebezpieczne połączenie.
Pytania zaczęły kłębić się w głowie Tæirca. Czy Byrn wiedział o tym co zrobił Vergantac? Czy zaproszenie na ucztę miało zmusić go, mimo depresji, do tego wyznania? Czy może wódz nic nie wiedział i zabicie siwego łowcy wynikło z przypływu gniewu? A może Byrn chciał wykorzystać napięty stosunek z Vergantacem tylko po to by zapewnić sobie wśród ludzi posłuch, który mógł stracić swoimi ostatnimi działaniami? Jednakże Tæirc nigdy nie poznał odpowiedzi.
Wódz spojrzał po raz kolejny na Vergantaca, leżącego w bezruchu w kałuży krwi, by upewnić się, że jest martwy, po czym wrócił na swoje siedzisko za wywróconym stołem i nalał sobie trochę wina.
Ucztę zakończono bardzo szybko.


----------------------
Następny: Przelana Krew - Rozdział 10.
----------------------