niedziela, 8 lipca 2012

01. Kroniki Dusz - Przelana Krew - Rozdział 1.

Początek Przelanej Krwi

Poprzedni: Przelana Krew - Prolog


    Nie zdążyli. Wiedzieli, że nie zdążą.
    Kiedy łowcy wskoczyli do Kręgu, megnarta nie dało się już zatrzymać. Bestia staranowała Argruna, po czym wpadła razem z nim w ścianę. Wstrząs był na tyle silny, że kilku ludzi nad Kręgiem upadło.
    Łowcy podbiegli do dyszącego megnarta z bronią w gotowości. Argrun znajdował się pod umierającym zwierzęciem. Ze strony bestii nie było już jednak żadnego zagrożenia, dlatego będący najbliżej Tæirc wyciągnął sztylet i bez wahania, jednym ruchem poderżnął jej gardło. Megnart nawet nie drgnął. Krew z jego szyi polała się obficie, mieszając z tą, która była już na ziemi. Po chwili łowcy przesunęli masywne zwierzęce truchło, odsłaniając połamane i w wielu miejscach zmiażdżone ludzkie ciało. Tæirc rozkazał wziąć je do wewnątrz. Spojrzał ostatni raz z nienawiścią na nieżywego megnarta i splunął na nie.
    Pomieszczenie przygotowawcze było bardzo ubogie. Brak ozdób miał nie odwracać myśli od modlitwy, jedynego celu jakiemu izba służyła. Na prostych ścianach umieszczone były trzy pochodnie, które, obok wyjścia na powierzchnię oraz przejścia do Kręgu, stanowiły jedyne źródło światła. Mimo to, w sali panował półmrok. Pośrodku znajdował się kamienny podest, na którym położono zwłoki Argruna. „Ironia”, pomyślał Tæirc. Pod ścianą naprzeciw wyjścia umieszczony był drewniany posążek przedstawiający Ere, opiekunkę wojowników i myśliwych. Lud, do którego Tæirc należał, wierzył iż wszelka walka jest polowaniem. Dlatego każdy, kto wyruszał na łowy, kierował swoje modlitwy do niej, do jednej z pramatek, by wraz z pozostałymi duchami Przodków opiekowała się nim i pobłogosławiła go bogatą zwierzyną. Tym razem jednak to Argrun stał się ofiarą. „Ironia”, powtórzył w głowie Tæirc.
    - Nie... nie...
    Na schodach na powierzchnię, znajdujących się po prawej stronie, pojawił się Byrn wraz z żoną, Aren. Skutecznie zasłaniali sobą dzienne światło wpadające do pomieszczenia, jeszcze bardziej zaciemniając wnętrze. Byrn rozepchnął wojowników, podbiegł do podestu i zaczął nerwowo poszukiwać u Argruna jakichkolwiek oznak życia.
    - Wynocha! Wszyscy! - wrzasnął Tæirc.
    Wojownicy posłusznie wyszli z pomieszczenia, zostawiając Tæirca, Aren oraz Byrna, który w płaczu przytulił się do zakrwawionego ciała syna.
    - Gdzie jest Margre? - zapytał spokojniej Tæirc.
    - Kiedy megnart... Ostatni raz... Zasłabła – odpowiedziała Aren, wpatrując się w Argruna. - Nie mogła znieść widoku...
    Nie skończyła. Przykryła dłonią usta i spojrzała w bok, starając się ukryć przed synem łzy.
    - Nikt nie potrafił tego przewidzieć - stwierdził Tæirc. Chciał do niej podejść i ją pocieszyć, lecz ona zatrzymała go ręką.
    - On – szepnęła i wskazała męża, po czym wyszła.
    Tæirc zrozumiał, że Byrn bardziej w tamtej chwili potrzebował troski. Wiedział, że nie ma niczego gorszego dla ojca niż stracić swojego syna, i chciał mu z tego powodu współczuć, lecz nie potrafił. Nie wiedział jak to jest, nie mógł postawić się w podobnej sytuacji. Podszedł do Byrna i chwycił go za ramię.
    - Ojcze.
    Męzczyzna odwrócił głowę. Tæirc dostrzegł w jego oczach niezwykły, przeszywający ból. Nigdy go nie widział w ten sposób. Byrn, wódz osady, od zawsze był twardy i nieustępliwy. Żaden jego znajomy nie pomyślałby, że strata potomka tak nim wstrząśnie.
    - Synu...
    Byrn puścił Argruna i chwycił w swe ramiona Tæirca. Ten nagle poczuł silną, metaliczną woń z ubrania swojego ojca. Jego szaty przesiąknęły krwią. Ponadto zapach krwi musiał też unosić się po całym pomieszczeniu, ale, będąc w szoku, Tæirc nie zauważył tego wcześniej.
    - Mój synu... - powtórzył Byrn i zaczął gorzko płakać.
    Tæirc, jeszcze bardziej zaskoczony zachowaniem ojca, objął go.
    - On... on był taki młody...
    - Ojcze, spójrz na mnie. Spójrz na mnie! - Popatrzyli sobie w oczy. - Wszystko będzie w porządku!
    - Nie... Nie! Nie będzie w porządku! Nie będzie! - momentalnie wodza ogarnęła wściekłość i wyrwał się z objęć Tæirca, niemal go przewracając.
    - Ojcze, proszę...
    - Nic nie będzie w porządku dopóki nie dowiem się dlaczego Argrun zginął! Ktoś musi odpowiedzieć za to co się stało! Wołaj Vergantaca!
    Tæirc westchnął i przywołał jednego z wojowników by posłali po łowcę.
    - Ty zacznij... - poprosił cicho Byrn i stanął twarzą do podestu.
    Po chwili w pomieszczeniu pojawił się długowłosy, siwy mężczyzna. Vergantac, mimo swojego wyglądu, nie był stary – liczył czterdzieści wiosen. Kiedy osiągnął pełnoletność nagle posiwiał, co uznano jako znak jego wrodzonej mądrości. Sam Vergantac nie przejmował się tym i żartował, że jest głupi jak „jego bracia kamienie”, a siwizna mu o tym przypominała.
    Kiedy wszedł, z miejsca był u niego wyczuwalny zupełnie odwrotny nastrój. Jego codzienna radość gdzieś uleciała, posępny wyraz twarzy uwydatnił jego zmarszczki bardzo go postarzając. Nic dziwnego, że był załamany, w końcu przez ostatni rok uczył Argruna posługiwania się bronią, ale wyglądał jakby zaraz miał wyzionąć ducha.
    Musieli go trochę ożywić.
    - Słucham, wo-
    - Jak to możliwe? - przerwał mu gwałtownie Tæirc.
    Vergantaca wyraźnie zaskoczyło to pytanie. Tak jak wszyscy, był osłupiony wydarzeniami w Kręgu, lecz nie potrafił ich dobrze wytłumaczyć, wszystko przecież szło zgodnie z planem. Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale zaraz je zamknął i spojrzał na jedną ze ścian.
    - Ja... ja... - wydukał, unikając wiercącego spojrzenia Tæirca.
    Byrn odwrócił się ze łzami w oczach w stronę łowcy i krzyknął:
    - Odpowiadaj, Ty felkerzy synu! Czemu nie dopilnowaliście aby megnart był odpowiednio przygotowany?
    Vergantac przełknął ślinę.
    - Wodzu, dyskutowaliśmy o tym. - zaczął. - Tak jak ci mówiłem poprzedniego dnia: zadbaliśmy o wszystko! Odpowiednio obiliśmy megnarta przed walką, co miało ograniczyć jego mobilność. No i walka w ciągu dnia, która miała go oszołomić! Staraliśmy się-
    - Staraliście się za słabo! - wrzasnął Byrn prosto w twarz siwego łowcy.
    - Mnie też zaskoczyła szybkość tej bestii, lecz sądziłem, że Argrun sobie poradzi. Wszyscy w grodzie byli o tym przekonani. - Vergantac spojrzał w tym momencie na Tæirca w poszukiwaniu wsparcia, lecz on stał niewzruszony. - Wodzu, przecież sam w młodości walczyłeś z megnartem. Myślę, że to nie nasza wina, iż-
    - Nie Wasza wina? A kogo? - warknął Tæirc.
    Vergantaca zatkało, a na jego czole pojawiły się kropelki potu. Nie wiedział czy czuć się winnym za śmierć Argruna. On go przygotowywał i on wybrał megnarta, z którym ten młodzieniec walczył. Z drugiej strony, ten dziwny przebieg walki...
    Opanowało go przerażenie.
    - Ra-razem z innymi łowcami w-w-widzieliśmy, że z Argrunem było coś nie tak. W-wydawało nam się-
    Vergantac zaczął się jąkać. Tæirc musiał jakoś uspokoić ojca, bo inaczej mogło się to później źle skończyć dla łowcy.
    - Oczywiście, że jest z nim coś nie tak! Jest martwy! - przerwał mu Byrn, wziął go za ubranie i przycisnął do ściany. - Jak śmiesz oskarżać mojego syna o coś takiego? Uważasz, że był słaby?
    Na twarzy Vergantaca pojawił się bolesny grymas. Jak na swój wiek, Byrn nadal był bardzo silny. W końcu przez wielu uważany był za najlepszego wojownika w grodzie, a to wymagało od niego utrzymywania odpowiedniej kondycji fizycznej.
    - Ojcze, spokojnie! - Tæirc złapał wodza za ramię.
    Byrn puścił Vergantaca, który upadł na kolana, i zwrócił się do syna.
    - Zamierzasz go bronić? Twój brat nie żyje! A ten felkerzy pomiot – wskazał na Vergantaca – uważa, że Argrun był słaby!
    - Byrnie, n-nigdy nie uważałem, że Argrun jest... był słaby. Uważam, że był to jeden z najlepszych uczniów jakich miałem.
    - Nie mów o nim jakby go tutaj nie było! - krzyknął Byrn i odwrócił się w stronę ciała Argruna żeby ukryć ból, jaki sprawiły te słowa.
    - Jego tu nie ma! - Vergantac wstał, próbując jednocześnie kontrolować strach i zachować godność. - Pamiętasz, że poprzedniego lata razem z innymi łowcami zastanawialiśmy się czy pozwolić mu walczyć z megnartem, ale z czasem uznaliśmy, że w pojedynkę da sobie radę. Że poradzi sobie tak jak Ty!
    Byrn, targany emocjami, zacisnął pięści. Nie potrafił pogodzić się ze stratą syna. Zresztą kto potrafiłby? Argrun był najmłodszy z całego potomstwa. Tæirc starszy od niego o osiem, a Margre tylko o dwie wiosny. Zawsze najbardziej aktywny z całej trójki, najbardziej ciekawy świata, najbardziej ambitny. Byrn traktował go z tego powodu jak swoje oczko w głowie.
    - Uwierz mi! Argrun, megnart, walka – wszystko było odpowiednio przygotowane! – dodał Vergantac.
    - Nie wystarczająco, jak widać – odparł Byrn cicho.
    Vergantac chciał jeszcze coś dodać, ale Tæirc powstrzymał go ruchem dłoni.
    - Możesz już odejść, Vergantac – rozkazał wódz.
    Polecenie to uradowało nieco siwego łowcę. Nie miał już nic więcej do powiedzenia, a kontynuowanie tej kłótni byłoby stratą czasu, dlatego posłusznie wyszedł z pomieszczenia, zostawiając Tæirca i Byrna samych z ciałem Argruna.
    Tæirc przypomniał sobie fragment swojego dzieciństwa, gdy miał ledwie pięć wiosen. Usłyszał wtedy po raz pierwszy wzmiankę o wyczynie swojego ojca sprzed roków. Ze swoją dziecięcą ciekawością biegał od osoby do osoby, chcąc koniecznie się dowiedzieć jak wyglądała walka. Wypytywał więc o to cały czas Byrna i jego najbliższych przyjaciół, ale ciągle spotykał się z odmową. Dorośli myśleli zapewne, że to zbyt brutalne dla tak małego dziecka. Dopiero wioskowy szaman się zgodził.
    Do teraz ją pamiętał. Być może dlatego, że to była jedyna opowiedziana mu historia, która nie była tak toporna jak te, których autorem był jego ojciec. I choć szczegóły zatarły się przez czas, wciąż w pamięci miał część tamtych słów: „Mówili mu, że był głupi, bo wziął tylko miecz przeciwko wielkim pazurom megnarta. Lecz bestia nie miała żadnych szans w starciu z twoim ojcem. Ruszał się swobodnie, niczym jeleń w gęstym lesie, niczym ptak między gałęziami, zadając kolejne rany zwierzęciu. Megnart próbował walczyć, lecz jego wielkie ciało nie nadążało za tak zwinnym przeciwnikiem. Nikt z osady nie pamiętał kiedy ktoś pokonał zwierzęcego króla ciemności, dlatego twojego ojca okrzyknięto bohaterem i od tamtego czasu włada tymi ziemiami”.
    Dzisiaj Tæirc przymykał oko na wiarygodność tej opowieści, wsadzając ją pomiędzy wyolbrzymione historyjki z tamtego okresu. Jednakże wtedy niezwykle pobudziła jego wyobraźnię. W końcu, jak każde dziecko, nie chciał być gorszy od swojego ojca i przez kilka wiosen niemal cały czas powtarzał, że „gdy dorośnie, to zabije megnarta w Kręgu jak mój tata”. Tymczasem wydarzenia w młodości skutecznie odciągnęły go od tego pomysłu.
    „Na szczęście” pomyślał.
    Usłyszał nagle jakiś stukot. Do pomieszczenia wszedł stary mężczyzna wsparty o długiej lasce. Miał na sobie długą szatę, a z szyi i rąk zwisało kilka talizmanów. Tæirc był zaskoczony jak szybko szaman dostał się w okolicę Kręgu.
    - Pozdrawiam cię, Byrnie – zaczął Grutan, po czym kaszlnął. - Jak tylko dowiedziałem się o tej tragedii, starałem się dotrzeć tu jak najprędzej.
    Wódz nie przejął się jego słowami.
    - Dobrze, że jesteś. Wreszcie... Argrun potrzebował ciebie przed walką. Potrzebował ciebie w trakcie walki. Gdzie byłeś, Grutanie!?
    - Byrnie, nie zapominaj. Tradycja Przodków zabrania mi brać udział w walkach nawet jako widz. Razem z moim uczniem modliliśmy się w mojej chacie o pomyślność Argruna w walce.
    Twarz Byrna ogarnęła wściekłość. Można się było spodziewać jego wybuchu przy Vergantacie, lecz tym razem powstrzymał się przed rzuceniem kolejnej fali oskarżeń. Wizyta szamana go uspokoiła. Byrn zawsze starał się utrzymywać równowagę pomiędzy swoją duchowością a „życiem doczesnym”, ale tym razem wierzył, że ciężar winy stoi po stronie ludzi, a nie Przodków. W jego gestii stało natomiast to by znaleźć odpowiedzialnych i nie karać pochopnie. Żal mu się zrobiło Vergantaca.
    - Czy pozwolisz, wodzu, żebym obejrzał ciało tego biedaka? - zapytał Grutan.
    Byrn odsunął się na bok, mimo że zaskoczyła go ta prośba, albowiem nigdy nie spotkał się z oglądaniem ciała. Cóż było ciekawego w patrzeniu na zwłoki?
    - Poproszę trochę światła – poprosił starzec.
    Tæirc ściągnął ze ściany pochodnię i, gdy Grutan podszedł do podestu, przytrzymał ją nad zwłokami. Szaman wyciągnął zza szaty krótki nożyk i rozciął szatę Argruna. Była to prosta tunika, nieograniczająca ruchów kosztem brakiem jakiejkolwiek ochrony przed obrażeniami. Grutan odsłonił pierś martwego młodzieńca, zmiażdżoną i całą we krwi.
    Wtem Tæirc spostrzegł, że Argrun nie miał na sobie ochronnego talizmanu, który nosił od narodzenia. Rozglądnął się dookoła i dopiero teraz zobaczył, że przedmiot wisiał na posążku przedstawiającym Ere. Wisiorek, podobny do tego na szyi Tæirca, w trudnych chwilach zapewniał pomoc Przodków. Argrun ten jeden raz nie był pod Ich opieką. Zdany tylko na siebie. Umarł sam.
    Tylko dlaczego go zdjął?
    Tymczasem Grutan, głaszcząc się po brodzie, obejrzał obrażenia na zmarłym, stęknął parę razy i popadł w zadumę. Podziękował Tæircowi, wyprostował się na tyle ile mógł i powiedział do Byrna:
    - Wiesz, że musimy przeprowadzić Rytuał Odejścia?
    - Nie, nie chcę... Nie chcę – protestował Byrn, ku zaskoczeniu swojego syna i szamana. W jego oczach znowu pojawiły się łzy.
    - Musi się odbyć jak najszybciej. Przypominam ci, że jeśli będziemy zwlekać, jego dusza nigdy nie zazna spokoju u boku Przodków i zostanie pochłonięta przez zwierzęcy szał.
    Tæirc wstrzymał oddech. Przypomniał sobie stan megnarta tuż przed ostatnim natarciem na Argruna. Wyglądało to jakby chaos kontrolował bestię. Nie chciał by dusza Argruna błąkała się w podobnym zdziczeniu po świecie. Rozumiał, że ojciec nie może pogodzić się ze śmiercią syna, lecz czemu nie chciał pozwolić mu odejść? Nie mógł do tego dopuścić.
    - Ojcze, zróbmy to jeszcze dzisiaj, jeszcze teraz. Nie chcemy przecież, żeby Argrun cierpiał.
    - Ale ja... Muszę... się z nim pożegnać...
    - Byrnie, Rytuał Odejścia służy właśnie temu – uspokoił Grutan. - Musimy poprowadzić go do przodków.
    - Czy jutro... o wschodzie słońca... - zasugerował Byrn. - Czy wtedy jeszcze będzie czas?
    - Jeśli tyle potrzebujesz, to niech tak będzie – rzekł Grutan, poklepał Byrna po ramieniu i powoli skierował się ku schodom.

----------------------

Następny:
Przelana Krew - Rozdział 2.
----------------------
Wstęp językowy

2 komentarze:

  1. Hmm, ciekawe, ciekawe. Podoba mi się i to na tyle bym przeczytała (jak na razie) od 'okładki' do końca tej części.
    A już w og świetnie się przez to brnie przy utworach /Two Steps From Hell/ : )

    Trochę sproblematyzowałeś ten język ale przy czytaniu o tym co się dzieje na szczęście to nie razi.

    Podoba mi się to, że z czego widzę to naprawdę rozbudowałeś świat, w którym to się dzieje. Nie widać tego co prawda w opowiadaniu ale w tym co dodajesz jako teksty, um, poboczne? (prolog, wstęp itd.) Szkoda, niektórzy pewnie chcieli by się jeszcze czegoś nieco nowego dowiedzieć ;)

    Życzę nie stracenia zapału, wielu czytelników i fanów i już mówię, że czekam na ciąg dalszy.
    Kiedy będą następne części?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki

      Prolog i Przedsłowie nie są poboczne. W końcu Prolog wnosi dosyć istotną rzecz, a Przedsłowie to nawet coś więcej niż tylko wstęp do "Przelanej Krwi". ;)

      Żeby mieć bezpieczne okno czasowe, rozdziały się mają ukazywać w czasie od tygodnia do dwóch.

      Usuń