czwartek, 6 września 2012

01. Kroniki Dusz - Przelana Krew - Rozdział 6.



Przygotowania zmierzały ku końcowi. Tæirc spędził ranek na chodzeniu po grodzie tam i z powrotem, sprawdzając czy wszystko jest w porządku. Większość z wojowników była jednak gotowa już poprzedniego dnia, zatem czas ten spędzali na relaksowaniu się i towarzyskich pogawędkach. Jedynie garstka sprawdzała, czy niczego nie zapomnieli.
W pewnym momencie Tæirc zauważył jak pomiędzy dwoma chatami Guryk żywiołowo machał rękami oraz stroił różne miny do dzieci zebranych na ławie przed nim, czemu przyglądali się też dwaj stojący nieopodal wojownicy. Guryk był starszy od Tæirca o parę roków, lecz mimo tej różnicy dogadywali się świetnie. Doskonale władał bronią i miał świetny zmysł do tworzenia opowieści. W większości z nich to on odgrywał rolę głównego bohatera. Szkoda tylko, że w dużym stopniu były całkowicie zmyślone.
- …i zamachnąłem się tak, że przeciwnik stracił równowagę i upadł na ziemię jak ciężki głaz.
Dzieci aż klasnęły z radości.
- Co wtedy zrobiłeś? - zapytał z ogromną ciekawością Argrun, siedzący wśród nich. Wpatrzony był w wojownika jakby ten zaraz mu miał zdradzić największą tajemnicę prawdziwej sztuki walki bronią.
- Zaśmiałem się szyderczo, chwyciłem swoją maczugę mocniej – Guryk zacisnął dłonie przed sobą na swojej wyimaginowanej broni, po czym uniósł je nad głowę – i rozłupałem jego-
- Tak, tak, wszyscy to już słyszeli – przerwał Tæirc, ciągnąc ręce przyjaciela do tyłu. Guryk niemal się przewrócił, na co dzieci zachichotały.
- Ale oni najwyraźniej nie. – Wojownik wskazał na swoich słuchaczy.
- Właśnie, Tæirc, wszystko zepsułeś! - obraził się jeden z chłopców, siedzący na prawo od Argruna.
- Zresztą sam słyszałeś - już miałem kończyć. Dochodziłem do najlepszej części! - Guryk zrobił przesadzenie smutną minę by jeszcze bardziej rozbawić dzieci.
- Najlepsza część? - zdziwił się Tæirc. - Przyjacielu, nie chcę żeby jedyne co chodziło po ich głowach to...
- Nie przesadzaj, już są duzi! – wtrącił Guryk, nagle zmieniając wyraz twarzy. Tæirc spojrzał po dzieciakach. Miały średnio po kilka wiosen, choć dwóch lub trzech było wyraźnie starszych, w tym Argrun. – Niedługo będą musieli wiedzieć jak radzić sobie z przeciwnikami, prawda? – W tym momencie Guryk puścił oko do swojej małej widowni.
- Na razie Argrun ma ważniejsze rzeczy do zrobienia niż nauka rozwalania głów. - Zanim Guryk zdążył odpowiedzieć, Tæirc zwrócił się do brata: - Matka chce Cię widzieć.
- Teeraaz? - jęknął Argrun, krzywiąc się przy tym bardzo.
- Jesteś jej potrzebny. Guryk dokończy Ci swoją historię jak wrócimy z wyprawy. A teraz chodź – Tæirc wyciągnął dłoń w stronę braciszka.
Argrun chwycił ją z niechęcią i, gdy już miał odchodzić, usłyszał za sobą Guryka:
- Jego czerep wybuchł! Piękna fontanna krwi!
Siedzące dzieci wydały z siebie długie „Ooo!” Tæirc pokręcił głową.
- Guryku! - powiedział, odwracając głowę w stronę przyjaciela.
Wojownik po prostu wzruszył ramionami, dając do zrozumienia, że taki już jest, następnie zaczął opowiadać pozostałym kolejną rozciągniętą do granic absurdu historię.
- Daleko się wybieracie? - zapytał Argrun po chwili.
Tæirc zastanowił się chwilę.
- Pamiętasz jak szliśmy kiedyś do wioski Ducaifa?
Na twarzy chłopca pojawiła się konsternacja i po chwili kiwnął głową. Była to wtedy jego pierwsza dłuższa podróż. I chociaż trwała pół dnia, a większość tego czasu spędził na wozie, ku zaskoczeniu rodziny wykazywał ochotę na więcej.
- No to wiedz, Argrunie, że ja będę jeszcze dalej.
Zrobił duże oczy. Tæirc wiedział, że zaraz padnie to jedno pytanie, które jego braciszek zawsze zadawał ojcu przed wyprawami:
- Czy mogę iść z Wami?
- Argrunie, jesteś jeszcze za młody.
- Nie jestem za młody! - zaprotestował chłopiec.
Tæirc westchnął.
- Posłuchaj mnie. – Kucnął, by popatrzeć Argrunowi prosto w oczy, i chwycił go za ramiona. - Jesteś jeszcze dzieckiem. Jesteś mały, nie potrafisz walczyć...
- Wcale nie! Jestem duży i potrafię! Ojciec mnie uczy!
- Ale to nie jest prawdziwa walka. Gdy stajesz przeciwko prawdziwemu wrogowi, czy to człowiekowi czy groźnej bestii, on nie ma dla Ciebie litości, nie da Ci drugiej szansy gdy się pomylisz.
Chłopiec posmutniał i spuścił głowę.
- Argrunie, obiecuję Ci, że za kilka roków, gdy będziesz już dorosły, weźmiemy Cię ze sobą. Może będziesz miał nawet okazję rozbić parę łbów jak to Guryk robi. - Argun wyraźnie się rozradował na dźwięk ostatnich słów. - A teraz biegnij do domu. Matka czeka.
Argrun z miejsca pognał pod górę do domu zgromadzeń. Po drodze minął Byrna, mało na niego nie wpadając.
- Ech, pomyśleć, że Ty także byłeś taki jak on – zaśmiał się Byrn po zbliżeniu do Tæirca. - Też miałeś dwanaście wiosen i, żądny bitki, chciałeś chodzić wszędzie gdzie dorośli...
- Ojcze, przestań, to już minęło.
- Faktycznie, było, minęło. Jesteś teraz nie dzieckiem, a dorosłym wojownikiem i moim synem. Jestem dumny, że wyruszasz z nami.
Tæirc spojrzał na znajdujący się na zboczu dom zgromadzeń, przy którym po chwili pojawił się i zniknął w środku Argrun. Wyprawa ta była pierwszą wyprawą wojenną Tæirca. W przeciwieństwie do innych młodzieńców, on nie palił się do wojaczki i spokojnie czekał na przekroczenie wieku dorosłego, co nastąpiło ostatniej zimy.
W tym momencie Byrn pochylił się ku niemu i rzekł ciszej:
- No chyba, że idziesz, bo chcesz mieć po raz pierwszy pewność, iż Guryk rzeczywiście mówi głupoty.
Byrn zachichotał, na co Tæirc odparł:
- Nie muszę tego widzieć na własne oczy by stwierdzić, że bajdurzy.
- Słyszałem jego historyjki wiele razy i nie widzę sensu by robić to raz kolejny, zwłaszcza, że i tak częstokroć zmienia szczegóły. Oczywiście najczęściej przywoływana to ta jak wspaniale walcząc sam na sam na koniec rozłupał przeciwnikowi głowę.
- Przyłapałem go jak mówił to Argrunowi i innym dzieciakom.
- Najśmieszniejsze jest to - kontynuował Byrn, - że nie kłamie w jednej rzeczy: ona rzeczywiście wybuchła. Widok, jak zaraz po tym próbował otrzepać siebie z krwi, skacząc przy tym wokół i wrzeszcząc, był naprawdę komiczny.
Byrn spróbował naśladować ruchy Guryka z tamtego momentu, ale Tæirc wywrócił tylko oczami z zażenowania poczuciem humoru swojego ojca.
- Jak Cal? - zapytał Byrn, zmieniając nagle temat i stając spokojnie.
- Matka mówi, że dzisiaj jest lepiej. To pewnie dzięki amuletowi, który Grutan dał nam wczoraj. Kazał także wciąż podawać zioła. - Tæirc westchnął głęboko. - Jeśli wszystko pójdzie dobrze, to Cal ma niedługo wyzdrowieć.
- Miejmy wiarę, że Przodkowie jej nie opuszczą.
- Nie opuszczą jej, Ojcze – odparł z pewnością. - Nie opuszczą.
W tym momencie przed nimi pojawił się łowca o siwych włosach.
- Byrnie, wróciliśmy ze zwiadu – powiedział po pozdrowieniu obu wojowników.
- I jak?
- Znaleźliśmy, niecały dzień drogi stąd. Jeśli wyruszymy teraz, dotrzemy tam przed zmierzchem. Jeden z łowców Cakaca twierdzi, że to na pewno ta wioska, bo rozpoznał paru awanturników kręcących się przy palisadzie. Postanowił ją obserwować z lasu nieopodal, dlatego został tam razem z jednym z naszych ludzi. W razie problemów wyruszą do nas od razu, choć nic na to nie wskazywało.
- Dziękuję, Vergantacie. Jak tylko wyruszymy, zaprowadzicie nas tam.
Siwy łowca oddalił się.
- Słyszałeś? Mają nawet palisadę! - zauważył z pogardą Byrn i gwizdnął. - Mimo to liczę, że skończy się tylko na ich porządnym wystraszeniu.
- Czyżbyś myślał o zawarciu z nimi sojuszu? - zdziwił się Tæirc. - Ojcze, który to raz? Plemiona z południa jakoś nigdy nie kwapiły się do zawiązywania z nami trwalszych przyjaźni.
- Cakac podchodzi do tego bardzo poważnie, w końcu nachodzili głównie jego ziemie. Bierze wszystkich swoich wojowników, podczas gdy my tylko połowę. Ale spróbować na pewno nie zaszkodzi. W końcu to tylko jedna osada, a, nie licząc Cakaca, po naszej stronie jest jeszcze Ducaif i Bærguvn. Zresztą czasy są przecież niespokojne i każdy sojusznik jest tak samo istotny...
- Przyznaj, że tak naprawdę chcesz mieć kogoś, kto w razie potrzeby przyjmie na siebie pierwszy atak orków. Z tego co obaj wiemy, to oni graniczą ze sobą.
Zamiast odpowiedzieć, Byrn uśmiechnął się.
- Niedługo wyruszamy. Zbierz ludzi pod bramą.
Tæirc przytaknął i przeszedł ostatni raz wioskę, oznajmiając o zebraniu. Wybierający się na wyprawę wojownicy zaczęli wtedy żegnać się z bliskimi, wzięli swoją broń, dodatkowe odzienie oraz nieco prowiantu i ruszyli pod główne wejście do grodu.
Byrn czekał na nich na wieży nad bramą. Gdy zeszli się już wszyscy, krzyknął w dół:
- Panowie! To jak - idziemy skopać te parszywe dupska z południa?
Odpowiedział mu gromki okrzyk kilkudziesięciu męskich gardeł i ich wzniesiona broń. Byrn zszedł do wojowników, wyszedł z nimi za bramę i całą grupą skierowali się na południe. Zanim Tæirc opuścił wioskę, spojrzał za siebie. W pewnej odległości zobaczył brata. Pomachał mu na pożegnanie. Argrun odpowiedział tym samym.

