sobota, 22 września 2012

01. Kroniki Dusz - Przelana Krew - Rozdział 7.


O brzasku zapiał kogut, przypominając mieszkańcom osady o zbliżającym się Rytuale Odejścia. Słońce nie pojawiło się jeszcze na horyzoncie, lecz niebo powoli zmieniało kolor na jaśniejszy. Niedługo miał nastać świt, co zwiastowały też pierwsze śpiewy ptaków.
Okoliczne tereny i osada skryta była wciąż w mroku. Mimo to, Tæirc zdołał dostrzec ludzi pojawiających się między chatami. Powoli, bez pośpiechu przygotowywali się do pożegnania Argruna. Z czasem na zewnątrz wychodziło ich coraz więcej, a po chwili pod dom zgromadzeń zaczynali przychodzić pierwsi. Część jednak zostawała przy domach lub przy drodze przebiegającej przez środek grodu, by dołączyć do orszaku później. Czterech wojowników, z których Tæirc rozpoznał tylko dwójkę, szło pod górę w jednej grupie. Skinęli oni synowi wodza i poszli po ciało jego brata.
Nagle wśród zbierających się pod domem zgromadzeń mieszkańców Tæirc dostrzegł Natelę. Nie mieli okazji porozmawiać poprzedniego dnia, dlatego, kiedy podeszła do niego, objął ją czule.
- Martwię się o Ciebie – szepnęła. Nie odpowiedział, mówiła więc dalej: - Śmierć Argruna musiała być dla Was potworna.
Tæirc odsunął się nieco, nie puszczając jej przy tym, i spojrzał na nią ze zmarszczonymi brwiami.
- Natelo, nie zapominaj przecież o innych! Sama wczoraj widziałaś jaki nastrój panował w osadzie. To było potworne dla nas wszystkich.
- Tak, wiem, ale nie chcę ciebie widzieć w smutku. Słyszałam też od Guryka co dzieje się z wodzem. Czy to prawda?
Westchnął.
- To co się z nim działo poprzedniego dnia... Wydaje mi się, że czuje się lepiej, ale... - Rzucił okiem na otwarte drzwi domu zgromadzeń. W tej chwili czwórka wojowników wyszła ze środka z ciałem na swoich ramionach. Argrun wciąż leżał na prowizorycznych noszach z poprzedniego dnia. - Musimy odprawić Rytuał Odejścia. Wszyscy tego teraz potrzebujemy. A najbardziej mój brat.
Natela dotknęła policzka Tæirca.
- Wiedz, że gdybyś mnie potrzebował...
Chwycił jej dłonie i spojrzał głęboko w jej piękne, ciemnozielone oczy.
- Wiem i dziękuję. Cieszy mnie Twoja troska, Natelo, lecz teraz...
Ponownie skierował wzrok na zwłoki swojego brata.
- Rozumiem – odparła i pocałowała go w policzek.
Po chwili w drzwiach domu zgromadzeń pojawił się Byrn. Wyglądał znacznie lepiej niż poprzedniego dnia. Chociaż smutek wciąż malował się na jego twarzy, był pogodniejszy. Przeniesienie ciała tutaj oraz czuwanie do późna okazały się, wbrew wcześniejszym pozorom, pomocne dla niego. Rozradowało to nieco Tæirca.
Lecz nie na długo.
Za wodzem stały Aren i Margre. W przeciwieństwie do Byrna, wyglądały na wyczerpane przez rozpacz i przytłoczone emocjami. Znacznie gorzej znosiły rodzinną tragedię. Tak jak Tæirc, nie zmrużyły pewnie oka przez całą noc, ale na nich odbiło się to beznadziejnie.
Na widok całej trójki, zebrani pod domem zgromadzeń mieszkańcy, w tym Natela, pochylili głowy. Wódz zachował kamienną twarz, lecz Tæirc wiedział, że ten obraz wzruszył ojca. Byrn spojrzał na czwórkę, która trzymała Argruna, i kiwnął im głową. Poprawili uchwyty i zaczęli iść w kierunku głównej bramy grodu. Następnie Byrn wziął za ręce Aren i Margre i ruszył, a za nimi reszta ludzi. Zanim Tæirc podążył za orszakiem, spojrzał jeszcze w dal. Czerwona, wpadająca nieco w żółć, tarcza słońca pojawiła się na horyzoncie i powoli wznosiła się. Jej światło mieszało się z błękitem nieba i chmurami, tworząc niesamowitą feerię barw, jakiej nigdy w swoim życiu nie widział. Wprawiło go to w niemożliwą do opisania duchową radość, która miała pozostać przy nim aż do zmroku.

Święte Miejsca od pokoleń służyły do odprawiania najważniejszych obrzędów i każda z osad znajdująca się w tutejszych krainach miała taki punkt w swojej okolicy. Na terenach należących bezpośrednio do Byrna, była to spora polana o kolistym kształcie, znajdująca się w środku lasu na zachód od grodu. W jej środku mieściło się szerokie koło wypalonej ziemi, na którym właśnie parę osób skończyło układać sięgający do pasa stos drewna. Kilka kroków dalej stał Grutan wsparty o ramię Rægoka. Pilnowali drobne ognisko, obok którego leżały cztery pochodnie przygotowane na Rytuał.
Czwórka niosąca nosze położyła ciało na stosie i dołączyła do ludzi ustawiających się naokoło polany wzdłuż linii drzew. Tæirc spostrzegł, że byli tam niemal wszyscy mieszkańcy osady. Niemal, gdyż w tym czasie grupka wojowników strzegła bezbronnego grodu na czas Rytuału, natomiast kilku łowców rozrzuconych po okolicznych terenach wypatrywało ewentualne zagrożenia. Chociaż osada ulokowana była pomiędzy terenami sojuszników, zawsze istniało jakieś ryzyko i Byrn nie chciał go podejmować. Tæirc obawiał się, że w przypływie szaleństwa z poprzedniego dnia, zdecyduje by wszyscy bez wyjątku stawili się na Rytuale. Na szczęście stało się inaczej.
Kiedy wśród zebranych w Świętym Miejscu zapanował już spokój, Grutan puścił Rægoka i powoli podszedł bliżej stosu.
- Bracia i siostry – zaczął. Jego głos, mimo podeszłego wieku, nadal był donośny. Przez prawie trzydzieści roków swojego życia Tæirc widział jak szaman się zmieniał i starzał. Ciało słabło i malało, lecz jego gardło wciąż było mocne. - Połączmy się w modlitwie do tych, których słowa od dawna są kierunkowskazem na ścieżce naszego życia. Wezwijmy naszego brata, by powrócił do swojego ciała i ostatni raz ujrzał nas przed wiecznym życiem.
Ludzie zaczęli jednym głosem:
- Wołamy Cię, Argrunie, byś przyszedł do nas i wrócił do ciała, w którym wszystko się dla Ciebie zaczęło i wszystko się skończyło. Tymi uszami słuchałeś nauki Przodków, tymi oczami patrzyłeś i tymi rękami wykonywałeś ich wolę. Nie kontynuuj ziemskiej wędrówki. Zobacz nas ostatni raz, by udać się do Przodków.
Każdy znał te i dalsze fragmenty Rytuału Odejścia na pamięć. Ich społeczność była tak mocno ze sobą związana, iż często pojawiali się na wspólnych obrządkach, nawet jeśli dotyczyły osób spoza najbliższej rodziny. Skutkiem tego kwestie szamana mówili w myślach razem z nim.
- Argrunie! - rzekł Grutan w kierunku ciała. - Byłeś członkiem naszej rodziny. Choć młody ciałem, nie zaznałeś strachu i do samego końca walczyłeś. Nie poddawałeś się, gdy wielu zwątpiło. Tak jak my tobie pomagaliśmy, tak i ty pomagałeś nam. Będziemy o tobie pamiętać do końca naszych dni, nawet gdy ty przestaniesz rozpoznawać nasze twarze w Czasie Odnowy.
Kiedyś, gdy Tæirc był jeszcze dzieckiem, nie rozumiał o co chodziło w Czasie Odnowy. Było dla niego niejasne czemu duch zmarłego miał zapomnieć o swoich bliskich. I czemu miał nie wracać pamięcią do swojego życia? Z czasem jednak zaczynał pojmować ich znaczenie. Przodkowie nie kierowali się osobistymi uczuciami by pomagać żyjącym. Każdy otrzymuje ich wsparcie w równym stopniu i, by tak się stało, każdy musi być dla nich tak samo ważny. Dlatego ludy z tych i wielu okolicznych terenów, nie tylko sojuszniczych, wierzyły, że ci, których dusza opuszcza ciało, muszą zapomnieć o wszystkich których znają. Każda zapamiętana twarz może zachwiać duchową równowagą nie tylko samej duszy, ale i świata. Dopiero w momencie, gdy umrze ostatnia znajoma osoba, dusza dostępuje zaszczytu dołączenia do grona Przodków i razem z nimi ma możliwość powrotu do świata żyjących, by opiekować się ludźmi. Czas do tego momentu nazywany był właśnie Czasem Odnowy.
Grutan spojrzał na Byrna i jego rodzinę i wskazał im ręką na ognisko przed Rægokiem. Wódz, Tæirc, Aren oraz Margre podeszli, wzięli pochodnie i odpalili je z ogniska, po czym stanęli naprzeciw czterech rogów stosu.
- Idź teraz tam, gdzie my jeszcze nie możemy pójść – dodał na koniec szaman.
Cała czwórka podłożyła ogień, który dość szybko objął cały stos. Według tradycji czynność tą mieli zrobić członkowie najbliższej rodziny, a jeśli nie byli dostępni albo nie żyli, mógł każdy, kto miał kontakt ze zmarłym. Zawsze jednak cztery osoby. Symbolizowało to cztery strony świata, a zatem to, że Przodkowie byli wszędzie.
Grutan zaczął mówić, a mieszkańcy osady po chwili dołączyli się:
- Przodkowie, usłyszcie swój lud, wysłuchajcie naszych wezwań i przybądźcie. Przyjdźcie po jedno z waszych dzieci, które odeszło nagle i niespodziewanie. On czeka na was tak, jak ci przed nim czekali, i tak, jak my będziemy czekać, gdy przyjdzie nasz czas. Nie pozwólcie by jego dusza błąkała się w zwierzęcym szale po świecie żywych, nie mogąc dostąpić zaszczytu oglądania Waszego oblicza. Prosimy was, Przodkowie, przybądźcie.
Zamilkli.

Wtem, przy akompaniamencie ognia i trzaskającego drewna, ktoś zaczął śpiewać. Ludzie spoglądali po sobie niepewnie, gdyż było to niespotykane podczas Rytuału. Głos mimo to nie cichł. Kontynuował, lecz trochę wstydliwie. Choć słowa były nieco niewyraźne, Tæirc szybko rozpoznał pieśń.

Drogą przez życie kroczymy,
Którą przed nami szło wielu.
Choć odnóg wiele ma groźnych,
Do jednego idą celu.

Po chwili do śpiewu dołączył Byrn, następnie Aren, Tæirc, aż w końcu niemal wszyscy obecni w Świętym Miejscu.

Razem się w tym trzymamy
Bo sam tego nikt nie zniesie.
Gdy jeden nagle upadnie,
Drugi go zawsze podniesie.

Wtem ktoś swe kroki przyspieszył,
Gna, na nas spojrzeć nie raczy.
Szybko się od nas oddala,
Tylko przed siebie się patrzy.

"Stój, przyjacielu! Poczekaj
I nie znikaj z oczu moich!
Nie śpiesz się, proszę, nie biegnij!
Nie zostawiaj braci swoich!"

Czy usłyszy on wołanie
Gdy naprzód go niosą nogi?
Czy stanie, gdy jak najszybciej
Chce ujrzeć kres wspólnej drogi?

Lecz wiemy, że on poczeka
Tam, gdzie wszyscy się gromadzą
I razem ujrzymy Przodków,
Co drogą nas tą prowadzą

Przez cały ten czas tylko Grutan milczał. Gdy zebrani na polanie mieszkańcy dołączyli do pieśni, kiwnął głową w rozczarowaniu. Rægok rzucał okiem to na nauczyciela to na zebranych i nie wiedział co czynić. Zapewne nucił cicho żeby poczuć wspólnotę z innymi. W połowie Grutan opuścił Święte Miejsce. Tæirc był pewien, że dla szamana było to za dużo. Od roków był on pośrednikiem między Przodkami a ludźmi, przekazywał naukę tych, którzy odeszli dawno temu. Nie podobało mu się zatem, że tradycja, której zasad starał się ściśle przestrzegać, zostaje po raz kolejny nagięta w ciągu ostatnich dni. Rægok odrobinę spanikował i nagle ruszył ze swojego miejsca by towarzyszyć szamanowi.
Natomiast reszta ludzi stała jeszcze w Świętym Miejscu przez jakiś czas, wpatrując się, już w ciszy, w płonące drewno, po czym, pojedynczo lub w małych grupkach, odchodzili w kierunku osady. Wśród nich był Vergantac, który podszedł do Byrna z chęcią do rozmowy. Widać było po nim, że jest skruszony. Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, wódz spojrzał na niego z wściekłością i siwy łowca odpuścił.
Otoczenie powoli pustoszało. Tæirc mówił innym, że oni zajmą się przypilnowaniem ognia, aż na polanie pozostał tylko on i Byrn. Stali i patrzyli w milczeniu na ogień, który dość szybko spalił cały stos.
Kiedy płomień miał zaraz zgasnąć, Tæirc spojrzał w bezchmurne niebo. Nie wiedział jak długo przebywali w Świętym Miejscu, ale musiało być już chyba południe. Podszedł do ojca.
- Jak myślisz, Tæirc - czy Argrun jest teraz szczęśliwy? - zapytał Byrn, ubiegając pytanie syna.
- Nie, ojcze, nie myślę, że jest. Ja to wiem. Czuję to w sercu. Wszyscy dążymy do tego, by dołączyć do Przodków. Tam w końcu prowadzi nas droga życia.
Byrn powstrzymywał łzy.
- Wracaj do domu, synu. Ja jeszcze... zostanę tu przez chwilę...
Tæirc ruszył w kierunku domu. Będąc już pomiędzy drzewami na leśnej ścieżce, spojrzał po chwili za siebie. Wódz stał bliżej popiołu z uniesioną do góry głową. Tæirc uśmiechnął się lekko.
- To już koniec... prawda? - zapytał siebie Tæirc.
W odpowiedzi usłyszał jedynie szum lasu.
- Żegnaj, Argrunie, bracie mój. Czekaj na nas u kresu drogi. Razem ujrzymy Tych, których nauki nas prowadzą – szepnął i ruszył do osady.

----------------------
Następny: Przelana Krew - Rozdział 8.

----------------------



czwartek, 6 września 2012

01. Kroniki Dusz - Przelana Krew - Rozdział 6.



Przygotowania zmierzały ku końcowi. Tæirc spędził ranek na chodzeniu po grodzie tam i z powrotem, sprawdzając czy wszystko jest w porządku. Większość z wojowników była jednak gotowa już poprzedniego dnia, zatem czas ten spędzali na relaksowaniu się i towarzyskich pogawędkach. Jedynie garstka sprawdzała, czy niczego nie zapomnieli.
W pewnym momencie Tæirc zauważył jak pomiędzy dwoma chatami Guryk żywiołowo machał rękami oraz stroił różne miny do dzieci zebranych na ławie przed nim, czemu przyglądali się też dwaj stojący nieopodal wojownicy. Guryk był starszy od Tæirca o parę roków, lecz mimo tej różnicy dogadywali się świetnie. Doskonale władał bronią i miał świetny zmysł do tworzenia opowieści. W większości z nich to on odgrywał rolę głównego bohatera. Szkoda tylko, że w dużym stopniu były całkowicie zmyślone.
- …i zamachnąłem się tak, że przeciwnik stracił równowagę i upadł na ziemię jak ciężki głaz.
Dzieci aż klasnęły z radości.
- Co wtedy zrobiłeś? - zapytał z ogromną ciekawością Argrun, siedzący wśród nich. Wpatrzony był w wojownika jakby ten zaraz mu miał zdradzić największą tajemnicę prawdziwej sztuki walki bronią.
- Zaśmiałem się szyderczo, chwyciłem swoją maczugę mocniej – Guryk zacisnął dłonie przed sobą na swojej wyimaginowanej broni, po czym uniósł je nad głowę – i rozłupałem jego-
- Tak, tak, wszyscy to już słyszeli – przerwał Tæirc, ciągnąc ręce przyjaciela do tyłu. Guryk niemal się przewrócił, na co dzieci zachichotały.
- Ale oni najwyraźniej nie. – Wojownik wskazał na swoich słuchaczy.
- Właśnie, Tæirc, wszystko zepsułeś! - obraził się jeden z chłopców, siedzący na prawo od Argruna.
- Zresztą sam słyszałeś - już miałem kończyć. Dochodziłem do najlepszej części! - Guryk zrobił przesadzenie smutną minę by jeszcze bardziej rozbawić dzieci.
- Najlepsza część? - zdziwił się Tæirc. - Przyjacielu, nie chcę żeby jedyne co chodziło po ich głowach to...
- Nie przesadzaj, już są duzi! – wtrącił Guryk, nagle zmieniając wyraz twarzy. Tæirc spojrzał po dzieciakach. Miały średnio po kilka wiosen, choć dwóch lub trzech było wyraźnie starszych, w tym Argrun. – Niedługo będą musieli wiedzieć jak radzić sobie z przeciwnikami, prawda? – W tym momencie Guryk puścił oko do swojej małej widowni.
- Na razie Argrun ma ważniejsze rzeczy do zrobienia niż nauka rozwalania głów. - Zanim Guryk zdążył odpowiedzieć, Tæirc zwrócił się do brata: - Matka chce Cię widzieć.
- Teeraaz? - jęknął Argrun, krzywiąc się przy tym bardzo.
- Jesteś jej potrzebny. Guryk dokończy Ci swoją historię jak wrócimy z wyprawy. A teraz chodź – Tæirc wyciągnął dłoń w stronę braciszka.
Argrun chwycił ją z niechęcią i, gdy już miał odchodzić, usłyszał za sobą Guryka:
- Jego czerep wybuchł! Piękna fontanna krwi!
Siedzące dzieci wydały z siebie długie „Ooo!” Tæirc pokręcił głową.
- Guryku! - powiedział, odwracając głowę w stronę przyjaciela.
Wojownik po prostu wzruszył ramionami, dając do zrozumienia, że taki już jest, następnie zaczął opowiadać pozostałym kolejną rozciągniętą do granic absurdu historię.
- Daleko się wybieracie? - zapytał Argrun po chwili.
Tæirc zastanowił się chwilę.
- Pamiętasz jak szliśmy kiedyś do wioski Ducaifa?
Na twarzy chłopca pojawiła się konsternacja i po chwili kiwnął głową. Była to wtedy jego pierwsza dłuższa podróż. I chociaż trwała pół dnia, a większość tego czasu spędził na wozie, ku zaskoczeniu rodziny wykazywał ochotę na więcej.
- No to wiedz, Argrunie, że ja będę jeszcze dalej.
Zrobił duże oczy. Tæirc wiedział, że zaraz padnie to jedno pytanie, które jego braciszek zawsze zadawał ojcu przed wyprawami:
- Czy mogę iść z Wami?
- Argrunie, jesteś jeszcze za młody.
- Nie jestem za młody! - zaprotestował chłopiec.
Tæirc westchnął.
- Posłuchaj mnie. – Kucnął, by popatrzeć Argrunowi prosto w oczy, i chwycił go za ramiona. - Jesteś jeszcze dzieckiem. Jesteś mały, nie potrafisz walczyć...
- Wcale nie! Jestem duży i potrafię! Ojciec mnie uczy!
- Ale to nie jest prawdziwa walka. Gdy stajesz przeciwko prawdziwemu wrogowi, czy to człowiekowi czy groźnej bestii, on nie ma dla Ciebie litości, nie da Ci drugiej szansy gdy się pomylisz.
Chłopiec posmutniał i spuścił głowę.
- Argrunie, obiecuję Ci, że za kilka roków, gdy będziesz już dorosły, weźmiemy Cię ze sobą. Może będziesz miał nawet okazję rozbić parę łbów jak to Guryk robi. - Argun wyraźnie się rozradował na dźwięk ostatnich słów. - A teraz biegnij do domu. Matka czeka.
Argrun z miejsca pognał pod górę do domu zgromadzeń. Po drodze minął Byrna, mało na niego nie wpadając.
- Ech, pomyśleć, że Ty także byłeś taki jak on – zaśmiał się Byrn po zbliżeniu do Tæirca. - Też miałeś dwanaście wiosen i, żądny bitki, chciałeś chodzić wszędzie gdzie dorośli...
- Ojcze, przestań, to już minęło.
- Faktycznie, było, minęło. Jesteś teraz nie dzieckiem, a dorosłym wojownikiem i moim synem. Jestem dumny, że wyruszasz z nami.
Tæirc spojrzał na znajdujący się na zboczu dom zgromadzeń, przy którym po chwili pojawił się i zniknął w środku Argrun. Wyprawa ta była pierwszą wyprawą wojenną Tæirca. W przeciwieństwie do innych młodzieńców, on nie palił się do wojaczki i spokojnie czekał na przekroczenie wieku dorosłego, co nastąpiło ostatniej zimy.
W tym momencie Byrn pochylił się ku niemu i rzekł ciszej:
- No chyba, że idziesz, bo chcesz mieć po raz pierwszy pewność, iż Guryk rzeczywiście mówi głupoty.
Byrn zachichotał, na co Tæirc odparł:
- Nie muszę tego widzieć na własne oczy by stwierdzić, że bajdurzy.
- Słyszałem jego historyjki wiele razy i nie widzę sensu by robić to raz kolejny, zwłaszcza, że i tak częstokroć zmienia szczegóły. Oczywiście najczęściej przywoływana to ta jak wspaniale walcząc sam na sam na koniec rozłupał przeciwnikowi głowę.
- Przyłapałem go jak mówił to Argrunowi i innym dzieciakom.
- Najśmieszniejsze jest to - kontynuował Byrn, - że nie kłamie w jednej rzeczy: ona rzeczywiście wybuchła. Widok, jak zaraz po tym próbował otrzepać siebie z krwi, skacząc przy tym wokół i wrzeszcząc, był naprawdę komiczny.
Byrn spróbował naśladować ruchy Guryka z tamtego momentu, ale Tæirc wywrócił tylko oczami z zażenowania poczuciem humoru swojego ojca.
- Jak Cal? - zapytał Byrn, zmieniając nagle temat i stając spokojnie.
- Matka mówi, że dzisiaj jest lepiej. To pewnie dzięki amuletowi, który Grutan dał nam wczoraj. Kazał także wciąż podawać zioła. - Tæirc westchnął głęboko. - Jeśli wszystko pójdzie dobrze, to Cal ma niedługo wyzdrowieć.
- Miejmy wiarę, że Przodkowie jej nie opuszczą.
- Nie opuszczą jej, Ojcze – odparł z pewnością. - Nie opuszczą.
W tym momencie przed nimi pojawił się łowca o siwych włosach.
- Byrnie, wróciliśmy ze zwiadu – powiedział po pozdrowieniu obu wojowników.
- I jak?
- Znaleźliśmy, niecały dzień drogi stąd. Jeśli wyruszymy teraz, dotrzemy tam przed zmierzchem. Jeden z łowców Cakaca twierdzi, że to na pewno ta wioska, bo rozpoznał paru awanturników kręcących się przy palisadzie. Postanowił ją obserwować z lasu nieopodal, dlatego został tam razem z jednym z naszych ludzi. W razie problemów wyruszą do nas od razu, choć nic na to nie wskazywało.
- Dziękuję, Vergantacie. Jak tylko wyruszymy, zaprowadzicie nas tam.
Siwy łowca oddalił się.
- Słyszałeś? Mają nawet palisadę! - zauważył z pogardą Byrn i gwizdnął. - Mimo to liczę, że skończy się tylko na ich porządnym wystraszeniu.
- Czyżbyś myślał o zawarciu z nimi sojuszu? - zdziwił się Tæirc. - Ojcze, który to raz? Plemiona z południa jakoś nigdy nie kwapiły się do zawiązywania z nami trwalszych przyjaźni.
- Cakac podchodzi do tego bardzo poważnie, w końcu nachodzili głównie jego ziemie. Bierze wszystkich swoich wojowników, podczas gdy my tylko połowę. Ale spróbować na pewno nie zaszkodzi. W końcu to tylko jedna osada, a, nie licząc Cakaca, po naszej stronie jest jeszcze Ducaif i Bærguvn. Zresztą czasy są przecież niespokojne i każdy sojusznik jest tak samo istotny...
- Przyznaj, że tak naprawdę chcesz mieć kogoś, kto w razie potrzeby przyjmie na siebie pierwszy atak orków. Z tego co obaj wiemy, to oni graniczą ze sobą.
Zamiast odpowiedzieć, Byrn uśmiechnął się.
- Niedługo wyruszamy. Zbierz ludzi pod bramą.
Tæirc przytaknął i przeszedł ostatni raz wioskę, oznajmiając o zebraniu. Wybierający się na wyprawę wojownicy zaczęli wtedy żegnać się z bliskimi, wzięli swoją broń, dodatkowe odzienie oraz nieco prowiantu i ruszyli pod główne wejście do grodu.
Byrn czekał na nich na wieży nad bramą. Gdy zeszli się już wszyscy, krzyknął w dół:
- Panowie! To jak - idziemy skopać te parszywe dupska z południa?
Odpowiedział mu gromki okrzyk kilkudziesięciu męskich gardeł i ich wzniesiona broń. Byrn zszedł do wojowników, wyszedł z nimi za bramę i całą grupą skierowali się na południe. Zanim Tæirc opuścił wioskę, spojrzał za siebie. W pewnej odległości zobaczył brata. Pomachał mu na pożegnanie. Argrun odpowiedział tym samym.

