Poprzedni: Przelana Krew - Rozdział 1.
-
Weźmiemy Argruna do domu zgromadzeń – zdecydował Byrn zaraz po
wyjściu Grutana. Widząc, że Tæirc chce się sprzeciwić, dodał
stanowczo: - To jest moja ostateczna decyzja.
Tæirc
westchnął. Nie chciał stać się kolejnym obiektem ataków swojego
ojca, dlatego zwrócił jego uwagę na co innego:
-
Nie możemy go jednak nieść w takim stanie. Widok zakrwawionego
ciała może jeszcze bardziej zszokować mieszkańców.
Byrn
burknął coś, co miało pewnie znaczyć, że go to nie obchodzi.
Tæirc chciał próbować dalej przekonywać ojca, gdy do
pomieszczenia zszedł Rægok, uczeń szamana, i Natela, jego siostra.
Nieśli ze sobą jakieś szmaty, czyste ubrania i wiadro z wodą.
-
Grutan kazał nam obmyć ciało Argruna – zaczął Rægok, po czym
spojrzał na wodza – jeśli nie macie nic przeciwko.
Byrn
odsunął się od podestu i stanął twarzą do wyjścia do Kręgu.
Rægok wraz z siostrą zabrali się wtedy do pracy. Żeby im nie
przeszkadzać, Tæirc wyszedł na powierzchnię.
Krąg
znajdował się na zewnątrz ogrodzonego palisadą grodu, kilka
długości zwykłego domu od bramy. Osada, umiejscowiona na zboczu
krótkiego pasma skalistych wzgórz, stanowiła dobre miejsce do
obrony. Z daleka zdawała się też przez to większa. Jej otoczenie
zdominowały łąki, oddzielające ją od pobliskich lasów. Na
szczęście linia drzew była na tyle daleko by w porę zauważyć
zbliżających się najeźdźców.
Przez
cały gród szła jedna główna droga, od której odbiegały ścieżki
do różnych zakątków. Prowadziła ona do głównego miejsca w
osadzie - domu zgromadzeń, gdzie mieszkał Byrn z rodziną. Budynek
ten ulokowany został najwyżej, lecz i tak tak niewysoko w stosunku
do szczytu wzgórza. Goszcząc
ludzi z dala, wódz
spotykał się mimo to z komentarzami o „męczącym wchodzeniu pod
górę” i pytaniami, czy „nie znaleźli gorszego miejsca na
siedzibę”. Nie przejmował się tym zbytnio, gdyż najbliżsi
przyjaciele, w tym przywódcy sąsiadujących, podległych Byrnowi
terenów, poprzez częstą gościnę przyzwyczaili się do tego typu
wysiłków.
Zazwyczaj
pusta okolica, tego dnia zajęta była przez ludzi z wioski. Kilka
osób, klęcząc na trawie, płakało nad strasznym losem Argruna.
Wokół nich stały gromady ludzi głośno dyskutujących o walce.
Tæirc zdołał usłyszeć urywki zdań - „tragiczne”, „co
teraz”, „dlaczego”.
Mała
gromadka zebrała się nad krawędzią Kręgu, wpatrując się bez
słowa w martwego megnarta, zabójcę syna wodza. Obok niej stał
Cakac, pocieszający Vergantaca, siedziącego na ziemi z mętnym,
wbitym
w przestrzeń
wzrokiem.
Wystarczyło
na niego popatrzeć by wiedzieć, że czuje się podle.
Tæirc
próbował znaleźć swoją matkę i siostrę wśród ludzi wokół,
lecz bez skutku. Zwrócił się zatem do Cakaca czy je nie widział.
-
Gdy tylko Aren do nas wyszła, poszła razem z Margre do domu.
Dziewczyna nie wyglądała dobrze. Zaproponowałem im, żeby Ryg i
Polyn z nimi poszli, na wypadek gdyby dziewczyna zasłabła i trzeba
było ją nieść.
Tæirc
wskazał na Vergantaca.
-
Jak on się czuje?
-
A jak ma się czuć? Na pewno nie lepiej od Byrna. Wasza kłótnia
tam na dole wcale mu nie pomogła. Wrak człowieka, tyle powiem.
-
Powinieneś lepiej zobaczyć mojego ojca. Nigdy go nie widziałem w
takim stanie.
-
Co zdecydowaliście... wiesz... zrobić z Argrunem?
-
Ojciec chce przenieść go do domu zgromadzeń.
Cakac
pokiwał głową w zrozumieniu.
-
Czy możesz odnaleźć Guryka? Pomożecie mi - poprosił Tæirc.
-
Tylko Guryka? Pójdziemy we trójkę? – odparł Cakac.
-
Nie, postaram się jeszcze przekonać Vergantaca.
-
To nie jest chyba najlepszy-
-
Jak znajdziesz Guryka – przerwał mu Tæirc - poszukajcie też
jakichś dwóch kijów i sznura – ciało jest mocno poturbowane i
musimy je nieść na czymś.
Cakac
nic nie odpowiedział. Oddalił się od Kręgu i zaczął chodzić od
grupki do grupki, pytając o Guryka. Tymczasem Tæirc przykucnął
przed siwym łowcą.
-
Potrzebuję Twojej pomocy. Kiedy przyjdzie Guryk i Cakac, masz z nimi
zejść na dół do pomieszczenia przygotowawczego.
Vergantac
milczał.
-
Byrn zdecydował by przenieść ciało Argruna do domu zgromadzeń.
Zrobimy to razem.
-
Nie wiem czy sobie poradzę.
-
Vergantacie...
-
Nie wiem, nie-
Wtem
Vergantac dostał pięścią w twarz. Upadł na ziemię i spojrzał
na Tæirca w przerażeniu.
-
Otrząśnij się! - wrzasnął syn wodza. - Wszyscy są
zszokowani... tym co się stało, ale musisz oprzytomnieć! Nie
przywrócisz Argruna do życia ciągłym zamartwianiem się. Byłeś
jego najbliższym przyjacielem. Dlatego zrób coś dla niego, ten
jeden, ostatni raz.
Vergantac
kiwnął głową, choć z jego oczu polały się łzy.
Tæirc
poczuł trochę wyrzutów sumienia. Nie sądził, że będzie musiał
uciec się do przemocy, ale nie widział innego sposobu. Poza tym,
lepiej że był to Vergantac niż Byrn.
Zszedł
pod ziemię. Zauważył, że Rægok i Natela uwinęli się
nadzwyczajnie szybko, bowiem właśnie wychodzili. Za nimi unosił
się metaliczny, drażniący nozdrza zapach. „Już zawsze mi się
to będzie kojarzyć z Argrunem”, pomyślał. Zauważył także, że
uczeń szamana niesie zniszczone szaty jego brata, a woda w jego
wiadrze była czerwona. Spojrzał na zwłoki, ubrane w czystą tunikę
i wełniane spodnie. Na jego skórze nie było śladu po krwi. Tak
samo w pomieszczeniu nie było śladu po ojcu.
Będąc
sam, skorzystał z okazji i podszedł do posążku Ere. Zdjął z
niego talizman Argruna i pooglądał go chwilę w dłoni. Był
prosty, zrobiony z dębowego drewna, o niewielkich, okrągłych
kształtach z różnej wielkości wcięciami po bokach. Krawędź
została pomalowana błękitnym barwnikiem, lecz w trzech miejscach
znajdowały się białe kropki.
Na
szczęście, oprócz Tæirca, nikt z przebywających tutaj ludzi nie
zauważył go. Dzięki półmrokowi talizman zlał się ze ścianą i
kształtem posążka. Grutan musiał jednak spostrzec jego brak na
piersi Argruna, ale nic nie powiedział. Na pewno wywołałoby to
jeszcze większy skandal.
-
Wynocha!
Krzyk
dochodził z Kręgu. Tæirc schował talizman do podręcznego mieszka
za pasem i poszedł do źródła hałasu.
Z
miejsca uderzył go nieznośny, zdecydowanie gorszy niż w wewnątrz
smród. Zastał Byrna, stojącego z mieczem w rękach przed martwym
megnartem i wzrokiem skierowanym w górę. Odganiał gromadkę, którą
wcześniej, wpatrującą się w zwierzę, widział Tæirc. Kiedy wódz
upewnił się, że nikt go już z góry nie ogląda, zaczął ostrzem
uderzać czarne truchło. Fetor pochodził z wnętrzności bestii,
których zawartość, przez ciosy Byrna oraz wcześniejsze rany,
wypłynęła na zewnątrz.
„Jak
ojciec to wytrzymuje?”
W
pewnym momencie Byrn wypuścił ostrze z ręki, upadł na kolana i
znów zaczął płakać. Tæirc zbliżył się i wziął go pod
ramię.
-
Ojcze, chodź, już czas – powiedział, przypominając tym samym o
przeniesieniu Argruna.
Nagle
Byrn poczuł się słaby, jakby cała jego powszechnie znana siła
zniknęła. W mgnieniu oka zmienił się z wodza w przerażonego
starca. Wstał powoli i ostrożnie stawiał kroki, potykając się co
chwilę. Gdy weszli do środka, schodami schodzili Vergantac, Cakac i
Guryk. Nieśli ze sobą dwa długie kije i linę. Tæirc puścił
ojca, a ten powędrował w stronę wyjścia na powierzchnię. Trójka
przybyłych ustąpiła miejsca wodzowi, a później podeszła do
podestu.
Bez
słowa złożyli obok na podłożu prowizoryczne nosze i z czterech
stron otoczyli ciało. Vergantac wziął głęboki oddech.
-
Czy wszystko w porządku? - zapytał go Tæirc.
Lekkie
skinięcie głową siwego łowcy miało być twierdzącą
odpowiedzią.
-
Wytłumacz mi, Tæirc – zaczął Cakac - dlaczego niesiemy Argruna
do domu zgromadzeń? Czemu nie od razu do Świętego Miejsca?
-
Nie wiem... - odparł Tæirc. - Ojciec mówił, że chce by Rytuał
Odejścia odbył się jutro o wschodzie słońca. Wspominał też coś
o pożegnaniu się. Być może dlatego chce mieć Argruna blisko.
-
Co Grutan na to powiedział?
-
Był tak samo zaskoczony jak my.
Przeszło
przez myśl Tæircowi, że szaman z wioski Cakaca, ale i z innych
okolicznych terenów, zareagowaliby identycznie. Zresztą nie tylko
oni. Wszyscy wierzący w Przodków.
-
To jest zastanawiające: normalnie Rytuał miałby miejsce dzisiaj
wieczorem. - zauważył Guryk. - Co skłoniło wodza, by zrobić to
jutro?
Nikt
nie odpowiedział. W tradycji ich ludu odprawiano Rytuał o zmierzchu
jeśli ktoś umarł przed zachodem słońca. W pozostałych
przypadkach działo się to następnego dnia o poranku. Zdarzały się
czasem przypadki przesunięcia Rytuału, lecz bardzo rzadko i tylko o
dzień.
Wreszcie,
cała czwórka kiwnęła sobie porozumiewawczo głową. Ostrożnie
przełożyli ciało Argruna na nosze, wzięli je na ramiona i wyszli
na zewnątrz. Gdy tylko pojawili się na powierzchni, ludzie zaczęli
zbierać się wokół nich i towarzyszyli im w drodze do domu
zgromadzeń. Ludzie ustawili się po bokach drogi biegnącej przez
środek grodu i w milczeniu wpatrywali się w Argruna niesionego
przez czwórkę mężczyzn. Co chwilę ktoś przerywał ciszę
jęknięciem lub płakaniem. Z każdym krokiem do orszaku dołączali
nowi mieszkańcy. Cały tłum kierował się w stronę domu
zgromadzeń, gdzie Argrun miał spocząć na jedną, ostatnią noc.
Po niedługim czasie znaleźli się pod dużymi, dwuskrzydłowymi
drzwiami do budynku.
Po
przejściu przez nie, trafiało się do dużej, okrągłej sali. Po
drugiej jej stronie znajdował się długi stół, przy którym
najczęściej siedział Byrn z rodziną, oraz rząd ustawionych
przodem do wejścia krzeseł. Zazwyczaj stojące pod ścianami ławy
przeniesione były na środek i ozdobione kwiatami. Sala, w połowie
przygotowana na zwycięstwo Argruna w walce z megnartem i ucztę dla
rodziny oraz najbliższych przyjaciół, stała się ponurym
przypomnieniem jego tragicznej śmierci.
Ludzie
towarzyszący orszakowi zatrzymali się przy wejściu, a czwórka
niosąca ciało doszła do głównego stołu i położyła na nim
martwego. Nieoczekiwanie z przejścia z lewej wyszła Aren. Na jej
twarzy oprócz zszokowania malowało się zdenerwowanie tym co się
dzieje. Tæirc przypomniał sobie, że nikt nie poinformował jej o
przeniesieniu Argruna.
-
Chcę - zaczął Byrn, idąc na środek sali, - żeby go ludzie
pożegnali...
-
Byrnie – próbował przerwać mu Grutan, podążając za nim.
-
...żeby oddali mu hołd. Chcę, żeby-
Kiedy
jednak Byrn się odwrócił, zobaczył, że ludzie opuszczali dom
zgromadzeń. Vergantac, Cakac i Guryk także skierowali się do
wyjścia. Nikt nie chciał zostać, szacunek do odwiecznych zwyczajów
danych przez Przodków był silniejszy. W przypływie złości wódz
krzyknął jeszcze:
-
Idźcie! Idźcie!
W
sali pozostali Byrn, Tæirc, Grutan, Rægok
oraz Aren. Starzec westchnął.
-
Jutro o wschodzie słońca – przypomniał i, wsparty ramieniem
podopiecznego,
opuścił dom zgromadzeń.