Trzeciego dnia o zmierzchu wojownicy w wyraźnie pogodnych nastrojach wrócili do domu. Okazało się, że awanturnicy nachodzący tereny Cakaca, nie byli tak chętni do walki gdy tylko zobaczyli przeważające siły pod swoją palisadą. Byli też na tyle głupi, że nie spodziewali się żadnego najazdu, toteż nie prosili o pomoc ani z osad na wschodzie, ani na zachodzie. Byrnowi udało się uzyskać od tamtejszego wodza, niejakiego Agærata, gwarancję pokoju i wsparcia w wypadku zagrożenia. Agærat usłyszał to samo z ust Byrna i ucieszyło go to na tyle, że urządził ucztę na cześć nowego sojuszu. Cakac nie był zbytnio zadowolony z tego powodu, ale Byrn przekonał go w jakiś niewiadomy dla Tæirca sposób, co całkowicie zmieniło jego nastawienie.
Ogólne rozradowanie uleciało natychmiast kiedy Tæirc i Byrn zobaczyli się wreszcie z rodziną w swoim domu zgromadzeń. Nie mogli wtedy uwierzyć własnym uszom.
Cal zmarła w nocy po ich wyruszeniu.

----------------------
Następny: Przelana Krew - Rozdział 7.
----------------------

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz