Poprzedni: Przelana Krew - Rozdział 6.
O
brzasku zapiał kogut, przypominając mieszkańcom osady o
zbliżającym się Rytuale Odejścia. Słońce nie pojawiło się
jeszcze na horyzoncie, lecz niebo powoli zmieniało kolor na
jaśniejszy. Niedługo miał nastać świt, co zwiastowały też
pierwsze śpiewy ptaków.
Okoliczne
tereny i osada skryta była wciąż w mroku. Mimo to, Tæirc zdołał
dostrzec ludzi pojawiających się między chatami. Powoli, bez
pośpiechu przygotowywali się do pożegnania Argruna. Z czasem na
zewnątrz wychodziło ich coraz więcej, a po chwili pod dom
zgromadzeń zaczynali przychodzić pierwsi. Część jednak zostawała
przy domach lub przy drodze przebiegającej przez środek grodu, by
dołączyć do orszaku później. Czterech wojowników, z których
Tæirc rozpoznał tylko dwójkę, szło pod górę w jednej grupie.
Skinęli oni synowi wodza i poszli po ciało jego brata.
Nagle
wśród zbierających się pod domem zgromadzeń mieszkańców Tæirc
dostrzegł Natelę. Nie mieli okazji porozmawiać poprzedniego dnia,
dlatego, kiedy podeszła do niego, objął ją czule.
-
Martwię się o Ciebie – szepnęła. Nie odpowiedział, mówiła
więc dalej: - Śmierć Argruna musiała być dla Was potworna.
Tæirc
odsunął się nieco, nie puszczając jej przy tym, i spojrzał na
nią ze zmarszczonymi brwiami.
-
Natelo, nie zapominaj przecież o innych! Sama wczoraj widziałaś
jaki nastrój panował w osadzie. To było potworne dla nas
wszystkich.
-
Tak, wiem, ale nie chcę ciebie widzieć w smutku. Słyszałam też
od Guryka co dzieje się z wodzem. Czy to prawda?
Westchnął.
-
To co się z nim działo poprzedniego dnia... Wydaje mi się, że
czuje się lepiej, ale... - Rzucił okiem na otwarte drzwi domu
zgromadzeń. W tej chwili czwórka wojowników wyszła ze środka z
ciałem na swoich ramionach. Argrun wciąż leżał na
prowizorycznych noszach z poprzedniego dnia. - Musimy odprawić
Rytuał Odejścia. Wszyscy tego teraz potrzebujemy. A najbardziej mój
brat.
Natela
dotknęła policzka Tæirca.
-
Wiedz, że gdybyś mnie potrzebował...
Chwycił
jej dłonie i spojrzał głęboko w jej piękne, ciemnozielone oczy.
-
Wiem i dziękuję. Cieszy mnie Twoja troska, Natelo, lecz teraz...
Ponownie
skierował wzrok na zwłoki swojego brata.
-
Rozumiem – odparła i pocałowała go w policzek.
Po
chwili w drzwiach domu zgromadzeń pojawił się Byrn. Wyglądał
znacznie lepiej niż poprzedniego dnia. Chociaż smutek wciąż
malował się na jego twarzy, był pogodniejszy. Przeniesienie ciała
tutaj oraz czuwanie do późna okazały się, wbrew wcześniejszym
pozorom, pomocne dla niego. Rozradowało to nieco Tæirca.
Lecz
nie na długo.
Za
wodzem stały Aren i Margre. W przeciwieństwie do Byrna, wyglądały
na wyczerpane przez rozpacz i przytłoczone emocjami. Znacznie gorzej
znosiły rodzinną tragedię. Tak jak Tæirc, nie zmrużyły pewnie
oka przez całą noc, ale na nich odbiło się to beznadziejnie.
Na
widok całej trójki, zebrani pod domem zgromadzeń mieszkańcy, w
tym Natela, pochylili głowy. Wódz zachował kamienną twarz, lecz
Tæirc wiedział, że ten obraz wzruszył ojca. Byrn spojrzał na
czwórkę, która trzymała Argruna, i kiwnął im głową. Poprawili
uchwyty i zaczęli iść w kierunku głównej bramy grodu. Następnie
Byrn wziął za ręce Aren i Margre i ruszył, a za nimi reszta
ludzi. Zanim Tæirc
podążył za orszakiem, spojrzał jeszcze w dal. Czerwona,
wpadająca nieco w żółć, tarcza słońca pojawiła się na
horyzoncie i powoli wznosiła się. Jej światło mieszało się z
błękitem nieba i chmurami, tworząc niesamowitą feerię barw,
jakiej nigdy w swoim życiu
nie widział. Wprawiło go
to w niemożliwą do opisania duchową radość, która miała
pozostać przy nim aż do zmroku.
Święte
Miejsca od pokoleń służyły do odprawiania najważniejszych
obrzędów i każda z osad znajdująca się w tutejszych krainach
miała taki punkt w swojej okolicy. Na terenach należących
bezpośrednio do Byrna, była to spora polana o kolistym kształcie,
znajdująca się w środku lasu na zachód od grodu. W jej środku
mieściło się szerokie koło wypalonej ziemi, na którym właśnie
parę osób skończyło układać sięgający do pasa stos drewna.
Kilka kroków dalej stał Grutan wsparty o ramię Rægoka. Pilnowali
drobne ognisko, obok którego leżały cztery pochodnie przygotowane
na Rytuał.
Czwórka
niosąca nosze położyła ciało na stosie i dołączyła do ludzi
ustawiających się naokoło polany wzdłuż linii drzew. Tæirc
spostrzegł, że byli tam niemal wszyscy mieszkańcy osady. Niemal,
gdyż w tym czasie grupka wojowników strzegła bezbronnego grodu na
czas Rytuału, natomiast kilku łowców rozrzuconych po okolicznych
terenach wypatrywało ewentualne zagrożenia. Chociaż osada
ulokowana była pomiędzy terenami sojuszników, zawsze istniało
jakieś ryzyko i Byrn nie chciał go podejmować. Tæirc obawiał
się, że w przypływie szaleństwa z poprzedniego dnia, zdecyduje by
wszyscy bez wyjątku stawili się na Rytuale. Na szczęście stało
się inaczej.
Kiedy
wśród zebranych w Świętym Miejscu zapanował już spokój, Grutan
puścił Rægoka i powoli podszedł bliżej stosu.
-
Bracia i siostry – zaczął. Jego głos, mimo podeszłego wieku,
nadal był donośny. Przez prawie trzydzieści roków swojego życia
Tæirc widział jak szaman się zmieniał i starzał. Ciało słabło
i malało, lecz jego gardło wciąż było mocne. - Połączmy się w
modlitwie do tych, których słowa od dawna są kierunkowskazem na
ścieżce naszego życia. Wezwijmy naszego brata, by powrócił do
swojego ciała i ostatni raz ujrzał nas przed wiecznym życiem.
Ludzie
zaczęli jednym głosem:
-
Wołamy Cię, Argrunie, byś przyszedł do nas i wrócił do ciała,
w którym wszystko się dla Ciebie zaczęło i wszystko się
skończyło. Tymi uszami słuchałeś nauki Przodków, tymi oczami
patrzyłeś i tymi rękami wykonywałeś ich wolę. Nie kontynuuj
ziemskiej wędrówki. Zobacz nas ostatni raz, by udać się do
Przodków.
Każdy
znał te i dalsze fragmenty Rytuału Odejścia na pamięć. Ich
społeczność była tak mocno ze sobą związana, iż często
pojawiali się na wspólnych obrządkach, nawet jeśli dotyczyły
osób spoza najbliższej rodziny. Skutkiem tego kwestie szamana
mówili w myślach razem z nim.
-
Argrunie! - rzekł Grutan w kierunku ciała. - Byłeś członkiem
naszej rodziny. Choć młody ciałem, nie zaznałeś strachu i do
samego końca walczyłeś. Nie poddawałeś się, gdy wielu zwątpiło.
Tak jak my tobie pomagaliśmy, tak i ty pomagałeś nam. Będziemy o
tobie pamiętać do końca naszych dni, nawet gdy ty przestaniesz
rozpoznawać nasze twarze w Czasie Odnowy.
Kiedyś,
gdy Tæirc był jeszcze dzieckiem, nie rozumiał o co chodziło w
Czasie Odnowy. Było dla niego niejasne czemu duch zmarłego miał
zapomnieć o swoich bliskich. I czemu miał nie wracać pamięcią do
swojego życia? Z czasem jednak zaczynał pojmować ich znaczenie.
Przodkowie nie kierowali się osobistymi uczuciami by pomagać
żyjącym. Każdy otrzymuje ich wsparcie w równym stopniu i, by tak
się stało, każdy musi być dla nich tak samo ważny. Dlatego ludy
z tych i wielu okolicznych terenów, nie tylko sojuszniczych,
wierzyły, że ci, których dusza opuszcza ciało, muszą zapomnieć
o wszystkich których znają. Każda zapamiętana twarz może
zachwiać duchową równowagą nie tylko samej duszy, ale i świata.
Dopiero w momencie, gdy umrze ostatnia znajoma osoba, dusza dostępuje
zaszczytu dołączenia do grona Przodków i razem z nimi ma możliwość
powrotu do świata żyjących, by opiekować się ludźmi. Czas do
tego momentu nazywany był właśnie Czasem Odnowy.
Grutan
spojrzał na Byrna i jego rodzinę i wskazał im ręką na ognisko
przed Rægokiem. Wódz, Tæirc, Aren oraz Margre podeszli, wzięli
pochodnie i odpalili je z ogniska, po czym stanęli naprzeciw
czterech rogów stosu.
-
Idź teraz tam, gdzie my jeszcze nie możemy pójść – dodał na
koniec szaman.
Cała
czwórka podłożyła ogień, który dość szybko objął cały
stos. Według tradycji czynność tą mieli zrobić członkowie
najbliższej rodziny, a jeśli nie byli dostępni albo nie żyli,
mógł każdy, kto miał kontakt ze zmarłym. Zawsze jednak cztery
osoby. Symbolizowało to cztery strony świata, a zatem to, że
Przodkowie byli wszędzie.
Grutan
zaczął mówić, a mieszkańcy osady po chwili dołączyli się:
-
Przodkowie, usłyszcie swój lud, wysłuchajcie naszych wezwań i
przybądźcie. Przyjdźcie po jedno z waszych dzieci, które odeszło
nagle i niespodziewanie. On czeka na was tak, jak ci przed nim
czekali, i tak, jak my będziemy czekać, gdy przyjdzie nasz czas.
Nie pozwólcie by jego dusza błąkała się w zwierzęcym szale po
świecie żywych, nie mogąc dostąpić zaszczytu oglądania Waszego
oblicza. Prosimy was, Przodkowie, przybądźcie.
Zamilkli.
Wtem,
przy akompaniamencie ognia i trzaskającego drewna, ktoś zaczął
śpiewać. Ludzie spoglądali po sobie niepewnie, gdyż było to
niespotykane podczas Rytuału. Głos mimo to nie cichł. Kontynuował,
lecz trochę wstydliwie. Choć słowa były nieco niewyraźne, Tæirc
szybko rozpoznał pieśń.
Drogą
przez życie kroczymy,
Którą
przed nami szło wielu.
Choć
odnóg wiele ma groźnych,
Do
jednego idą celu.
Po
chwili do śpiewu dołączył Byrn, następnie Aren, Tæirc, aż w
końcu niemal wszyscy obecni w Świętym Miejscu.
Razem
się w tym trzymamy
Bo
sam tego nikt nie zniesie.
Gdy
jeden nagle upadnie,
Drugi
go zawsze podniesie.
Wtem
ktoś swe kroki przyspieszył,
Gna,
na nas spojrzeć nie raczy.
Szybko
się od nas oddala,
Tylko
przed siebie się patrzy.
"Stój,
przyjacielu! Poczekaj
I
nie znikaj z oczu moich!
Nie
śpiesz się, proszę, nie biegnij!
Nie
zostawiaj braci swoich!"
Czy
usłyszy on wołanie
Gdy
naprzód go niosą nogi?
Czy
stanie, gdy jak najszybciej
Chce
ujrzeć kres wspólnej drogi?
Lecz
wiemy, że on poczeka
Tam,
gdzie wszyscy się gromadzą
I
razem ujrzymy Przodków,
Co
drogą nas tą prowadzą
Przez
cały ten czas tylko Grutan milczał. Gdy zebrani na polanie
mieszkańcy dołączyli do pieśni, kiwnął głową w rozczarowaniu.
Rægok rzucał okiem to na nauczyciela to na zebranych i nie wiedział
co czynić. Zapewne nucił cicho żeby poczuć wspólnotę z innymi.
W połowie Grutan opuścił Święte Miejsce. Tæirc był pewien, że
dla szamana było to za dużo. Od roków był on pośrednikiem między
Przodkami a ludźmi, przekazywał naukę tych, którzy odeszli dawno
temu. Nie podobało mu się zatem, że tradycja, której zasad starał
się ściśle przestrzegać, zostaje po raz kolejny nagięta w ciągu
ostatnich dni. Rægok odrobinę spanikował i nagle ruszył ze
swojego miejsca by towarzyszyć szamanowi.
Natomiast
reszta ludzi stała jeszcze w Świętym Miejscu przez jakiś czas,
wpatrując się, już w ciszy, w płonące drewno, po czym,
pojedynczo lub w małych grupkach, odchodzili w kierunku osady. Wśród
nich był Vergantac, który podszedł do Byrna z chęcią do rozmowy.
Widać było po nim, że jest skruszony. Zanim zdążył cokolwiek
powiedzieć, wódz spojrzał na niego z wściekłością i siwy łowca
odpuścił.
Otoczenie
powoli pustoszało. Tæirc mówił innym, że oni zajmą się
przypilnowaniem ognia, aż na polanie pozostał tylko on i Byrn.
Stali i patrzyli w milczeniu na ogień, który dość szybko spalił
cały stos.
Kiedy
płomień miał zaraz zgasnąć, Tæirc spojrzał w bezchmurne niebo.
Nie wiedział jak długo przebywali w Świętym Miejscu, ale musiało
być już chyba południe. Podszedł do ojca.
-
Jak myślisz, Tæirc - czy Argrun jest teraz szczęśliwy? - zapytał
Byrn, ubiegając pytanie syna.
-
Nie, ojcze, nie myślę, że jest. Ja to wiem. Czuję to w sercu.
Wszyscy dążymy do tego, by dołączyć do Przodków. Tam w końcu
prowadzi nas droga życia.
Byrn
powstrzymywał łzy.
-
Wracaj do domu, synu. Ja jeszcze... zostanę tu przez chwilę...
Tæirc
ruszył w kierunku domu. Będąc już pomiędzy drzewami na leśnej
ścieżce, spojrzał po chwili za siebie. Wódz stał bliżej popiołu
z uniesioną do góry głową. Tæirc uśmiechnął się lekko.
-
To już koniec... prawda? - zapytał siebie Tæirc.
W
odpowiedzi usłyszał jedynie szum lasu.
-
Żegnaj, Argrunie, bracie mój. Czekaj na nas u kresu drogi. Razem
ujrzymy Tych, których nauki nas prowadzą – szepnął i ruszył do
osady.
----------------------