Poprzedni: Przelana Krew - Rozdział 5.
Przygotowania
zmierzały ku końcowi. Tæirc spędził ranek na chodzeniu po
grodzie tam i z powrotem, sprawdzając czy wszystko jest w porządku.
Większość z wojowników była jednak gotowa już poprzedniego
dnia, zatem czas ten spędzali na relaksowaniu się i towarzyskich
pogawędkach. Jedynie garstka sprawdzała, czy niczego nie
zapomnieli.
W
pewnym momencie Tæirc zauważył jak pomiędzy dwoma chatami Guryk
żywiołowo machał rękami oraz stroił różne miny do dzieci
zebranych na ławie przed nim, czemu przyglądali się też dwaj
stojący nieopodal wojownicy. Guryk był starszy od Tæirca o parę
roków, lecz mimo tej różnicy dogadywali się świetnie. Doskonale
władał bronią i miał świetny zmysł do tworzenia opowieści. W
większości z nich to on odgrywał rolę głównego bohatera. Szkoda
tylko, że w dużym stopniu były całkowicie zmyślone.
-
…i zamachnąłem się tak, że przeciwnik stracił równowagę i
upadł na ziemię jak ciężki głaz.
Dzieci
aż klasnęły z radości.
-
Co wtedy zrobiłeś? - zapytał z ogromną ciekawością Argrun,
siedzący wśród nich. Wpatrzony był w wojownika jakby ten zaraz mu
miał zdradzić największą tajemnicę prawdziwej sztuki walki
bronią.
-
Zaśmiałem się szyderczo, chwyciłem swoją maczugę mocniej –
Guryk zacisnął dłonie przed sobą na swojej wyimaginowanej broni,
po czym uniósł je nad głowę – i rozłupałem jego-
-
Tak, tak, wszyscy to już słyszeli – przerwał Tæirc, ciągnąc
ręce przyjaciela do tyłu. Guryk niemal się przewrócił, na co
dzieci zachichotały.
-
Ale oni najwyraźniej nie. – Wojownik wskazał na swoich słuchaczy.
-
Właśnie, Tæirc, wszystko zepsułeś! - obraził się jeden z
chłopców, siedzący na prawo od Argruna.
-
Zresztą sam słyszałeś - już miałem kończyć. Dochodziłem do
najlepszej części! - Guryk zrobił przesadzenie smutną minę by
jeszcze bardziej rozbawić dzieci.
-
Najlepsza część? - zdziwił się Tæirc. - Przyjacielu, nie chcę
żeby jedyne co chodziło po ich głowach to...
-
Nie przesadzaj, już są duzi! – wtrącił Guryk, nagle zmieniając
wyraz twarzy. Tæirc spojrzał po dzieciakach. Miały średnio po
kilka wiosen, choć dwóch lub trzech było wyraźnie starszych, w
tym Argrun. – Niedługo będą musieli wiedzieć jak radzić sobie
z przeciwnikami, prawda? – W tym momencie Guryk puścił oko do
swojej małej widowni.
-
Na razie Argrun ma ważniejsze rzeczy do zrobienia niż nauka
rozwalania głów. - Zanim Guryk zdążył odpowiedzieć, Tæirc
zwrócił się do brata: - Matka chce Cię widzieć.
-
Teeraaz? - jęknął Argrun, krzywiąc się przy tym bardzo.
-
Jesteś jej potrzebny. Guryk dokończy Ci swoją historię jak
wrócimy z wyprawy. A teraz chodź – Tæirc wyciągnął dłoń w
stronę braciszka.
Argrun
chwycił ją z niechęcią i, gdy już miał odchodzić, usłyszał
za sobą Guryka:
-
Jego czerep wybuchł! Piękna fontanna krwi!
Siedzące
dzieci wydały z siebie długie „Ooo!” Tæirc pokręcił głową.
-
Guryku! - powiedział, odwracając głowę w stronę przyjaciela.
Wojownik
po prostu wzruszył ramionami, dając do zrozumienia, że taki już
jest, następnie zaczął opowiadać pozostałym kolejną
rozciągniętą do granic absurdu historię.
-
Daleko się wybieracie? - zapytał Argrun po chwili.
Tæirc
zastanowił się chwilę.
-
Pamiętasz jak szliśmy kiedyś do wioski Ducaifa?
Na
twarzy chłopca pojawiła się konsternacja i po chwili kiwnął
głową. Była to wtedy jego pierwsza dłuższa podróż. I chociaż
trwała pół dnia, a większość tego czasu spędził na wozie, ku
zaskoczeniu rodziny wykazywał ochotę na więcej.
-
No to wiedz, Argrunie, że ja będę jeszcze dalej.
Zrobił
duże oczy. Tæirc wiedział, że zaraz padnie to jedno pytanie,
które jego braciszek zawsze zadawał ojcu przed wyprawami:
-
Czy mogę iść z Wami?
-
Argrunie, jesteś jeszcze za młody.
-
Nie jestem za młody! - zaprotestował chłopiec.
Tæirc
westchnął.
-
Posłuchaj mnie. – Kucnął, by popatrzeć Argrunowi prosto w oczy,
i chwycił go za ramiona. - Jesteś jeszcze dzieckiem. Jesteś mały,
nie potrafisz walczyć...
-
Wcale nie! Jestem duży i potrafię! Ojciec mnie uczy!
-
Ale to nie jest prawdziwa walka. Gdy stajesz przeciwko prawdziwemu
wrogowi, czy to człowiekowi czy groźnej bestii, on nie ma dla
Ciebie litości, nie da Ci drugiej szansy gdy się pomylisz.
Chłopiec
posmutniał i spuścił głowę.
-
Argrunie, obiecuję Ci, że za kilka roków, gdy będziesz już
dorosły, weźmiemy Cię ze sobą. Może będziesz miał nawet okazję
rozbić parę łbów jak to Guryk robi. - Argun wyraźnie się
rozradował na dźwięk ostatnich słów. - A teraz biegnij do domu.
Matka czeka.
Argrun
z miejsca pognał pod górę do domu zgromadzeń. Po drodze minął
Byrna, mało na niego nie wpadając.
-
Ech, pomyśleć, że Ty także byłeś taki jak on – zaśmiał się
Byrn po zbliżeniu do Tæirca. - Też miałeś dwanaście wiosen i,
żądny bitki, chciałeś chodzić wszędzie gdzie dorośli...
-
Ojcze, przestań, to już minęło.
-
Faktycznie, było, minęło. Jesteś teraz nie dzieckiem, a dorosłym
wojownikiem i moim synem. Jestem dumny, że wyruszasz z nami.
Tæirc
spojrzał na znajdujący się na zboczu dom zgromadzeń, przy którym
po chwili pojawił się i zniknął w środku Argrun. Wyprawa ta była
pierwszą wyprawą wojenną Tæirca. W przeciwieństwie do innych
młodzieńców, on nie palił się do wojaczki i spokojnie czekał na
przekroczenie wieku dorosłego, co nastąpiło ostatniej zimy.
W
tym momencie Byrn pochylił się ku niemu i rzekł ciszej:
-
No chyba, że idziesz, bo chcesz mieć po raz pierwszy pewność, iż
Guryk rzeczywiście mówi głupoty.
Byrn
zachichotał, na co Tæirc odparł:
-
Nie muszę tego widzieć na własne oczy by stwierdzić, że
bajdurzy.
-
Słyszałem jego historyjki wiele razy i nie widzę sensu by robić
to raz kolejny, zwłaszcza, że i tak częstokroć zmienia szczegóły.
Oczywiście najczęściej przywoływana to ta jak wspaniale walcząc
sam na sam na koniec rozłupał przeciwnikowi głowę.
-
Przyłapałem go jak mówił to Argrunowi i innym dzieciakom.
-
Najśmieszniejsze jest to - kontynuował Byrn, - że nie kłamie w
jednej rzeczy: ona rzeczywiście wybuchła. Widok, jak zaraz po tym
próbował otrzepać siebie z krwi, skacząc przy tym wokół i
wrzeszcząc, był naprawdę komiczny.
Byrn
spróbował naśladować ruchy Guryka z tamtego momentu, ale Tæirc
wywrócił tylko oczami z zażenowania poczuciem humoru swojego ojca.
-
Jak Cal? - zapytał Byrn, zmieniając nagle temat i stając
spokojnie.
-
Matka mówi, że dzisiaj jest lepiej. To pewnie dzięki amuletowi,
który Grutan dał nam wczoraj. Kazał także wciąż podawać zioła.
- Tæirc westchnął głęboko. - Jeśli wszystko pójdzie dobrze, to
Cal ma niedługo wyzdrowieć.
-
Miejmy wiarę, że Przodkowie jej nie opuszczą.
-
Nie opuszczą jej, Ojcze – odparł z pewnością. - Nie opuszczą.
W
tym momencie przed nimi pojawił się łowca o siwych włosach.
-
Byrnie, wróciliśmy ze zwiadu – powiedział po pozdrowieniu obu
wojowników.
-
I jak?
-
Znaleźliśmy, niecały dzień drogi stąd. Jeśli wyruszymy teraz,
dotrzemy tam przed zmierzchem. Jeden z łowców Cakaca twierdzi, że
to na pewno ta wioska, bo rozpoznał paru awanturników kręcących
się przy palisadzie. Postanowił ją obserwować z lasu nieopodal,
dlatego został tam razem z jednym z naszych ludzi. W razie problemów
wyruszą do nas od razu, choć nic na to nie wskazywało.
-
Dziękuję, Vergantacie. Jak tylko wyruszymy, zaprowadzicie nas tam.
Siwy
łowca oddalił się.
-
Słyszałeś? Mają nawet palisadę! - zauważył z pogardą Byrn i
gwizdnął. - Mimo to liczę, że skończy się tylko na ich
porządnym wystraszeniu.
-
Czyżbyś myślał o zawarciu z nimi sojuszu? - zdziwił się Tæirc.
- Ojcze, który to raz? Plemiona z południa jakoś nigdy nie kwapiły
się do zawiązywania z nami trwalszych przyjaźni.
-
Cakac podchodzi do tego bardzo poważnie, w końcu nachodzili głównie
jego ziemie. Bierze wszystkich swoich wojowników, podczas gdy my
tylko połowę. Ale spróbować na pewno nie zaszkodzi. W końcu to
tylko jedna osada, a, nie licząc Cakaca, po naszej stronie jest
jeszcze Ducaif i Bærguvn. Zresztą czasy są przecież niespokojne i
każdy sojusznik jest tak samo istotny...
-
Przyznaj, że tak naprawdę chcesz mieć kogoś, kto w razie potrzeby
przyjmie na siebie pierwszy atak orków. Z tego co obaj wiemy, to oni
graniczą ze sobą.
Zamiast
odpowiedzieć, Byrn uśmiechnął się.
-
Niedługo wyruszamy. Zbierz ludzi pod bramą.
Tæirc
przytaknął i przeszedł ostatni raz wioskę, oznajmiając o
zebraniu. Wybierający się na wyprawę wojownicy zaczęli wtedy
żegnać się z bliskimi, wzięli swoją broń, dodatkowe odzienie
oraz nieco prowiantu i ruszyli pod główne wejście do grodu.
Byrn
czekał na nich na wieży nad bramą. Gdy zeszli się już wszyscy,
krzyknął w dół:
-
Panowie! To jak - idziemy skopać te parszywe dupska z południa?
Odpowiedział
mu gromki okrzyk kilkudziesięciu męskich gardeł i ich wzniesiona
broń. Byrn zszedł do wojowników, wyszedł z nimi za bramę i całą
grupą skierowali się na południe. Zanim Tæirc opuścił wioskę,
spojrzał za siebie. W pewnej odległości zobaczył brata. Pomachał
mu na pożegnanie. Argrun odpowiedział tym samym.
Trzeciego
dnia o zmierzchu wojownicy w wyraźnie pogodnych nastrojach wrócili
do domu. Okazało się, że awanturnicy nachodzący tereny Cakaca,
nie byli tak chętni do walki gdy tylko zobaczyli przeważające siły
pod swoją palisadą. Byli też na tyle głupi, że nie spodziewali
się żadnego najazdu, toteż nie prosili o pomoc ani z osad na
wschodzie, ani na zachodzie. Byrnowi udało się uzyskać od
tamtejszego wodza, niejakiego Agærata, gwarancję pokoju i wsparcia
w wypadku zagrożenia. Agærat usłyszał to samo z ust Byrna i
ucieszyło go to na tyle, że urządził ucztę na cześć nowego
sojuszu. Cakac nie był zbytnio zadowolony z tego powodu, ale Byrn
przekonał go w jakiś niewiadomy dla Tæirca sposób, co całkowicie
zmieniło jego nastawienie.
Ogólne
rozradowanie uleciało natychmiast kiedy Tæirc i Byrn zobaczyli się
wreszcie z rodziną w swoim domu zgromadzeń. Nie mogli wtedy
uwierzyć własnym uszom.
----------------------
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz