sobota, 22 września 2012

01. Kroniki Dusz - Przelana Krew - Rozdział 7.


O brzasku zapiał kogut, przypominając mieszkańcom osady o zbliżającym się Rytuale Odejścia. Słońce nie pojawiło się jeszcze na horyzoncie, lecz niebo powoli zmieniało kolor na jaśniejszy. Niedługo miał nastać świt, co zwiastowały też pierwsze śpiewy ptaków.
Okoliczne tereny i osada skryta była wciąż w mroku. Mimo to, Tæirc zdołał dostrzec ludzi pojawiających się między chatami. Powoli, bez pośpiechu przygotowywali się do pożegnania Argruna. Z czasem na zewnątrz wychodziło ich coraz więcej, a po chwili pod dom zgromadzeń zaczynali przychodzić pierwsi. Część jednak zostawała przy domach lub przy drodze przebiegającej przez środek grodu, by dołączyć do orszaku później. Czterech wojowników, z których Tæirc rozpoznał tylko dwójkę, szło pod górę w jednej grupie. Skinęli oni synowi wodza i poszli po ciało jego brata.
Nagle wśród zbierających się pod domem zgromadzeń mieszkańców Tæirc dostrzegł Natelę. Nie mieli okazji porozmawiać poprzedniego dnia, dlatego, kiedy podeszła do niego, objął ją czule.
- Martwię się o Ciebie – szepnęła. Nie odpowiedział, mówiła więc dalej: - Śmierć Argruna musiała być dla Was potworna.
Tæirc odsunął się nieco, nie puszczając jej przy tym, i spojrzał na nią ze zmarszczonymi brwiami.
- Natelo, nie zapominaj przecież o innych! Sama wczoraj widziałaś jaki nastrój panował w osadzie. To było potworne dla nas wszystkich.
- Tak, wiem, ale nie chcę ciebie widzieć w smutku. Słyszałam też od Guryka co dzieje się z wodzem. Czy to prawda?
Westchnął.
- To co się z nim działo poprzedniego dnia... Wydaje mi się, że czuje się lepiej, ale... - Rzucił okiem na otwarte drzwi domu zgromadzeń. W tej chwili czwórka wojowników wyszła ze środka z ciałem na swoich ramionach. Argrun wciąż leżał na prowizorycznych noszach z poprzedniego dnia. - Musimy odprawić Rytuał Odejścia. Wszyscy tego teraz potrzebujemy. A najbardziej mój brat.
Natela dotknęła policzka Tæirca.
- Wiedz, że gdybyś mnie potrzebował...
Chwycił jej dłonie i spojrzał głęboko w jej piękne, ciemnozielone oczy.
- Wiem i dziękuję. Cieszy mnie Twoja troska, Natelo, lecz teraz...
Ponownie skierował wzrok na zwłoki swojego brata.
- Rozumiem – odparła i pocałowała go w policzek.
Po chwili w drzwiach domu zgromadzeń pojawił się Byrn. Wyglądał znacznie lepiej niż poprzedniego dnia. Chociaż smutek wciąż malował się na jego twarzy, był pogodniejszy. Przeniesienie ciała tutaj oraz czuwanie do późna okazały się, wbrew wcześniejszym pozorom, pomocne dla niego. Rozradowało to nieco Tæirca.
Lecz nie na długo.
Za wodzem stały Aren i Margre. W przeciwieństwie do Byrna, wyglądały na wyczerpane przez rozpacz i przytłoczone emocjami. Znacznie gorzej znosiły rodzinną tragedię. Tak jak Tæirc, nie zmrużyły pewnie oka przez całą noc, ale na nich odbiło się to beznadziejnie.
Na widok całej trójki, zebrani pod domem zgromadzeń mieszkańcy, w tym Natela, pochylili głowy. Wódz zachował kamienną twarz, lecz Tæirc wiedział, że ten obraz wzruszył ojca. Byrn spojrzał na czwórkę, która trzymała Argruna, i kiwnął im głową. Poprawili uchwyty i zaczęli iść w kierunku głównej bramy grodu. Następnie Byrn wziął za ręce Aren i Margre i ruszył, a za nimi reszta ludzi. Zanim Tæirc podążył za orszakiem, spojrzał jeszcze w dal. Czerwona, wpadająca nieco w żółć, tarcza słońca pojawiła się na horyzoncie i powoli wznosiła się. Jej światło mieszało się z błękitem nieba i chmurami, tworząc niesamowitą feerię barw, jakiej nigdy w swoim życiu nie widział. Wprawiło go to w niemożliwą do opisania duchową radość, która miała pozostać przy nim aż do zmroku.

Święte Miejsca od pokoleń służyły do odprawiania najważniejszych obrzędów i każda z osad znajdująca się w tutejszych krainach miała taki punkt w swojej okolicy. Na terenach należących bezpośrednio do Byrna, była to spora polana o kolistym kształcie, znajdująca się w środku lasu na zachód od grodu. W jej środku mieściło się szerokie koło wypalonej ziemi, na którym właśnie parę osób skończyło układać sięgający do pasa stos drewna. Kilka kroków dalej stał Grutan wsparty o ramię Rægoka. Pilnowali drobne ognisko, obok którego leżały cztery pochodnie przygotowane na Rytuał.
Czwórka niosąca nosze położyła ciało na stosie i dołączyła do ludzi ustawiających się naokoło polany wzdłuż linii drzew. Tæirc spostrzegł, że byli tam niemal wszyscy mieszkańcy osady. Niemal, gdyż w tym czasie grupka wojowników strzegła bezbronnego grodu na czas Rytuału, natomiast kilku łowców rozrzuconych po okolicznych terenach wypatrywało ewentualne zagrożenia. Chociaż osada ulokowana była pomiędzy terenami sojuszników, zawsze istniało jakieś ryzyko i Byrn nie chciał go podejmować. Tæirc obawiał się, że w przypływie szaleństwa z poprzedniego dnia, zdecyduje by wszyscy bez wyjątku stawili się na Rytuale. Na szczęście stało się inaczej.
Kiedy wśród zebranych w Świętym Miejscu zapanował już spokój, Grutan puścił Rægoka i powoli podszedł bliżej stosu.
- Bracia i siostry – zaczął. Jego głos, mimo podeszłego wieku, nadal był donośny. Przez prawie trzydzieści roków swojego życia Tæirc widział jak szaman się zmieniał i starzał. Ciało słabło i malało, lecz jego gardło wciąż było mocne. - Połączmy się w modlitwie do tych, których słowa od dawna są kierunkowskazem na ścieżce naszego życia. Wezwijmy naszego brata, by powrócił do swojego ciała i ostatni raz ujrzał nas przed wiecznym życiem.
Ludzie zaczęli jednym głosem:
- Wołamy Cię, Argrunie, byś przyszedł do nas i wrócił do ciała, w którym wszystko się dla Ciebie zaczęło i wszystko się skończyło. Tymi uszami słuchałeś nauki Przodków, tymi oczami patrzyłeś i tymi rękami wykonywałeś ich wolę. Nie kontynuuj ziemskiej wędrówki. Zobacz nas ostatni raz, by udać się do Przodków.
Każdy znał te i dalsze fragmenty Rytuału Odejścia na pamięć. Ich społeczność była tak mocno ze sobą związana, iż często pojawiali się na wspólnych obrządkach, nawet jeśli dotyczyły osób spoza najbliższej rodziny. Skutkiem tego kwestie szamana mówili w myślach razem z nim.
- Argrunie! - rzekł Grutan w kierunku ciała. - Byłeś członkiem naszej rodziny. Choć młody ciałem, nie zaznałeś strachu i do samego końca walczyłeś. Nie poddawałeś się, gdy wielu zwątpiło. Tak jak my tobie pomagaliśmy, tak i ty pomagałeś nam. Będziemy o tobie pamiętać do końca naszych dni, nawet gdy ty przestaniesz rozpoznawać nasze twarze w Czasie Odnowy.
Kiedyś, gdy Tæirc był jeszcze dzieckiem, nie rozumiał o co chodziło w Czasie Odnowy. Było dla niego niejasne czemu duch zmarłego miał zapomnieć o swoich bliskich. I czemu miał nie wracać pamięcią do swojego życia? Z czasem jednak zaczynał pojmować ich znaczenie. Przodkowie nie kierowali się osobistymi uczuciami by pomagać żyjącym. Każdy otrzymuje ich wsparcie w równym stopniu i, by tak się stało, każdy musi być dla nich tak samo ważny. Dlatego ludy z tych i wielu okolicznych terenów, nie tylko sojuszniczych, wierzyły, że ci, których dusza opuszcza ciało, muszą zapomnieć o wszystkich których znają. Każda zapamiętana twarz może zachwiać duchową równowagą nie tylko samej duszy, ale i świata. Dopiero w momencie, gdy umrze ostatnia znajoma osoba, dusza dostępuje zaszczytu dołączenia do grona Przodków i razem z nimi ma możliwość powrotu do świata żyjących, by opiekować się ludźmi. Czas do tego momentu nazywany był właśnie Czasem Odnowy.
Grutan spojrzał na Byrna i jego rodzinę i wskazał im ręką na ognisko przed Rægokiem. Wódz, Tæirc, Aren oraz Margre podeszli, wzięli pochodnie i odpalili je z ogniska, po czym stanęli naprzeciw czterech rogów stosu.
- Idź teraz tam, gdzie my jeszcze nie możemy pójść – dodał na koniec szaman.
Cała czwórka podłożyła ogień, który dość szybko objął cały stos. Według tradycji czynność tą mieli zrobić członkowie najbliższej rodziny, a jeśli nie byli dostępni albo nie żyli, mógł każdy, kto miał kontakt ze zmarłym. Zawsze jednak cztery osoby. Symbolizowało to cztery strony świata, a zatem to, że Przodkowie byli wszędzie.
Grutan zaczął mówić, a mieszkańcy osady po chwili dołączyli się:
- Przodkowie, usłyszcie swój lud, wysłuchajcie naszych wezwań i przybądźcie. Przyjdźcie po jedno z waszych dzieci, które odeszło nagle i niespodziewanie. On czeka na was tak, jak ci przed nim czekali, i tak, jak my będziemy czekać, gdy przyjdzie nasz czas. Nie pozwólcie by jego dusza błąkała się w zwierzęcym szale po świecie żywych, nie mogąc dostąpić zaszczytu oglądania Waszego oblicza. Prosimy was, Przodkowie, przybądźcie.
Zamilkli.

Wtem, przy akompaniamencie ognia i trzaskającego drewna, ktoś zaczął śpiewać. Ludzie spoglądali po sobie niepewnie, gdyż było to niespotykane podczas Rytuału. Głos mimo to nie cichł. Kontynuował, lecz trochę wstydliwie. Choć słowa były nieco niewyraźne, Tæirc szybko rozpoznał pieśń.

Drogą przez życie kroczymy,
Którą przed nami szło wielu.
Choć odnóg wiele ma groźnych,
Do jednego idą celu.

Po chwili do śpiewu dołączył Byrn, następnie Aren, Tæirc, aż w końcu niemal wszyscy obecni w Świętym Miejscu.

Razem się w tym trzymamy
Bo sam tego nikt nie zniesie.
Gdy jeden nagle upadnie,
Drugi go zawsze podniesie.

Wtem ktoś swe kroki przyspieszył,
Gna, na nas spojrzeć nie raczy.
Szybko się od nas oddala,
Tylko przed siebie się patrzy.

"Stój, przyjacielu! Poczekaj
I nie znikaj z oczu moich!
Nie śpiesz się, proszę, nie biegnij!
Nie zostawiaj braci swoich!"

Czy usłyszy on wołanie
Gdy naprzód go niosą nogi?
Czy stanie, gdy jak najszybciej
Chce ujrzeć kres wspólnej drogi?

Lecz wiemy, że on poczeka
Tam, gdzie wszyscy się gromadzą
I razem ujrzymy Przodków,
Co drogą nas tą prowadzą

Przez cały ten czas tylko Grutan milczał. Gdy zebrani na polanie mieszkańcy dołączyli do pieśni, kiwnął głową w rozczarowaniu. Rægok rzucał okiem to na nauczyciela to na zebranych i nie wiedział co czynić. Zapewne nucił cicho żeby poczuć wspólnotę z innymi. W połowie Grutan opuścił Święte Miejsce. Tæirc był pewien, że dla szamana było to za dużo. Od roków był on pośrednikiem między Przodkami a ludźmi, przekazywał naukę tych, którzy odeszli dawno temu. Nie podobało mu się zatem, że tradycja, której zasad starał się ściśle przestrzegać, zostaje po raz kolejny nagięta w ciągu ostatnich dni. Rægok odrobinę spanikował i nagle ruszył ze swojego miejsca by towarzyszyć szamanowi.
Natomiast reszta ludzi stała jeszcze w Świętym Miejscu przez jakiś czas, wpatrując się, już w ciszy, w płonące drewno, po czym, pojedynczo lub w małych grupkach, odchodzili w kierunku osady. Wśród nich był Vergantac, który podszedł do Byrna z chęcią do rozmowy. Widać było po nim, że jest skruszony. Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, wódz spojrzał na niego z wściekłością i siwy łowca odpuścił.
Otoczenie powoli pustoszało. Tæirc mówił innym, że oni zajmą się przypilnowaniem ognia, aż na polanie pozostał tylko on i Byrn. Stali i patrzyli w milczeniu na ogień, który dość szybko spalił cały stos.
Kiedy płomień miał zaraz zgasnąć, Tæirc spojrzał w bezchmurne niebo. Nie wiedział jak długo przebywali w Świętym Miejscu, ale musiało być już chyba południe. Podszedł do ojca.
- Jak myślisz, Tæirc - czy Argrun jest teraz szczęśliwy? - zapytał Byrn, ubiegając pytanie syna.
- Nie, ojcze, nie myślę, że jest. Ja to wiem. Czuję to w sercu. Wszyscy dążymy do tego, by dołączyć do Przodków. Tam w końcu prowadzi nas droga życia.
Byrn powstrzymywał łzy.
- Wracaj do domu, synu. Ja jeszcze... zostanę tu przez chwilę...
Tæirc ruszył w kierunku domu. Będąc już pomiędzy drzewami na leśnej ścieżce, spojrzał po chwili za siebie. Wódz stał bliżej popiołu z uniesioną do góry głową. Tæirc uśmiechnął się lekko.
- To już koniec... prawda? - zapytał siebie Tæirc.
W odpowiedzi usłyszał jedynie szum lasu.
- Żegnaj, Argrunie, bracie mój. Czekaj na nas u kresu drogi. Razem ujrzymy Tych, których nauki nas prowadzą – szepnął i ruszył do osady.

----------------------
Następny: Przelana Krew - Rozdział 8.

----------------------



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz