piątek, 23 listopada 2012

01. Kroniki Dusz - Przelana Krew - Rozdział 11.





Dzisiejszy Rytuał Odejścia nie został urozmaicony pieśnią. Może dlatego, że ludzie czuli się po części winni za stan nieobecnego tym razem Byrna. Może też dlatego, że, w przeciwieństwie do tej, śmierć Argruna była nagła i niespodziewana i tamten śpiew potraktowali jako spóźnione pożegnanie.
Syn kowala Hugyta, który został zraniony przez wilka, przez kilka dni walczył z ciężką gorączką i zakażeniem. Jego stan wciąż pogarszał się mimo, że Grutan starał się jak mógł by go uzdrowić. Szaman przygotowywał maści i napary, amulety, modlił się do Przodków, lecz działania te nie przynosiły pożądanego skutku. Nie znaczyło to jednak, że jego praca poszła na marne – miał pewność, że jakoś łagodzi cierpienia chłopaka. I choć kres ziemskiej wędrówki młodzieńca zbliżał się ogromnymi krokami, ludzie mieli czas by po raz ostatni z nim porozmawiać. Miał ledwo czternaście roków gdy zmarł w nocy, w otoczeniu najbliższych.
„Argrun też nie umarł sam,” pomyślał Tæirc.
Po zakończeniu Rytuału ludzie powrócili do grodu. Tæirc nie podążył jednak za nimi, lecz spod bramy od razu skierował się do lasu na północ. Puszcza ta znajdowała się w dolinie za wzgórzem, na którym ulokowana była część osady należącej do Byrna. Z palisady dostrzec można było tylko jej brzeg i część wzgórz daleko na horyzoncie, gdyż po przekroczeniu linii drzew teren prowadził w dół. Tæirc szybko dotarł nad strumyk, biegnący przez środek lasu, gdzie czekała Natela. Zerknęła za siebie i spojrzała na niego, wyłaniającego się spomiędzy leśnej gęstwiny. Uśmiechnęła się, po czym utkwiła wzrok w wodzie. Kiedy stanął obok niej, również spojrzał w potok.
– Pamiętasz? Wtedy? – zapytała po chwili.
Od razu przypomniał sobie zdarzenie sprzed wielu roków.
– Tak, mieliśmy ledwie kilkanaście wiosen. Razem z kilkoma innymi dzieciakami bawiliśmy się tutaj. Pilnował nas jakiś łowca... jego imienia nie potrafię sobie przypomnieć. Siedział zawsze na tamtym kamieniu – kiwnął głową w kierunku głazu, stojącego pod jednym z drzew na lewo, kilkanaście kroków od nich.
– Nagle ktoś krzyknął, a z drugiej strony, nieco dalej pojawił się wilk – podniosła rękę i wskazała na miejsce na przeciwnym brzegu strumienia.
– Niemal wszystkie dzieci uciekły za łowcę. Ty schowałaś się za moimi plecami i razem staliśmy przerażeni ze wzrokiem wbitym w tą bestię. Łowca krzyczał byśmy się stamtąd wynosili. Słyszałem jak napręża łuk, gotowy do oddania strzału gdyby tylko zwierz za bardzo się zbliżył.
– Cały drżałeś...
– Lecz stałem. Ty też. Wilk natomiast nie przejął się ani nami, ani tym bardziej łowcą, tylko zaczerpnął wody ze strumienia i odszedł tam skąd przyszedł.
– Łowca zrugał nas za nieposłuszeństwo. – Natela zachichotała.
– A potem...
Nagle Tæirc spochmurniał. Natela, widząc to, chwyciła go za ramię.
– Wybacz, przypomniałeś sobie o Nægamie? Nie chciałam-
– Nie... to nie to – odparł. Nawet nie pomyślał o tamtej tragedii. – Ojciec mówił mi zawsze, że nie można okazywać słabości, że zachęca tylko nieszczęścia do przyjścia. Zawsze starałem się trzymać jego rad. – „...choć nieraz bywało ciężko ukryć strach” dodał w duchu. Spojrzał w dół. – A teraz widzę jak on sam pogrążony jest w tej słabości i niszczy wszystko wokół siebie.
Chwycili się za ręce.
– Od kilku dni z nikim poważnie nie rozmawiałem. Mam tyle do powiedzenia i-
Jej dłoń dotknęła jego ust.
– Może nie teraz? – zasugerowała Natela.
Tæirc uśmiechnął się i kiwnął głową. W końcu zaaranżowali spotkanie w innym celu. Objął ją i zaczęli się całować.

Lekki oddech Nateli był ledwie słyszalny przy odgłosie płynącego strumienia. Patrzył na nią, drzemiącą w spokoju, i na jej nagie ciało, jak unosi się i opada klatka piersiowa podczas wdechu i wydechu. Spokojnie głaskał jej udo, podczas gdy ona trzymała dłoń na jego piersi.
Ten widok przypomniał mu ich pierwszy raz. Doskonale go pamiętał. Byli po zmierzchu sami u niej w chacie. Jej rodzice ucztowali z wodzem, a Rægok pomagał Grutanowi. Wyznała mu wtedy, że choć niektórzy młodzieńcy proponowali jej to i owo, nigdy nie była z mężczyzną. Znali się bardzo długo, i, wprawdzie dopiero co zaczęli mieć się ku sobie, cieszyła się bardzo, że miała to zrobić właśnie z Tæircem.
Kochali się długo. Nie przejmowali się upływającym czasem ani tym, że mogą zostać przyłapani, zwłaszcza, że nie byli wtedy cicho i mogli pobudzić sąsiadów. Była to niezapomniana noc. Jednakże w pamięci Tæirca najmocniej utkwił jeden moment. Podczas ich wspólnego szczytowania, Natela nagle spojrzała mu w oczy i...
Pamiętał, że było to jednocześnie dziwne, ale niesamowite uczucie, jakby wszystko wokół zniknęło, a jedynymi elementami wypełniającymi tą pustkę były ich ciała, splecione w duchowym uniesieniu, jakby oderwali się od rzeczywistości i przepływali poprzez materię wszechświata jak jakieś duchy. Czas niemal stanął w miejscu, chwila rozciągnięła się niemal w nieskończoność. Miał przed sobą tylko Natelę i słuchał... nie!, chłonął całym sobą jej fascynujący, lecz jednocześnie straszny głos:

                      Kiedy moc ojców człowiek zwycięży
                      Drogi ducha i ciała otworzy.
                      Ofiar stos będzie większy i większy
                      Lecz której on drodze stos ten złoży?

Miał wrażenie, że cały ten kosmiczny spektakl trwał wieczność, lecz kiedy wrócił świadomością do rzeczywistości, gdy znowu leżał na łożu w izbie w jej chacie, w grodzie rządzonym przez Byrna, zdawało mu się, że wszystko to zdarzyło się w mgnieniu oka. Dziwne uczucie zniknęło i oboje wciąż patrzyli sobie w oczy. Byli zaskoczeni, ale i nieco przerażeni całym wydarzeniem. W milczeniu Tæirc ubrał się szybko, opuścił ją i powrócił do domu zgromadzeń, gdzie uczta dobiegała do końca.
Do teraz nie wiedział co tamte słowa znaczyły. Raz próbował zapytać o ich sens szamana, lecz nie mógł tego wypowiedzieć na głos, chociaż przypominał sobie wyrazy bez problemu. To samo działo się przy Nateli. Wiedziała o co mu chodzi, lecz sama nie potrafiła tego powtórzyć. Tak jakby zdania wryły się w jego duszę i nie dało się ich z niej wyciągnąć. Obawiali się powtórki tej sytuacji i unikali ponownego zbliżenia, lecz, gdy się wreszcie przemogli, na szczęście nie miała już więcej miejsca.
Często zastanawiał się nad znaczeniem tych słów. Czy była to zapowiedź jakiegoś zdarzenia? Jeśli tak, to którego? Przez roki od tamtego momentu miejsce miało wiele wydarzeń, które mogły stanowić ten jeden, który się zgadzał z tymi zdaniami. A może była to przestroga? Jeśli tak, to przed czym? Pojawiało się także pytanie skąd te słowa znalazły się w ustach Nateli. Czyżby, tak jak Grutan, także miała więź z Przodkami? A może to oni zawładnęli jej ciałem i mówili przez nią? Nawet jeśli, to dlaczego akurat w takim momencie? Czy Przodkowie nie mogli poczekać aby-
– Coś się stało? – zapytała wyrywając go z zamyślenia.
Ich spojrzenia się spotkały.
– Dziękuję – odparł bez namysłu.
– Potrzebowałeś tego. Oboje potrzebowaliśmy, ale ty bardziej. Ostatnio masz dużo na głowie.
Tæirc mruknął w niezadowoleniu.
– Zastępowanie ojca w jego obowiązkach nie należy do najprzyjemniejszych rzeczy – stwierdził.
– Musisz się pogodzić z tym, że najpewniej ty obejmiesz po nim władzę nad tymi terenami. Przyzwyczaisz się.
– Przyzwyczaję? – Wziął rękę z jej uda i obrócił się na plecy. Natela nie zabrała dłoni z jego piersi.
– Ludzie ci ufają – kontynuowała. – Teraz chyba nawet bardziej niż twemu ojcu. Nieraz przechodząc przez gród lub idąc gdzieś w grupie słyszę jak dobrze o tobie mówią.
– Ale ja... nie nadaję się na wodza. Poza tym, jeśli nie pamiętasz, to mój ojciec zjednoczył te ziemie. Powinni mu być dozgonnie wdzięczni. Gdyby nie on, prawdopodobnie co parę roków musielibyśmy znosić ataki innych plemion. A w tym momencie nie wszyscy mogą sobie pozwolić na zadzieranie z taką siłą, jak nasza.
Tæirc pamiętał z podań najstarszych osady, że nieraz zdarzały się najazdy z terenów oddalonych na wschód. Natomiast teraz, roki po zawiązaniu sojuszu z pobliskimi grodami, napaści te ustały lub najeźdźcy zaczęli omijać te tereny. Dlatego w tej chwili największe zagrożenie szło ze strony orków. Wieści o kolejnych drobnych utarczkach z tym ludem, wywodzącym się z dalekiego, chłodnego południa, były bardzo niepokojące. Z racji, że Byrn był niedysponowany, Tæirc musiał niedawno wysłać kogoś do Agærata by ten wreszcie uspokoił swoich ludzi. Do tego dnia nie miał pewności czy to poskutkowało. To najbliższa przyszłość miała przynieść odpowiedź.
– Oczywiście, ludzie nadal są mu za to wdzięczni – stwierdziła Natela. – Ale czy uważasz, że ty byś sobie z tym nie poradził? Że to był szczęśliwy zbieg okoliczności, że wszystko potoczyło się tak dobrze?
Tæirc poczuł się zaszczuty. Czemu jego brat musiał zginąć? To Argrun miał zastąpić ojca, nie on. Zaradniejszy. Inteligentniejszy.
Odważniejszy.
Zaczął się rozglądać wokół, jakby w lesie szukał odpowiedzi na pytania zadane przez Natelę.
– Nie, nie sądzę-
– Tæirc spójrz mi proszę w oczy – przerwała mu. Wsparła się na ramieniu, by lepiej widzieć jego twarz. – Twój ojciec zapewne także miał ciężkie chwile, gdy nie wiedział co robić. Pewnie też nie miał pewności jak jego decyzje wpłyną na wszystko wokół. Ale sobie poradził. I ty też sobie poradzisz.
Tæirc usiadł i popatrzył w strumień.
– Nie o to chodzi. Nie staram się od tego wszystkiego uciekać, lecz... – zerknął w swoje dłonie. – To wszystko dzieje się tak szybko.
– Pomyśl, że jeśli twój ojciec umarłby dzisiaj, musiałbyś zostać wodzem. Wtedy nie miałbyś za wiele czasu.
– Czasem mi się zdaje, że już umarł.
Zauważył zdumienie na twarzy Nateli. Spodziewała się zapewne oburzenia z jego strony na wspomnienie o śmierci Byrna i przejęciu władzy. W momencie odejścia wodza,  najczęstszym kandydatem do jego zastąpienia był jeden z jego męskich potomków. Gdy jednak znajdował się ktoś, kto miał wystarczające poparcie wśród ludu, obaj stawali przeciw sobie w Kręgu, gdyż przyszły przywódca musiał odznaczać się także bardzo dobrą umiejętnością władania bronią. Tradycja pokazywała jednak, że wodzem zostawał ten, który miał w tym większe doświadczenie.
Tæirc wziął głęboki oddech i kontynuował poprzedni wątek:
– W swoim życiu wiele razy musiałem podejmować istotne decyzje i wiem co to odpowiedzialność. Zrozum – nie unikam tego, potrafię temu stawić czoło. Jednakże te kilkanaście dni, które minęło, były potworne. Nie tylko dla mnie. Chociaż ja powoli się przyzwyczajam do tego, że Argruna z nami nie ma, to jednak widok ojca, który udaje, iż się z tym pogodził...
Natela kiwnęła głową.
– Wciąż brakuje mu twojego brata? – Chwyciła go za ramię.
– Zdarza mu się wołać go i narzekać, że jeszcze nie przyszedł, szukać go po domu... Smuci mnie to niezwykle, gdy w jednej chwili zachowuje się jak wcześniej, by w następnej zaraz przypomnieć sobie, że Argrun nie żyje.
I jeszcze ten powracający widok zmiażdżonego ciała i zapach krwi!
– Czy próbowaliście z nim porozmawiać?
– Ja próbowałem, ale mnie ignorował. Traktuje mnie jak powietrze.
– A twoja siostra?
– Margre nie mówi z nikim. Znika na całe dnie, nie wiem gdzie, nie wiem dlaczego. Zawsze gdy ją o to pytam, odpowiada tylko „tu i tam”. Przestała nawet jeść. Może z tego powodu ostatnio źle się czuje?
Tæirc zadał to pytanie bardziej sobie, toteż Natela postanowiła nie drążyć tematu.
– A żona wodza? Nie widziałam jej od czasu śmierci Vergantaca.
Nie odzywał się przez chwilę.
– Zabicie Vergantaca uznała za niewybaczalną zniewagę względem całego grodu, ale i względem tradycji. Od pokoleń nikt nie zabił nikogo w domu zgromadzeń.
– Dowiedziałam się od Rægoka, że szaman osobiście potępił wodza za to zabójstwo.
– Tak, i Byrn w ramach pokuty postanowił nie opuszczać swojej izby przez kilka dni... choć przedłuża to cały czas. No i, jak już wspomniałem, wychodzi stamtąd na chwilkę, by zaraz potem wrócić. Na samym początku stwierdził, że nie czuje się na siłach by wyjść spojrzeć w oczy ludziom. I chyba wciąż to sobie powtarza.
– Całkowicie go rozumiem. Przyznam, że gdy usłyszałam wieść o zabójstwie siwego łowcy, niezwykle mną to wstrząsnęło. A twoja rodzina musiała to znieść pewnie jeszcze gorzej.
– Nie zapominaj o rodzinie Vergantaca! Miał przecież żonę i dwójkę synów! Pomyśl co oni musieli przeżyć! Od tamtego czasu nie chcą z nikim rozmawiać, a tym bardziej ze mną. Chłopcy są na tyle duzi, że na pewno rozumieją co się stało z Vergantacem i zapytają kiedyś wodza: „Dlaczego?” A może będą chcieli zemsty?
Nastała cisza. Po chwili Tæirc znów się odezwał.
– Od tamtej chwili nie zamieniłem z ojcem ani słowa. Nie wiem jak się czuje, nie wiem co przeżywa. Daję mu tylko jeść coby nie umarł z głodu.
– Byrn nie powinien się jednak martwić o cokolwiek. Mimo że Grutan jest zły, współczuje mu. – Tæirc spojrzał na Natelę z lekkim zaskoczeniem. Starała się tak dobierać słowa by niepotrzebnie nie denerwować go. – Rægok nieraz mi mówi, że podnosi na duchu wszystkich w osadzie.
– Coś mi się zdaje, że rodzina siwego łowcy–
– Każdy, nawet szaman – wtrąciła się mu w słowo, – ma prawo nienawidzić wodza za to co robił niedługo po śmierci twojego brata, za to całe łamanie tradycji, zabójstwo siwego łowcy, lecz Grutan jednocześnie zdaje się żałować twojego ojca. Jakby nie chciał by nasza społeczność się rozpadła, bo opiera się właśnie na Byrnie. Ta podstawa jest jednak nadwyrężona i ktoś – ścisnęła mu ramię – musi pomóc ją wzmocnić.
Zastanowił się i rzekł:
– Po zakończeniu uczty, na której zginął Vergantac, matka wyrzuciła wszystkich z domu zgromadzeń, w tym mnie. Ojciec został. Urządziła mu kłótnię. Ale nie taką, jaką czasem mają między sobą rodziny. To był raczej jej wściekły monolog, pełen furii, złości, ale i żalu i rozczarowania, wycelowany prosto w niego atak. Dobrze, że jej wtedy nie widziałem. Nie słyszałem by ojciec odezwał się choć raz, tylko słuchał. Padło wtedy wiele naprawdę gorzkich słów z jej strony i żałuję, że od razu wtedy nie odszedłem tak jak pozostali. Zza zamkniętych drzwi doszło do mnie mało, ale wystarczająco dużo. Następnego dnia opuściła dom i nie wróciła aż do dzisiaj. Jakiś czas po jej odejściu dowiedzieliśmy się, że zatrzymała się u Ducaifa. Nie sądzę, by szybko chciała wrócić.
Natela słuchała tego wszystkiego w milczeniu. Podkurczył kolana i założył na nich ręce.
– Od tamtego czasu dom zgromadzeń stoi pusty. Ojciec siedzi w odosobnieniu, a ja muszę go zastępować, jego przyjaciele przestali przychodzić, matka odeszła, Margre znika na całe dnie. Czuję się jakby Argrun zabrał ze sobą całe życie ze swojej rodziny, ale i trochę z całej osady. – Westchnął i po chwili dodał: – Ta pustka nas wszystkich przytłacza.
Natela zbliżyła się do niego i objęła go ramieniem.
– Tæirc, jestem przy tobie. Nie martw się. Pomogę ci.
– Lecz kto pomoże wszystkim wokół? – zapytał zrezygnowany.
Nie odpowiedziała. 

----------------------
Następny: Przelana Krew - Rozdział 12.

----------------------

czwartek, 1 listopada 2012

01. Kroniki Dusz - Przelana Krew - Rozdział 10.




Ziemie Cakaca i Bærguvna były w dużym stopniu otwartymi przestrzeniami, dlatego większa część ścieżek pomiędzy osadami biegła przez pola. Tymczasem najkrótsze prowadziły przez puszczę, pokrywającą większość terenów graniczących z terytoriami Byrna. Jednakże nie wszyscy ośmielali się nimi podróżować, nawet gdyby znacznie skróciłoby to czas drogi.

Powodem był oczywiście strach przed dzikimi zwierzętami. Niemal wszyscy mężczyźni potrafili walczyć, lecz nie każdy ośmielał się iść tamtędy pod ryzykiem zaatakowania przez watahę wilków czy innych podobnie niebezpiecznych lub nawet groźniejszych zwierząt. Również i wojownicy czuli się nieco niepewnie, dlatego, jeśli musieli, chodzili w co najmniej kilkuosobowych grupach. Dodatkowo, strach spotęgowała niedawna śmierć Argruna, o której wieść szybko przeszła po okolicznych ziemiach. Ludzie obawiali się spotkania z megnartem, zwłaszcza, że ciemne lasy, takie jak graniczna puszcza, były ich naturalnym środowiskiem. A trzeba przyznać, że ta puszcza była niezwykle gęsta i dostrzeżenie z daleka drapieżnika, czającego się pomiędzy drzewami, nieraz nastręczało trudności nawet łowcom.

Ci natomiast od czasu do czasu towarzyszyli ludziom wędrującym przez obszary leśne, lecz nie zawsze ich asysta pomagała. Mówiło się, że żyją lasem, gdyż od pokoleń uczyli się łowiectwa i tropienia zwierzyny, lecz, jakkolwiek dobrze potrafili to robić, wciąż podkreślali jak oni też muszą uważać. Co więcej, powszechne modlitwy do Przodków o wsparcie, chociaż zwiększające pewność siebie, nie chroniły przed śmiercią. Nikt bowiem, nawet Przodkowie, nie miał władzy nad światem zwierząt.

Były też osoby nic nie robiące sobie z tego całego zamieszania i właśnie jedną z leśnych ścieżek prowadzącą do osady rządzonej przez Bærguvna wracała dwójka takich wojowników.

– Polyn, czy ty się musisz tak potykać? – zapytał pierwszy, gdy po raz kolejny jego kompan niemal się przewrócił na korzeniu wystającym z ziemi.

– Zmęczony jestem – odparł drugi. – Ryg, możemy zwolnić?

– Co, tym razem za długo było?

– Nie, nawet za krótko! – Na te słowa Ryg kiwnął głową. On też czuł, że miał za mało. Polyn, po wzięciu oddechu, kontynuował: – To chyba coś innego. Od jakiegoś czasu większość czynności mnie męczy. Może chory jestem? Zapytam szamana i-

– Ta, oczywiście! – wtrącił się Ryg. – Gadaj tak więcej, a żadnej kobiety nie zaspokoisz – dodał z ironią.

– Przynajmniej ja trafiam!

– Nasza kochaniutka mogłaby powiedzieć co innego.

Polyn zachichotał i rzekł nieco ciszej:

– Nasza kochaniutka nie powie, bo jest przerażona jak wojownik może mieć tak mały-

Ryg przerwał mu prychnięciem i uśmiechnął się pod nosem. On ma mały? Niemożliwe!

Wtem zauważyli w oddali zakapturzoną postać, idącą z przeciwnej strony. Pojawiała się raz co raz w przebijających się przez korony drzew promieniach słonecznych. Posturę miała drobniejszą od dorosłego mężczyzny, nie niosła przy sobie żadnej broni, zatem mógł to być jakiś dzieciak. Co jednak robił sam na takim odludziu? Czy nie bał się dzikich zwierząt? Wojownicy zwolnili, ale nie zatrzymali się. Chcieli zadać parę pytań, ale nie zdążyli, gdyż postać stanęła w pewnej odległości od nich i odezwała się w ich kierunku:

– Tu się kończy wasza droga! Wiem co zrobiliście tego ranka!

Ryg i Polyn stanęli jak wryci. Nie dlatego, że ten ktoś mógł wiedzieć o tym czym się niedawno zajmowali. Głos, choć donośny, był wysoki. Zbyt wysoki jak na mężczyznę.

Przed nimi stała kobieta! Sama w lesie! Fakt ten pobudził chuć obu wojowników i momentalnie zapomnieli o jakichkolwiek hamulcach. Przed chwilą chcieli więcej i właśnie nadarzyła się okazja na zaspokojenie.

– Wasz czyn jest niezmywalny i musicie za to zapłacić! – dodała nieznajoma.

– Spokojnie, nie musimy chyba zaczynać znajomości kłótnią – zaczął Ryg, ostrożnie zbliżając się do dziewczyny. – Myślę, że się jakoś dogadamy. Nazywam się-

– Znam wasze imiona, tchórze! – przerwała mu. – Cały czas unikaliście odpowiedzialności za swoją zbrodnię i w tym miejscu kończy się wasza ucieczka przed karą.

Choć jej postura sugerowała co innego, jej głos był nadzwyczaj stanowczy, mocny w przeciwieństwie do kobiet, które Ryg i Polyn znali. To także ich nie powstrzymało. A nawet zachęciło. Lubili takie, które się stawiają.

– Ale my nie zamierzamy nigdzie uciekać – odparł Ryg, nie przejmując się w ogóle słowami nieznajomej. Oni byli dwaj, więksi od niej, silniejsi i uzbrojeni w miecz i sztylet oraz dwa topory, ona – jedna, drobna i bezbronna. Idealna ofiara.

– Wręcz przeciwnie! Kobieta taka jak ty, sama w gęstym lesie, na pewno potrzebuje wsparcia – stwierdził Polyn, odpowiednio akcentując ostatnie słowo. Obaj podchodzili coraz bliżej. – Kto wie co niebezpiecznego się czai w krzakach?

Dziewczyna nie zlękła się tym, że w jej kierunku zbliżało się dwóch rosłych wojowników. Mieli pewność, że wie co chodzi im po głowach, lecz wciąż stała niewzruszona, ze spokojem patrząc na Ryga i Polyna.

– Obiecuję, że nie będziecie cierpieć tak jak wasza ofiara – rzekła.

Wojownicy zaśmiali się głośno.

– Przecież cała nasza trójka wie, że potrzebujesz towarzystwa i nie widzę nikogo wokół, kto mógłby ci pomóc – odparł Polyn.

– Nie potrzebuję pomocy – powiedziała i szybko wyprostowała ręce przed siebie.

Wtem obu wojowników uniósł silny podmuch powietrza i z impetem wpadli na pnie pobliskich drzew, po czym upadli na ziemię. Podnieśli się na kolana, otrząsnęli się z chwilowego zamroczenia i spojrzeli najpierw na siebie, a następnie na nieznajomą.

Co to było? Spodziewali się walki, w końcu każda kobieta walczy w takich sytuacjach, lecz nie byli przygotowani na coś takiego! Nigdy nie widzieli podobnej sztuki. Ona po prostu uniosła ręce i podmuch powietrza rzucił ich w tył.

Oczyszczenie myśli ze stanu, w którym Ryg chciał dobrać się do ciała dziewczyny, sprawiło, że dopiero teraz zauważył, iż jej oczy błyszczały lekko kolorem żółci. Nie świeciły jak pochodnie w nocy. Były bardzo wyraźne jak na skąpane w cieniu kaptura.

– Nie wiem kim jesteś, nie wiem w co pogrywasz, ale nie dam sobą tak pomiatać!

Po tych słowach Polyn wyciągnął miecz i ruszył na dziewczynę. Ta machnęła ręką i poleciał w bok. Zrobiła to jakby był nic nie ważącym liściem!

Ryg wstał, uniósł jeden ze swoich dwóch toporów i rzucił w nieznajomą. Broń utkwiła w pniu obok. Jak to możliwe? Widział, że ostrze leciało prosto w nią, lecz w jakiś sposób zmieniła tor lotu. Wyciągnęła lewą rękę w jego stronę i przewrócił się na plecy zanim zdążył sięgnąć po drugi topór.

Miała znaczącą przewagę nad nimi i w jednej chwili mogła ich zabić, lecz stała nieruchomo, przenosząc wzrok to na Ryga, to na Polyna, jakby czekała na kolejny atak z ich strony.

Wtedy Ryg zrozumiał – czary!

Nie były to jednak czary podobne do tych, których używali szamani. Te były zdecydowanie silniejsze, jakby nieznajoma miała pod kontrolą żywioł wiatru. Szamani od lat powtarzali w opowieściach, że Przodkowie kontrolowali siły natury. Nie dali jednak tej mocy zwykłym ludziom, gdyż ci mieli być niegodni i w zamian przekazali im swoje nauki, które miały ich odpowiednio przygotować do takiej potęgi.

Bez wątpienia ich przeciwniczka władała siłą wiatru, ale czy była to jedna z Przodkiń? Ryg, jak i pewnie wszyscy, sądził, że Oni chcą pomagać żyjącym. Dlaczego jednak starała się zabić jego i Polyna?

Momentalnie Rygiem zawładnął strach. Nie wiedział, czy uciekać czy próbować walczyć dalej. Nawet we dwójkę z Polynem nie mieli z nią szans, lecz nie mógł zostawić przyjaciela samego. Odsunął się prędko pod jakieś drzewo i pozwolił by przerażenie go unieruchomiło.

Polyn stał już na nogach, tym razem ze sztyletem w ręku. Zaszarżował, ale dziewczyna bez wysiłku uniosła go swoją mocą wysoko w powietrze.

– Wypruję ci flaki! Postaw mnie! Postaw mnie! – wrzeszczał na całe gardło, gwałtownie ruszając członkami i próbując dosięgnąć dziewczyny.

Machnęła parę razy ręką i Polyn w wielkim pędzie uderzył w kilka pobliskich drzew, łamiąc nawet parę grubych gałęzi, aż wreszcie poleciał głową w dół. Z impetem uderzył w podłoże. Nastąpił trzask łamanych kości.

– Na Przodków! – krzyknął Ryg. Jego towarzysz miał złamany kark.

Ryg bez chwili zastanowienia szybko podniósł się i zaczął biec tam skąd wcześniej szedł z przyjacielem, ale coś rzuciło go na drzewo, a potem na kolejne, i kolejne, i kolejne...

W końcu znów padł na ziemię. Nie miał już sił na więcej. Poobijany, zmęczony, z licznymi ranami i złamaniami próbował odczołgać się, uciec jak najdalej. Zaklinał ją by się zlitowała, darowała życie. Chciał przeprosić za wszystko co zrobił, lecz niewidzialna siła uniosła go w powietrze ostatni raz. Nieznajoma patrzyła w górę i w bok. Powędrował za jej wzrokiem i zauważył na jednym z pni ostro zakończony kikut po urwanym przez miotanego Polyna konarze. „Nie, tylko nie to,” pomyślał i błagalnym wzrokiem spojrzał na nią po raz ostatni.

Poczuł potworny ból w klatce piersiowej. Chciał wydać okrzyk, lecz oddychanie stało się niemal niemożliwe. Próba poruszenia choćby jednym mięśniem spowodowała przypływ nieziemskiej agonii. Z ogromnym trudem popatrzył w dół. Wisiał wysoko nad ziemią, a z jego piersi wystawał krótki, lecz dość gruby kawał złamanej gałęzi, zabrudzony jego krwią i fragmentami wnętrzności.

Życie uciekało z niego bardzo szybko. Zdołał jeszcze spostrzec, że nieznajoma zerknęła na martwego Polyna i zeszła ze ścieżki, znikając w leśnej gęstwinie. Oczy Ryga zakryła ciemność.

----------------------
Następny: Przelana Krew - Rozdział 11.
----------------------