poniedziałek, 23 lipca 2012

01. Kroniki Dusz - Przelana Krew - Rozdział 2.



- Weźmiemy Argruna do domu zgromadzeń – zdecydował Byrn zaraz po wyjściu Grutana. Widząc, że Tæirc chce się sprzeciwić, dodał stanowczo: - To jest moja ostateczna decyzja.
Tæirc westchnął. Nie chciał stać się kolejnym obiektem ataków swojego ojca, dlatego zwrócił jego uwagę na co innego:
- Nie możemy go jednak nieść w takim stanie. Widok zakrwawionego ciała może jeszcze bardziej zszokować mieszkańców.
Byrn burknął coś, co miało pewnie znaczyć, że go to nie obchodzi. Tæirc chciał próbować dalej przekonywać ojca, gdy do pomieszczenia zszedł Rægok, uczeń szamana, i Natela, jego siostra. Nieśli ze sobą jakieś szmaty, czyste ubrania i wiadro z wodą.
- Grutan kazał nam obmyć ciało Argruna – zaczął Rægok, po czym spojrzał na wodza – jeśli nie macie nic przeciwko.
Byrn odsunął się od podestu i stanął twarzą do wyjścia do Kręgu. Rægok wraz z siostrą zabrali się wtedy do pracy. Żeby im nie przeszkadzać, Tæirc wyszedł na powierzchnię.
Krąg znajdował się na zewnątrz ogrodzonego palisadą grodu, kilka długości zwykłego domu od bramy. Osada, umiejscowiona na zboczu krótkiego pasma skalistych wzgórz, stanowiła dobre miejsce do obrony. Z daleka zdawała się też przez to większa. Jej otoczenie zdominowały łąki, oddzielające ją od pobliskich lasów. Na szczęście linia drzew była na tyle daleko by w porę zauważyć zbliżających się najeźdźców.
Przez cały gród szła jedna główna droga, od której odbiegały ścieżki do różnych zakątków. Prowadziła ona do głównego miejsca w osadzie - domu zgromadzeń, gdzie mieszkał Byrn z rodziną. Budynek ten ulokowany został najwyżej, lecz i tak tak niewysoko w stosunku do szczytu wzgórza. Goszcząc ludzi z dala, wódz spotykał się mimo to z komentarzami o „męczącym wchodzeniu pod górę” i pytaniami, czy „nie znaleźli gorszego miejsca na siedzibę”. Nie przejmował się tym zbytnio, gdyż najbliżsi przyjaciele, w tym przywódcy sąsiadujących, podległych Byrnowi terenów, poprzez częstą gościnę przyzwyczaili się do tego typu wysiłków.
Zazwyczaj pusta okolica, tego dnia zajęta była przez ludzi z wioski. Kilka osób, klęcząc na trawie, płakało nad strasznym losem Argruna. Wokół nich stały gromady ludzi głośno dyskutujących o walce. Tæirc zdołał usłyszeć urywki zdań - „tragiczne”, „co teraz”, „dlaczego”.
Mała gromadka zebrała się nad krawędzią Kręgu, wpatrując się bez słowa w martwego megnarta, zabójcę syna wodza. Obok niej stał Cakac, pocieszający Vergantaca, siedziącego na ziemi z mętnym, wbitym w przestrzeń wzrokiem.
Wystarczyło na niego popatrzeć by wiedzieć, że czuje się podle.
Tæirc próbował znaleźć swoją matkę i siostrę wśród ludzi wokół, lecz bez skutku. Zwrócił się zatem do Cakaca czy je nie widział.
- Gdy tylko Aren do nas wyszła, poszła razem z Margre do domu. Dziewczyna nie wyglądała dobrze. Zaproponowałem im, żeby Ryg i Polyn z nimi poszli, na wypadek gdyby dziewczyna zasłabła i trzeba było ją nieść.
Tæirc wskazał na Vergantaca.
- Jak on się czuje?
- A jak ma się czuć? Na pewno nie lepiej od Byrna. Wasza kłótnia tam na dole wcale mu nie pomogła. Wrak człowieka, tyle powiem.
- Powinieneś lepiej zobaczyć mojego ojca. Nigdy go nie widziałem w takim stanie.
- Co zdecydowaliście... wiesz... zrobić z Argrunem?
- Ojciec chce przenieść go do domu zgromadzeń.
Cakac pokiwał głową w zrozumieniu.
- Czy możesz odnaleźć Guryka? Pomożecie mi - poprosił Tæirc.
- Tylko Guryka? Pójdziemy we trójkę? – odparł Cakac.
- Nie, postaram się jeszcze przekonać Vergantaca.
- To nie jest chyba najlepszy-
- Jak znajdziesz Guryka – przerwał mu Tæirc - poszukajcie też jakichś dwóch kijów i sznura – ciało jest mocno poturbowane i musimy je nieść na czymś.
Cakac nic nie odpowiedział. Oddalił się od Kręgu i zaczął chodzić od grupki do grupki, pytając o Guryka. Tymczasem Tæirc przykucnął przed siwym łowcą.
- Potrzebuję Twojej pomocy. Kiedy przyjdzie Guryk i Cakac, masz z nimi zejść na dół do pomieszczenia przygotowawczego.
Vergantac milczał.
- Byrn zdecydował by przenieść ciało Argruna do domu zgromadzeń. Zrobimy to razem.
- Nie wiem czy sobie poradzę.
- Vergantacie...
- Nie wiem, nie-
Wtem Vergantac dostał pięścią w twarz. Upadł na ziemię i spojrzał na Tæirca w przerażeniu.
- Otrząśnij się! - wrzasnął syn wodza. - Wszyscy są zszokowani... tym co się stało, ale musisz oprzytomnieć! Nie przywrócisz Argruna do życia ciągłym zamartwianiem się. Byłeś jego najbliższym przyjacielem. Dlatego zrób coś dla niego, ten jeden, ostatni raz.
Vergantac kiwnął głową, choć z jego oczu polały się łzy.
Tæirc poczuł trochę wyrzutów sumienia. Nie sądził, że będzie musiał uciec się do przemocy, ale nie widział innego sposobu. Poza tym, lepiej że był to Vergantac niż Byrn.
Zszedł pod ziemię. Zauważył, że Rægok i Natela uwinęli się nadzwyczajnie szybko, bowiem właśnie wychodzili. Za nimi unosił się metaliczny, drażniący nozdrza zapach. „Już zawsze mi się to będzie kojarzyć z Argrunem”, pomyślał. Zauważył także, że uczeń szamana niesie zniszczone szaty jego brata, a woda w jego wiadrze była czerwona. Spojrzał na zwłoki, ubrane w czystą tunikę i wełniane spodnie. Na jego skórze nie było śladu po krwi. Tak samo w pomieszczeniu nie było śladu po ojcu.
Będąc sam, skorzystał z okazji i podszedł do posążku Ere. Zdjął z niego talizman Argruna i pooglądał go chwilę w dłoni. Był prosty, zrobiony z dębowego drewna, o niewielkich, okrągłych kształtach z różnej wielkości wcięciami po bokach. Krawędź została pomalowana błękitnym barwnikiem, lecz w trzech miejscach znajdowały się białe kropki.
Na szczęście, oprócz Tæirca, nikt z przebywających tutaj ludzi nie zauważył go. Dzięki półmrokowi talizman zlał się ze ścianą i kształtem posążka. Grutan musiał jednak spostrzec jego brak na piersi Argruna, ale nic nie powiedział. Na pewno wywołałoby to jeszcze większy skandal.
- Wynocha!
Krzyk dochodził z Kręgu. Tæirc schował talizman do podręcznego mieszka za pasem i poszedł do źródła hałasu.
Z miejsca uderzył go nieznośny, zdecydowanie gorszy niż w wewnątrz smród. Zastał Byrna, stojącego z mieczem w rękach przed martwym megnartem i wzrokiem skierowanym w górę. Odganiał gromadkę, którą wcześniej, wpatrującą się w zwierzę, widział Tæirc. Kiedy wódz upewnił się, że nikt go już z góry nie ogląda, zaczął ostrzem uderzać czarne truchło. Fetor pochodził z wnętrzności bestii, których zawartość, przez ciosy Byrna oraz wcześniejsze rany, wypłynęła na zewnątrz.
Jak ojciec to wytrzymuje?”
W pewnym momencie Byrn wypuścił ostrze z ręki, upadł na kolana i znów zaczął płakać. Tæirc zbliżył się i wziął go pod ramię.
- Ojcze, chodź, już czas – powiedział, przypominając tym samym o przeniesieniu Argruna.
Nagle Byrn poczuł się słaby, jakby cała jego powszechnie znana siła zniknęła. W mgnieniu oka zmienił się z wodza w przerażonego starca. Wstał powoli i ostrożnie stawiał kroki, potykając się co chwilę. Gdy weszli do środka, schodami schodzili Vergantac, Cakac i Guryk. Nieśli ze sobą dwa długie kije i linę. Tæirc puścił ojca, a ten powędrował w stronę wyjścia na powierzchnię. Trójka przybyłych ustąpiła miejsca wodzowi, a później podeszła do podestu.
Bez słowa złożyli obok na podłożu prowizoryczne nosze i z czterech stron otoczyli ciało. Vergantac wziął głęboki oddech.
- Czy wszystko w porządku? - zapytał go Tæirc.
Lekkie skinięcie głową siwego łowcy miało być twierdzącą odpowiedzią.
- Wytłumacz mi, Tæirc – zaczął Cakac - dlaczego niesiemy Argruna do domu zgromadzeń? Czemu nie od razu do Świętego Miejsca?
- Nie wiem... - odparł Tæirc. - Ojciec mówił, że chce by Rytuał Odejścia odbył się jutro o wschodzie słońca. Wspominał też coś o pożegnaniu się. Być może dlatego chce mieć Argruna blisko.
- Co Grutan na to powiedział?
- Był tak samo zaskoczony jak my.
Przeszło przez myśl Tæircowi, że szaman z wioski Cakaca, ale i z innych okolicznych terenów, zareagowaliby identycznie. Zresztą nie tylko oni. Wszyscy wierzący w Przodków.
- To jest zastanawiające: normalnie Rytuał miałby miejsce dzisiaj wieczorem. - zauważył Guryk. - Co skłoniło wodza, by zrobić to jutro?
Nikt nie odpowiedział. W tradycji ich ludu odprawiano Rytuał o zmierzchu jeśli ktoś umarł przed zachodem słońca. W pozostałych przypadkach działo się to następnego dnia o poranku. Zdarzały się czasem przypadki przesunięcia Rytuału, lecz bardzo rzadko i tylko o dzień.
Wreszcie, cała czwórka kiwnęła sobie porozumiewawczo głową. Ostrożnie przełożyli ciało Argruna na nosze, wzięli je na ramiona i wyszli na zewnątrz. Gdy tylko pojawili się na powierzchni, ludzie zaczęli zbierać się wokół nich i towarzyszyli im w drodze do domu zgromadzeń. Ludzie ustawili się po bokach drogi biegnącej przez środek grodu i w milczeniu wpatrywali się w Argruna niesionego przez czwórkę mężczyzn. Co chwilę ktoś przerywał ciszę jęknięciem lub płakaniem. Z każdym krokiem do orszaku dołączali nowi mieszkańcy. Cały tłum kierował się w stronę domu zgromadzeń, gdzie Argrun miał spocząć na jedną, ostatnią noc. Po niedługim czasie znaleźli się pod dużymi, dwuskrzydłowymi drzwiami do budynku.
Po przejściu przez nie, trafiało się do dużej, okrągłej sali. Po drugiej jej stronie znajdował się długi stół, przy którym najczęściej siedział Byrn z rodziną, oraz rząd ustawionych przodem do wejścia krzeseł. Zazwyczaj stojące pod ścianami ławy przeniesione były na środek i ozdobione kwiatami. Sala, w połowie przygotowana na zwycięstwo Argruna w walce z megnartem i ucztę dla rodziny oraz najbliższych przyjaciół, stała się ponurym przypomnieniem jego tragicznej śmierci.
Ludzie towarzyszący orszakowi zatrzymali się przy wejściu, a czwórka niosąca ciało doszła do głównego stołu i położyła na nim martwego. Nieoczekiwanie z przejścia z lewej wyszła Aren. Na jej twarzy oprócz zszokowania malowało się zdenerwowanie tym co się dzieje. Tæirc przypomniał sobie, że nikt nie poinformował jej o przeniesieniu Argruna.
- Chcę - zaczął Byrn, idąc na środek sali, - żeby go ludzie pożegnali...
- Byrnie – próbował przerwać mu Grutan, podążając za nim.
- ...żeby oddali mu hołd. Chcę, żeby-
Kiedy jednak Byrn się odwrócił, zobaczył, że ludzie opuszczali dom zgromadzeń. Vergantac, Cakac i Guryk także skierowali się do wyjścia. Nikt nie chciał zostać, szacunek do odwiecznych zwyczajów danych przez Przodków był silniejszy. W przypływie złości wódz krzyknął jeszcze:
- Idźcie! Idźcie!
W sali pozostali Byrn, Tæirc, Grutan, Rægok oraz Aren. Starzec westchnął.
- Jutro o wschodzie słońca – przypomniał i, wsparty ramieniem podopiecznego, opuścił dom zgromadzeń.

----------------------
Następny: Przelana Krew - Rozdział 3.
----------------------

niedziela, 8 lipca 2012

01. Kroniki Dusz - Przelana Krew - Rozdział 1.

Początek Przelanej Krwi

Poprzedni: Przelana Krew - Prolog


    Nie zdążyli. Wiedzieli, że nie zdążą.
    Kiedy łowcy wskoczyli do Kręgu, megnarta nie dało się już zatrzymać. Bestia staranowała Argruna, po czym wpadła razem z nim w ścianę. Wstrząs był na tyle silny, że kilku ludzi nad Kręgiem upadło.
    Łowcy podbiegli do dyszącego megnarta z bronią w gotowości. Argrun znajdował się pod umierającym zwierzęciem. Ze strony bestii nie było już jednak żadnego zagrożenia, dlatego będący najbliżej Tæirc wyciągnął sztylet i bez wahania, jednym ruchem poderżnął jej gardło. Megnart nawet nie drgnął. Krew z jego szyi polała się obficie, mieszając z tą, która była już na ziemi. Po chwili łowcy przesunęli masywne zwierzęce truchło, odsłaniając połamane i w wielu miejscach zmiażdżone ludzkie ciało. Tæirc rozkazał wziąć je do wewnątrz. Spojrzał ostatni raz z nienawiścią na nieżywego megnarta i splunął na nie.
    Pomieszczenie przygotowawcze było bardzo ubogie. Brak ozdób miał nie odwracać myśli od modlitwy, jedynego celu jakiemu izba służyła. Na prostych ścianach umieszczone były trzy pochodnie, które, obok wyjścia na powierzchnię oraz przejścia do Kręgu, stanowiły jedyne źródło światła. Mimo to, w sali panował półmrok. Pośrodku znajdował się kamienny podest, na którym położono zwłoki Argruna. „Ironia”, pomyślał Tæirc. Pod ścianą naprzeciw wyjścia umieszczony był drewniany posążek przedstawiający Ere, opiekunkę wojowników i myśliwych. Lud, do którego Tæirc należał, wierzył iż wszelka walka jest polowaniem. Dlatego każdy, kto wyruszał na łowy, kierował swoje modlitwy do niej, do jednej z pramatek, by wraz z pozostałymi duchami Przodków opiekowała się nim i pobłogosławiła go bogatą zwierzyną. Tym razem jednak to Argrun stał się ofiarą. „Ironia”, powtórzył w głowie Tæirc.
    - Nie... nie...
    Na schodach na powierzchnię, znajdujących się po prawej stronie, pojawił się Byrn wraz z żoną, Aren. Skutecznie zasłaniali sobą dzienne światło wpadające do pomieszczenia, jeszcze bardziej zaciemniając wnętrze. Byrn rozepchnął wojowników, podbiegł do podestu i zaczął nerwowo poszukiwać u Argruna jakichkolwiek oznak życia.
    - Wynocha! Wszyscy! - wrzasnął Tæirc.
    Wojownicy posłusznie wyszli z pomieszczenia, zostawiając Tæirca, Aren oraz Byrna, który w płaczu przytulił się do zakrwawionego ciała syna.
    - Gdzie jest Margre? - zapytał spokojniej Tæirc.
    - Kiedy megnart... Ostatni raz... Zasłabła – odpowiedziała Aren, wpatrując się w Argruna. - Nie mogła znieść widoku...
    Nie skończyła. Przykryła dłonią usta i spojrzała w bok, starając się ukryć przed synem łzy.
    - Nikt nie potrafił tego przewidzieć - stwierdził Tæirc. Chciał do niej podejść i ją pocieszyć, lecz ona zatrzymała go ręką.
    - On – szepnęła i wskazała męża, po czym wyszła.
    Tæirc zrozumiał, że Byrn bardziej w tamtej chwili potrzebował troski. Wiedział, że nie ma niczego gorszego dla ojca niż stracić swojego syna, i chciał mu z tego powodu współczuć, lecz nie potrafił. Nie wiedział jak to jest, nie mógł postawić się w podobnej sytuacji. Podszedł do Byrna i chwycił go za ramię.
    - Ojcze.
    Męzczyzna odwrócił głowę. Tæirc dostrzegł w jego oczach niezwykły, przeszywający ból. Nigdy go nie widział w ten sposób. Byrn, wódz osady, od zawsze był twardy i nieustępliwy. Żaden jego znajomy nie pomyślałby, że strata potomka tak nim wstrząśnie.
    - Synu...
    Byrn puścił Argruna i chwycił w swe ramiona Tæirca. Ten nagle poczuł silną, metaliczną woń z ubrania swojego ojca. Jego szaty przesiąknęły krwią. Ponadto zapach krwi musiał też unosić się po całym pomieszczeniu, ale, będąc w szoku, Tæirc nie zauważył tego wcześniej.
    - Mój synu... - powtórzył Byrn i zaczął gorzko płakać.
    Tæirc, jeszcze bardziej zaskoczony zachowaniem ojca, objął go.
    - On... on był taki młody...
    - Ojcze, spójrz na mnie. Spójrz na mnie! - Popatrzyli sobie w oczy. - Wszystko będzie w porządku!
    - Nie... Nie! Nie będzie w porządku! Nie będzie! - momentalnie wodza ogarnęła wściekłość i wyrwał się z objęć Tæirca, niemal go przewracając.
    - Ojcze, proszę...
    - Nic nie będzie w porządku dopóki nie dowiem się dlaczego Argrun zginął! Ktoś musi odpowiedzieć za to co się stało! Wołaj Vergantaca!
    Tæirc westchnął i przywołał jednego z wojowników by posłali po łowcę.
    - Ty zacznij... - poprosił cicho Byrn i stanął twarzą do podestu.
    Po chwili w pomieszczeniu pojawił się długowłosy, siwy mężczyzna. Vergantac, mimo swojego wyglądu, nie był stary – liczył czterdzieści wiosen. Kiedy osiągnął pełnoletność nagle posiwiał, co uznano jako znak jego wrodzonej mądrości. Sam Vergantac nie przejmował się tym i żartował, że jest głupi jak „jego bracia kamienie”, a siwizna mu o tym przypominała.
    Kiedy wszedł, z miejsca był u niego wyczuwalny zupełnie odwrotny nastrój. Jego codzienna radość gdzieś uleciała, posępny wyraz twarzy uwydatnił jego zmarszczki bardzo go postarzając. Nic dziwnego, że był załamany, w końcu przez ostatni rok uczył Argruna posługiwania się bronią, ale wyglądał jakby zaraz miał wyzionąć ducha.
    Musieli go trochę ożywić.
    - Słucham, wo-
    - Jak to możliwe? - przerwał mu gwałtownie Tæirc.
    Vergantaca wyraźnie zaskoczyło to pytanie. Tak jak wszyscy, był osłupiony wydarzeniami w Kręgu, lecz nie potrafił ich dobrze wytłumaczyć, wszystko przecież szło zgodnie z planem. Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale zaraz je zamknął i spojrzał na jedną ze ścian.
    - Ja... ja... - wydukał, unikając wiercącego spojrzenia Tæirca.
    Byrn odwrócił się ze łzami w oczach w stronę łowcy i krzyknął:
    - Odpowiadaj, Ty felkerzy synu! Czemu nie dopilnowaliście aby megnart był odpowiednio przygotowany?
    Vergantac przełknął ślinę.
    - Wodzu, dyskutowaliśmy o tym. - zaczął. - Tak jak ci mówiłem poprzedniego dnia: zadbaliśmy o wszystko! Odpowiednio obiliśmy megnarta przed walką, co miało ograniczyć jego mobilność. No i walka w ciągu dnia, która miała go oszołomić! Staraliśmy się-
    - Staraliście się za słabo! - wrzasnął Byrn prosto w twarz siwego łowcy.
    - Mnie też zaskoczyła szybkość tej bestii, lecz sądziłem, że Argrun sobie poradzi. Wszyscy w grodzie byli o tym przekonani. - Vergantac spojrzał w tym momencie na Tæirca w poszukiwaniu wsparcia, lecz on stał niewzruszony. - Wodzu, przecież sam w młodości walczyłeś z megnartem. Myślę, że to nie nasza wina, iż-
    - Nie Wasza wina? A kogo? - warknął Tæirc.
    Vergantaca zatkało, a na jego czole pojawiły się kropelki potu. Nie wiedział czy czuć się winnym za śmierć Argruna. On go przygotowywał i on wybrał megnarta, z którym ten młodzieniec walczył. Z drugiej strony, ten dziwny przebieg walki...
    Opanowało go przerażenie.
    - Ra-razem z innymi łowcami w-w-widzieliśmy, że z Argrunem było coś nie tak. W-wydawało nam się-
    Vergantac zaczął się jąkać. Tæirc musiał jakoś uspokoić ojca, bo inaczej mogło się to później źle skończyć dla łowcy.
    - Oczywiście, że jest z nim coś nie tak! Jest martwy! - przerwał mu Byrn, wziął go za ubranie i przycisnął do ściany. - Jak śmiesz oskarżać mojego syna o coś takiego? Uważasz, że był słaby?
    Na twarzy Vergantaca pojawił się bolesny grymas. Jak na swój wiek, Byrn nadal był bardzo silny. W końcu przez wielu uważany był za najlepszego wojownika w grodzie, a to wymagało od niego utrzymywania odpowiedniej kondycji fizycznej.
    - Ojcze, spokojnie! - Tæirc złapał wodza za ramię.
    Byrn puścił Vergantaca, który upadł na kolana, i zwrócił się do syna.
    - Zamierzasz go bronić? Twój brat nie żyje! A ten felkerzy pomiot – wskazał na Vergantaca – uważa, że Argrun był słaby!
    - Byrnie, n-nigdy nie uważałem, że Argrun jest... był słaby. Uważam, że był to jeden z najlepszych uczniów jakich miałem.
    - Nie mów o nim jakby go tutaj nie było! - krzyknął Byrn i odwrócił się w stronę ciała Argruna żeby ukryć ból, jaki sprawiły te słowa.
    - Jego tu nie ma! - Vergantac wstał, próbując jednocześnie kontrolować strach i zachować godność. - Pamiętasz, że poprzedniego lata razem z innymi łowcami zastanawialiśmy się czy pozwolić mu walczyć z megnartem, ale z czasem uznaliśmy, że w pojedynkę da sobie radę. Że poradzi sobie tak jak Ty!
    Byrn, targany emocjami, zacisnął pięści. Nie potrafił pogodzić się ze stratą syna. Zresztą kto potrafiłby? Argrun był najmłodszy z całego potomstwa. Tæirc starszy od niego o osiem, a Margre tylko o dwie wiosny. Zawsze najbardziej aktywny z całej trójki, najbardziej ciekawy świata, najbardziej ambitny. Byrn traktował go z tego powodu jak swoje oczko w głowie.
    - Uwierz mi! Argrun, megnart, walka – wszystko było odpowiednio przygotowane! – dodał Vergantac.
    - Nie wystarczająco, jak widać – odparł Byrn cicho.
    Vergantac chciał jeszcze coś dodać, ale Tæirc powstrzymał go ruchem dłoni.
    - Możesz już odejść, Vergantac – rozkazał wódz.
    Polecenie to uradowało nieco siwego łowcę. Nie miał już nic więcej do powiedzenia, a kontynuowanie tej kłótni byłoby stratą czasu, dlatego posłusznie wyszedł z pomieszczenia, zostawiając Tæirca i Byrna samych z ciałem Argruna.
    Tæirc przypomniał sobie fragment swojego dzieciństwa, gdy miał ledwie pięć wiosen. Usłyszał wtedy po raz pierwszy wzmiankę o wyczynie swojego ojca sprzed roków. Ze swoją dziecięcą ciekawością biegał od osoby do osoby, chcąc koniecznie się dowiedzieć jak wyglądała walka. Wypytywał więc o to cały czas Byrna i jego najbliższych przyjaciół, ale ciągle spotykał się z odmową. Dorośli myśleli zapewne, że to zbyt brutalne dla tak małego dziecka. Dopiero wioskowy szaman się zgodził.
    Do teraz ją pamiętał. Być może dlatego, że to była jedyna opowiedziana mu historia, która nie była tak toporna jak te, których autorem był jego ojciec. I choć szczegóły zatarły się przez czas, wciąż w pamięci miał część tamtych słów: „Mówili mu, że był głupi, bo wziął tylko miecz przeciwko wielkim pazurom megnarta. Lecz bestia nie miała żadnych szans w starciu z twoim ojcem. Ruszał się swobodnie, niczym jeleń w gęstym lesie, niczym ptak między gałęziami, zadając kolejne rany zwierzęciu. Megnart próbował walczyć, lecz jego wielkie ciało nie nadążało za tak zwinnym przeciwnikiem. Nikt z osady nie pamiętał kiedy ktoś pokonał zwierzęcego króla ciemności, dlatego twojego ojca okrzyknięto bohaterem i od tamtego czasu włada tymi ziemiami”.
    Dzisiaj Tæirc przymykał oko na wiarygodność tej opowieści, wsadzając ją pomiędzy wyolbrzymione historyjki z tamtego okresu. Jednakże wtedy niezwykle pobudziła jego wyobraźnię. W końcu, jak każde dziecko, nie chciał być gorszy od swojego ojca i przez kilka wiosen niemal cały czas powtarzał, że „gdy dorośnie, to zabije megnarta w Kręgu jak mój tata”. Tymczasem wydarzenia w młodości skutecznie odciągnęły go od tego pomysłu.
    „Na szczęście” pomyślał.
    Usłyszał nagle jakiś stukot. Do pomieszczenia wszedł stary mężczyzna wsparty o długiej lasce. Miał na sobie długą szatę, a z szyi i rąk zwisało kilka talizmanów. Tæirc był zaskoczony jak szybko szaman dostał się w okolicę Kręgu.
    - Pozdrawiam cię, Byrnie – zaczął Grutan, po czym kaszlnął. - Jak tylko dowiedziałem się o tej tragedii, starałem się dotrzeć tu jak najprędzej.
    Wódz nie przejął się jego słowami.
    - Dobrze, że jesteś. Wreszcie... Argrun potrzebował ciebie przed walką. Potrzebował ciebie w trakcie walki. Gdzie byłeś, Grutanie!?
    - Byrnie, nie zapominaj. Tradycja Przodków zabrania mi brać udział w walkach nawet jako widz. Razem z moim uczniem modliliśmy się w mojej chacie o pomyślność Argruna w walce.
    Twarz Byrna ogarnęła wściekłość. Można się było spodziewać jego wybuchu przy Vergantacie, lecz tym razem powstrzymał się przed rzuceniem kolejnej fali oskarżeń. Wizyta szamana go uspokoiła. Byrn zawsze starał się utrzymywać równowagę pomiędzy swoją duchowością a „życiem doczesnym”, ale tym razem wierzył, że ciężar winy stoi po stronie ludzi, a nie Przodków. W jego gestii stało natomiast to by znaleźć odpowiedzialnych i nie karać pochopnie. Żal mu się zrobiło Vergantaca.
    - Czy pozwolisz, wodzu, żebym obejrzał ciało tego biedaka? - zapytał Grutan.
    Byrn odsunął się na bok, mimo że zaskoczyła go ta prośba, albowiem nigdy nie spotkał się z oglądaniem ciała. Cóż było ciekawego w patrzeniu na zwłoki?
    - Poproszę trochę światła – poprosił starzec.
    Tæirc ściągnął ze ściany pochodnię i, gdy Grutan podszedł do podestu, przytrzymał ją nad zwłokami. Szaman wyciągnął zza szaty krótki nożyk i rozciął szatę Argruna. Była to prosta tunika, nieograniczająca ruchów kosztem brakiem jakiejkolwiek ochrony przed obrażeniami. Grutan odsłonił pierś martwego młodzieńca, zmiażdżoną i całą we krwi.
    Wtem Tæirc spostrzegł, że Argrun nie miał na sobie ochronnego talizmanu, który nosił od narodzenia. Rozglądnął się dookoła i dopiero teraz zobaczył, że przedmiot wisiał na posążku przedstawiającym Ere. Wisiorek, podobny do tego na szyi Tæirca, w trudnych chwilach zapewniał pomoc Przodków. Argrun ten jeden raz nie był pod Ich opieką. Zdany tylko na siebie. Umarł sam.
    Tylko dlaczego go zdjął?
    Tymczasem Grutan, głaszcząc się po brodzie, obejrzał obrażenia na zmarłym, stęknął parę razy i popadł w zadumę. Podziękował Tæircowi, wyprostował się na tyle ile mógł i powiedział do Byrna:
    - Wiesz, że musimy przeprowadzić Rytuał Odejścia?
    - Nie, nie chcę... Nie chcę – protestował Byrn, ku zaskoczeniu swojego syna i szamana. W jego oczach znowu pojawiły się łzy.
    - Musi się odbyć jak najszybciej. Przypominam ci, że jeśli będziemy zwlekać, jego dusza nigdy nie zazna spokoju u boku Przodków i zostanie pochłonięta przez zwierzęcy szał.
    Tæirc wstrzymał oddech. Przypomniał sobie stan megnarta tuż przed ostatnim natarciem na Argruna. Wyglądało to jakby chaos kontrolował bestię. Nie chciał by dusza Argruna błąkała się w podobnym zdziczeniu po świecie. Rozumiał, że ojciec nie może pogodzić się ze śmiercią syna, lecz czemu nie chciał pozwolić mu odejść? Nie mógł do tego dopuścić.
    - Ojcze, zróbmy to jeszcze dzisiaj, jeszcze teraz. Nie chcemy przecież, żeby Argrun cierpiał.
    - Ale ja... Muszę... się z nim pożegnać...
    - Byrnie, Rytuał Odejścia służy właśnie temu – uspokoił Grutan. - Musimy poprowadzić go do przodków.
    - Czy jutro... o wschodzie słońca... - zasugerował Byrn. - Czy wtedy jeszcze będzie czas?
    - Jeśli tyle potrzebujesz, to niech tak będzie – rzekł Grutan, poklepał Byrna po ramieniu i powoli skierował się ku schodom.

----------------------

Następny:
Przelana Krew - Rozdział 2.
----------------------
Wstęp językowy

poniedziałek, 2 lipca 2012

01. Kroniki Dusz - Przelana Krew - Prolog

Początek Przelanej Krwi

Poprzedni: Kroniki Dusz: Przelana Krew - Przedsłowie


      Argrun wyszedł na zewnątrz. Na jego widok ludzie stojący nad Kręgiem powitali go gromkimi okrzykami i wiwatami na jego cześć. Podniósł wzrok by zobaczyć zebranych i wzniósł do góry miecz na znak podziękowania. Powoli obracał się wokół siebie, starając się przyglądać wszystkim wpatrzonym w niego twarzom.
      Kręgiem nazywany był szeroki dół o kolistym kształcie, którego pionowe ściany wzmocniono pniami drzew. W nim odbywały się tradycyjne walki ludu, z którego pochodził Argrun, najczęściej pokaz możliwości lub rozwiązanie ciężkiego sporu pomiędzy dwoma osobami. Na krawędzi dołu, pomiędzy dłuższymi pniami porozwieszano liny by widzowie nie spadli, zwłaszcza dlatego, że z dna Kręgu, w większości przykrytym ziemią i piachem, wystawały przeróżnej wielkości głazy – od małych, rozmiaru zaciśniętej dłoni, do kilku całkiem sporych. Choć niektórzy uważali je za całkowicie zbędne, dla wielu były czymś więcej niż tylko urozmaiceniem terenu. Czasem bowiem któryś z wojowników decydował się ogłuszyć przeciwnika, czy to rzucając w niego którymś z kamieni, czy rzucając nim samym na któryś większy.
      Natomiast przejście, które zamknięto i zablokowano za Argrunem, prowadziło do pomieszczenia, gdzie przygotowywano się do walki. Gdy dwóch miało stanąć przeciw sobie w Kręgu, tam wspólnie odmawiali modlitwę do Przodków, by żadne osobiste pobudki „nie zasłoniły im oczu gdy skrzyżują ostrza”. Był to swojego rodzaju zakaz zadawania ciężkich ran. Tym bardziej, miało to też nie dopuścić do tragedii. Nieraz zdarzało się, że najlepsi wojacy z osady chcieli rozstrzygnąć spór poprzez walkę.
      Tego dnia jednak Argrun modlił się w samotności.
      Opuścił miecz i uderzył nim w drewnianą tarczę trzymaną w drugiej ręce. Był to znak dla stojących nad Kręgiem, że jest gotów. Niekiedy, by pokazać swoją władzę nad domeną zwierząt, wojownicy walczyli z przeróżnymi groźnymi istotami. I to w tej chwili czekało właśnie Argruna. Po drugiej stronie Kręgu, naprzeciw młodzieńca, znajdowała się brama, zablokowana dwoma kłodami. Za nią mieściła się ciemnica dla pochwyconych bestii, skąd dochodziły potężne uderzenia i ryki.
      Wśród mieszkańców tych ziem przywoływano nieraz hasło, że „najgroźniejsze bestie spotyka się najrzadziej”. Powiedzenie to dotyczyło głównie dwóch istot. Jedną z nich był megnart. Przedstawiciel tego gatunku starał się wydostać ze swojego więzienia w Kręgu. Zwierzęta te, gdy stanęły na tylnych łapach, przerastały ludzi co najmniej dwukrotnie. Ich inteligencja, niewiarygodna siła oraz pazury długie na pół ludzkiej dłoni czyniły z nich wymagających przeciwników. Były to jednak zwierzęta ciemnolubne, przez co ewentualny kontakt z nimi miał najczęściej miejsce w nocy lub w bardzo ciemnych lasach, a wtedy ich dostrzeżenie dodatkowo utrudniała sierść – gęsta, niemal czarna, acz krótka.
      Oczywiście, drugą „najgroźniejszą” istotą były drakony.
      Kilku wojowników nad bramą podniosło kłody. Pod wpływem siły zwierzęcia brama z hukiem stanęła otworem. Megnart wypadł na zewnątrz, stanął na tylnych łapach i ryknął głośno. Zdawało się, że z początku nie zauważył, iż stoi w pełnym słońcu. Na co dzień megnarty unikają otwartych przestrzeni, gdyż przez światło słoneczne zachowują się niedbale, a ich ataki są chaotyczne. Bestia rozejrzała się wokół, szukając jakiegoś zacienionego miejsca. Powrót do swojej klatki był niemożliwy, gdyż ta, poprzez swoje umiejscowienie w Kręgu, była w tej chwili nasłoneczniona a innego wyjścia z dołu nie było.
      „Piękny,” pomyślał Argrun.
      Wbił miecz pionowo w ziemię przed sobą i podszedł do ściany, gdzie ustawiono dwie włócznie, po czym wziął jedną z nich. Powtórzył sobie w głowie słowa Vergantaca: „Dobrze rzucone włócznie załatwiają ci większość walki.” Poprzedniego lata, gdy Argrun ogłosił, że chce walczyć z megnartem w Kręgu, łowcy zaczęli wyrażać swoje wątpliwości, niektórzy nawet żartowali. Z czasem zaczęto dostrzegać potencjał młodego wojownika i w końcu udzielono mu pozwolenia. Argrun pamiętał, że, według niektórych opowieści, megnarta da się pokonać w ciemności tylko jeśli ma się wystarczająco dużo ludzi lub niewiarygodnego farta. Dlatego tak rzadko się tego próbuje. Vergantac potwierdził dzień przedtem, że schwytanie tego zwierza było problematyczne, lecz na szczęście obyło się bez poważnych obrażeń wśród jego ludzi. Argrun miał jednak ułatwione zadanie. Bestia została odpowiednio „przygotowana” przez łowców, a walka w dzień miała sprawiać jej dodatkową trudność.
      Wtem Argrun usłyszał cichy głos. Słowa były słabo zrozumiałe, lecz słyszalne mimo wrzawy ludzi naokoło Kręgu. Czyżby dusze przodków próbowały się skontaktować z Argrunem? Czemu teraz? A może przybyły go wspierać w próbie? Młody wojownik potrząsnął głową, starając powrócić myślami do tu i teraz. Trzymając włócznię w ręku krzyknął w stronę megnarta. Miotająca się bestia zatrzymała się i zwróciła łeb w stronę Argruna, przygotowującego się do rzutu, po czym ruszyła na człowieka. Ten rzucił w zwierzę włócznię, która trafiła je w bark. Megnart zaskowyczał i wpadł na jeden z kamieni, na co widzowie zareagowali brawami. Podniósł się szybko i spróbował wyciągnąć ostrze z ciała, najpierw pyskiem, potem łapą. Sprawiło mu to dużo bólu i wrzasnął głośniej niż poprzednio. Kilku ludzi nad Kręgiem zlękło się i przerwali na chwilę wiwaty, ale nie na długo.
      Megnart rozglądnął się wokół. Argrun w tym czasie zdążył wziąć miecz, okrążyć bestię i zajść ją od tyłu. Vergantac ostrzegał młodzieńca przed takim ruchem, radził by nie spieszyć się ze zbliżeniem, lecz Argrun miał przeczucie, że mu się uda. Chciał zadać szybki cios w plecy, lecz zwierzę machnęło swoim ogonem i odrzuciło wojownika. Oglądający wstrzymali oddech. Argrun szybko podniósł się na nogi i odskoczył tuż przed uderzeniem megnarta. Wykorzystał moment gdy zwierzę było odsłonięte i zadał wtedy cios w bok. Megnart znowu zaskowyczał.
      Gdy sytuacja miała się pogorszyć, stojący nad Kręgiem łowcy mieli zeskoczyć do dołu. Na szczęście, uderzenie tylko trochę wstrząsnęło Argrunem, a dzięki udanej akcji nabrał pewności, iż przodkowie czuwają nad nim. Widząc, że zwierzę krwawi ze swoich dwóch ran, podszedł do drugiej włóczni i wymienił ją na tarczę.
      Argrun i megnart zaczęli krążyć dookoła Kręgu, nie spuszczając z siebie oczu. Bestia krwawiła, dlatego młodzieniec postanowił zmęczyć przeciwnika i poczekać na dogodny moment do rzutu, zyskując przy tym możliwość zadania dodatkowej rany mieczem. Wykorzystywał tą chwilę także by odetchnąć, bo atak na megnarta, ku jego zaskoczeniu, poświęcił sporą część jego sił. Ponadto, szepty w jego głowie stawały się głośniejsze, bardziej nieznośne. Argrun przestał myśleć, że to byli Przodkowie. Miał wrażenie, że głos pochodził z tłumu gapiów zebranych naokoło Kręgu. Czy ktoś próbował mu przeszkodzić? Czyżby to czary? Czy znaczyło to, że CI ludzie naprawdę istnieją? Próbował zlokalizować źródło głosu, co chwila zerkając w górę na widzów.
      Nie uszło to ich uwadze, którzy w momencie względnego spokoju w Kręgu zaczęli dyskutować między sobą. Łowcy zauważyli, że coś niepokoi Argruna. Megnart także wyczuł zdenerwowanie tego człowieka i skorzystał z okazji by zaatakować. Jak na masę oraz obrażenia zwinnie przebiegł pomiędzy głazami w Kręgu. Co dziwne, dla Argruna był to niespodziewany ruch i bez myślenia rzucił włócznią w zwierzę. Ostrze wbiło się w bok megnarta, lecz nie zatrzymało jego szarży. Młodzieniec poczuł jakby jego mięśnie poruszały się z trudem i ledwo uskoczył przed biegnącą masą mięśni. Wpadnięcie w ścianę oszołomiło megnarta na moment. Pod wpływem siły kilka pni na ścianie pękło.
      - Walcz, chłopcze! - zagrzmiał głos z góry.
      Argrun zrozumiał, że ojciec nie był zadowolony z przebiegu walki. Wiedział, że takim zachowaniem tylko pogorszy sytuację. Stanięcie na nogi wymagało jednak o wiele więcej wysiłku niż myślał. Ludzie z niepokojem oglądali zachowanie młodzieńca. Dysząc ciężko, pobiegł on, co wyglądało raczej jakby potruchtał, po tarczę i gdy z trudem podniósł ją z ziemi, zauważył, iż rana z boku megnarta obficie krwawi. Ostrze włóczni przy wpadnięciu w ścianę musiało wbić się głębiej. Megnart wpadł w szał, co zasygnalizował potężnym rykiem.
      Młody wojownik poczuł strach. Wiedział, że to megnart ma teraz przewagę i będzie za wszelką cenę starał się zabić Argrun-a. Wydawało mu się, że może jeszcze próbować trzymać dystans, lecz w mgnieniu oka zaczęło mu się to wydawać bez sensu. Co więcej, jego mięśnie powoli odmawiały mu posłuszeństwa, a głos w głowie stawał się wyraźniejszy. Do tego dochodził szum niepokoju wśród widzów.
      - Argrun! - wrzasnął ojciec.
      Młodzieniec nie mógł się skupić. Z każdym uderzeniem serca jego członki stawiały coraz większy opór, zaczynało mu być duszno, a każdy kolejny haust powietrza potęgował ból w klatce piersiowej. Co więcej, słowa układające się w mantrę były czytelniejsze, naładowane strachem, a wściekłość w oczach megnarta bardziej przeszywająca. Nie wiedział co go bardziej przerażało: to, że zawiedzie tych wszystkich oglądających go ludzi, czy to, że może zaraz zginąć?
      - Argrun! - krzyknął ojciec po raz ostatni.
      I wtedy Argrun padł na kolana. Puścił miecz i chwycił się za pierś. Ból, promieniujący na cały tors, był nie do zniesienia, przez co Argrun klęczał w agonii na dnie Kręgu, nie mogąc ruszyć żadną częścią ciała. Nie mógł nawet oddychać, gdyż wzmagało to tylko jego tortury.
      Zdołał tymczasem zauważyć, że tajemniczy głos zamilkł i poczuł jakąś dziwną duchową więź z pewną osobą z widowni. Wiedział już gdzie ona się znajduje, lecz nie mógł spojrzeć za siebie by ją rozpoznać. Zaskoczył Argruna fakt, że więź ta koiła nieco jego tortury. Jednakże nic nie mogło mu już pomóc.
      To był koniec.
      Megnart momentalnie spostrzegł, że Argrun stał się dla niego idealnym celem. Mimo rozległych, starych ran, zaparł się do ostatniego natarcia i ruszył. Wśród ludzi zapanował chaos. W panice wołali, błagali Argruna by się ruszył, a łowcy z miejsca zaczęli rzucać w bestię włóczniami, by ją zatrzymać. Jednakże dla kierowanego szałem megnarta, nie zwracającego uwagi na nic innego, nie miało znaczenia czy ten atak go wykończy. Zabierze ze sobą człowieka, który śmiał z nim walczyć.
      Argrun zdołał zauważyć jak do Kręgu wskakują wojownicy, by go ocalić.
      Ostatnie co pamiętał to szał w oczach megnarta.

----------------------
Następny:
Kroniki Dusz: Przelana Krew - Rozdział 1.
----------------------
Wstęp językowy