Trzeciego dnia o zmierzchu wojownicy w wyraźnie pogodnych nastrojach wrócili do domu. Okazało się, że awanturnicy nachodzący tereny Cakaca, nie byli tak chętni do walki gdy tylko zobaczyli przeważające siły pod swoją palisadą. Byli też na tyle głupi, że nie spodziewali się żadnego najazdu, toteż nie prosili o pomoc ani z osad na wschodzie, ani na zachodzie. Byrnowi udało się uzyskać od tamtejszego wodza, niejakiego Agærata, gwarancję pokoju i wsparcia w wypadku zagrożenia. Agærat usłyszał to samo z ust Byrna i ucieszyło go to na tyle, że urządził ucztę na cześć nowego sojuszu. Cakac nie był zbytnio zadowolony z tego powodu, ale Byrn przekonał go w jakiś niewiadomy dla Tæirca sposób, co całkowicie zmieniło jego nastawienie.
Ogólne rozradowanie uleciało natychmiast kiedy Tæirc i Byrn zobaczyli się wreszcie z rodziną w swoim domu zgromadzeń. Nie mogli wtedy uwierzyć własnym uszom.
Cal zmarła w nocy po ich wyruszeniu.

----------------------
Następny: Przelana Krew - Rozdział 7.
----------------------