Krótki wpis informacyjny: Wraz z 9. rozdziałem skończyło się coś co można nazwać pierwszym aktem Przelanej Krwi. W związku z tym istnieje możliwość pobrania wersji skondensowanej tego co się ukazało (czyli Przedsłowie, Prolog i 9 rozdziałów + Wstęp Językowy) tutaj: http://www.mediafire.com/view/?bolqlxvzt5e0s8d
Jest tam co nieco dodane, więc może się pojawić kilka błędów. Nikt bowiem nie jest doskonały. ;)
Następny rozdział, tym razem z aktu drugiego, za dwa tygodnie.
Witajcie na blogu, gdzie publikuję fragmenty serii "Kroniki Dusz", w zamyśle opisującej ponad 2000 lat w świecie o nazwie Duræindorn. Obecnie w menu mamy pierwszą powieść dziejącą się w tym uniwersum, "Przelaną Krew". Fragmenty pojawiać się będą w czasie od tygodnia do dwóch tygodni.
wtorek, 16 października 2012
01. Kroniki Dusz - Przelana Krew - Rozdział 9.
Wizyta
Ducaifa rozpogodziła Byrna i poprawiła mu samopoczucie. Tæirc
nie sądził, że tak prędko zobaczy uśmiech na twarzy ojca, co
przyjął z drobnym niepokojem. Poprzedni dzień udowodnił, że wódz
potrafi być nieprzewidywalny nawet dla najbliższych. Tym bardziej
zaskakująca dla Tæirca okazała się decyzja o wydaniu uczty o
zachodzie słońca. Byrn uzasadnił to tym, że czas żałoby minął
i teraz trzeba iść dalej. „Nie mogę żyć przeszłością,”
powiedział. Nakazał też synowi by udał się z wieścią po
osadzie, a przy okazji poprosił kilku łowców o upolowanie czegoś
na wieczerzę. On w tym czasie zająć się miał schowaniem podarków
od Ducaifa.
- A co z winem, które przywiózł
stryj? - zapytał Tæirc.
- Poczeka na lepszą okazję –
odparł Byrn.
- Sądzisz, że będzie taka?
- Tak, myślę, że tak –
odpowiedział wódz po chwili zastanowienia.
Większość zaproszonych
stanowili wojownicy i łowcy, przyjaciele rodziny, którzy często
jedli posiłki z Byrnem, ale Tæirc miał zachęcać też do
przyjścia najstarszych mieszkańców osady. Wszyscy z radością
przyjęli fakt, że wódz czuje się lepiej, choć z lekkim
zdziwieniem odebrali zaproszenie na ucztę. Uznali jednakowoż, że
nie wypadałoby teraz odmawiać, bo mogło to znacznie pogorszyć
zdrowie wodza.
Wyjątkiem była wizyta w chacie
Vergantaca. Byrn podkreślił, żeby zaprosić wszystkich przyjaciół,
lecz Tæirc miał wątpliwości co do siwego łowcy. Drzwi otworzyła
jego małżonka. Powiedziała Tæircowi, że jest pogrążony w
rozpaczy i tym razem nie może przybyć, choć także należał do
stałych bywalców w domu zgromadzeń.
Grutan, jako jeden z
najstarszych, także odmówił. Podobnie jak Vergantac, także i on
tłumaczył to złym samopoczuciem, ale i dodatkowo niechęcią do
wszelakich uczt. Skomentował także zachowanie Byrna jako
lekkomyślne. Ostatnie stwierdzenie Tæirc zostawił dla siebie.
Zgodził się także by Rægok poszedł zamiast szamana. Uczeń miał
być „oczami” starca.
Wódz był trochę rozczarowany,
kiedy po powrocie Tæirca usłyszał, że Vergantac i Grutan nie
przybędą.
Tuż przed zachodem
słońca zaczęli zbierać się pierwsi goście, a o zmierzchu
zjawili się niemal wszyscy zaproszeni. W głównej sali panował
tłok i harmider. Chociaż pomieszczenie było spore, czuć było
ścisk. Wokół gości krzątało się też kilka dziewcząt,
pomagających w podawaniu posiłków, a i ilość miejsca ograniczało
kilka ław ustawionych dookoła paleniska w centrum sali, nad którym
piekł się dzik.
Byrn był w bardzo
dobrym humorze, o czym świadczyły jego żywe dyskusje i żarty z
przybyłymi. Nastrój, który opanował go po tragicznie zakończonej
walce Argruna, uleciał gdzieś w nicość, tak jakby zupełnie
zapomniał o śmierci swojego syna, co z jednej strony ucieszyło
Tæirca,
a z drugiej wciąż niepokoiło. Co więcej, Aren i Margre spędzały
ten czas w nieznanym Tæircowi
miejscu. Myślał, że całą rodziną będą ucztować i ich odmowa
zaskoczyła go, ale rozumiał ich decyzję. Tymczasem Byrn przyjął
to beznamiętnie.
Przechadzając się w domu
zgromadzeń pomiędzy zebranymi, Tæirc słyszał urywki rozmów.
Stwierdzenia takie jak „to zdrada”, „shańbi się”, „idiota
z niego” nie dotyczyły jednak Byrna. Obok informacji o uczcie,
szybko rozniosła się wśród mieszkańców osady także i wieść o
naruszaniu południowych granic przez Agærata. Tæirca nie
obchodziło źródło, z którego pochodziła. Na chwilę temat ten
odciągnął uwagę od Argruna i Byrna, lecz wcale nie był lepszy. W
końcu strach przed najazdem orków i obawy o własne życie były
silniejsze niż wątpliwości związane ze stanem wodza.
Tæirc podszedł do Guryka,
rozmawiającego z dwoma starszymi wojownikami, a raczej wsłuchującego
się w ich dyskusję. Zagryzał kawał mięsa i przytakiwał głową
co chwilę, gdy któryś spojrzał na niego, szukając potwierdzenia.
Tæirc ustawił się obok nich tak, by mieć widok na swojego ojca,
siedzącego po drugiej stronie pomieszczenia przy głównym stole.
- Pamiętaj, Otonezie - już raz
ten idiota niemal wywołał konflikt z orkami. Od samego początku
sprawiał kłopoty.
- A gdyby tak pozwolić żeby
zniszczyli jego osadę i rozwiązali problem na zawsze?
- Byrn powtarza, że jego nie
można opuścić. Wtedy stracilibyśmy sojusznika, a orkowie zaraz by
na nas ruszyli.
- Skąd ta pewność, Numynie?
- Na pewno wiedzą, że Agærat
jest z nami i z pozostałymi w sojuszu. Od czasu do czasu przybywali
do naszych osad handlować. Widziałem kiedyś jak szli główną
ścieżką w naszym grodzie. Te ich potężne sylwetki, nieprzyjemne
spojrzenia. Tfu! - splunął pod nogi. - Muszą wiedzieć! Jak tylko
zniszczą jego wioskę, od razu zbiorą swoje tyłki i ruszą na nas.
- Cakac miał rację by nie ufać
temu felkerzemu synowi.
- Bærguvn i Ducaif nie wyrażali
sprzeciwu wobec sojuszu z Agæratem – zauważył Tæirc, włączając
się do rozmowy. - Poza tym jego ludzie przestali nachodzić nasze
ziemie i Cakaca...
- Ale zaczęli nachodzić ziemie
orków! - przerwał Numyn. - Ich samowolka nie może doprowadzić do
tego, że my też cierpimy. Prawda, Otonezie?
- Jednakże okazywali się
pomocni przeciwko plemionom ze wschodu – stwierdził Otonez.
- Phi! Poradzilibyśmy sobie bez
nich, nawet w pojedynkę.
- Przesadzasz chyba, Numynie –
rzekł Tæirc.
- Może... Z drugiej strony od
czasu do czasu Agærat sam zaczepiał tych wariatów.
- Jeśli nazywasz ich wariatami,
to jak nazwiesz Agærata i jego wojowników? - zapytał Guryk, który
właśnie przełknął ostatni kęs.
Numyn nie zdążył odpowiedzieć,
bo wtem Byrn, trzymając przed sobą róg, powstał ze swojego
siedziska.
- Wojownicy i łowcy, bracia –
zaczął głośno, na chwilę kończąc rozmowy i skupiając na sobie
twarze zebranych w domu zgromadzeń. - Dziękuję, że przybyliście
na tę ucztę. Nie wiecie ile dla mnie znaczy widzieć was tutaj
razem, rozmawiających, jedzących i pijących ze mną. Chciałbym,
abyśmy wypili teraz za nas, w imię naszej społeczności. - Byrn
podniósł róg wyżej. - Za was, wojownicy, którzy swoją
walecznością bronicie bezbronnych w tych niespokojnych czasach. Za
was, łowcy, którzy z daleka wypatrujecie nieprzyjaciół i
trudzicie się w sztuce polowania. Za was, najstarsi, którzy
wspieracie nas mądrością zbieraną przez roki. Za nasze rodziny,
by wspierały nas ciągle i wierzyły w nasze siły. I za...
zmarłych, którzy nie mogą z nami być i korzystać z rozkoszy. W
imię Przodków!
- W imię Przodków! - odparli
wszyscy, po czym wypili wino ze swoich rogów i kubków.
Obecni w sali ludzie zaczynali
wracać do rozmów, gdy w wejściu do domu zgromadzeń pojawiła się
jakaś postać.
- Vergantacie! Zastanawiałem się
właśnie kiedy przyjdziesz! - krzyknął Byrn, gdy zobaczył
przybyłego. - Wejdź! Jest dla ciebie wystarczająco miejsca.
Siwy łowca wszedł w głąb
sali. Zebrani wpatrywali się w niego w milczeniu, co jakiś czas
szeptem wymieniając między sobą komentarze. Minął ognisko i
stanął przed stołem Byrna, po czym obrócił się do reszty ludzi.
- Przyszedłem przyznać się
przed wami do strasznej rzeczy.
Wszyscy zgromadzeni w sali w
mgnieniu oka zamienili się w słuch.
- Jak wszyscy zapewne wiecie, ja
odpowiadałem za przygotowanie Argruna do walki z megnartem. Przez
cały rok trenowałem jego ciało i uczyłem wszystkiego co było mu
potrzebne by pokonać tą bestię. Jednakże od chwili, gdy Argrun
wydał ostatnie tchnienie, jedna myśl nie dawała mi spokoju. Myśl,
która męczyła mnie potwornie. Myśl o tym, że to ja odpowiadam za
jego śmierć.
W sali zapanował szmer. Byrn z
uśmiechem na ustach spróbował rozładować atmosferę.
- Ależ Vergantacie, przecież
wszyscy wiemy, że to był wypadek.
Tæirc po raz kolejny poczuł
obawę związaną z zachowaniem ojca. Może i nie chciał on dopuścić
do pogorszenia nastroju u zebranych, lecz to było całkowicie nie w
jego charakterze. Nagła skłonność do pojednań? Nie, to nie było
działanie typowe dla Byrna. Poza tym, czyżby Vergantac chciał
wygłosić coś, czego Margre nie chciała powiedzieć Tæircowi przy
ciele Argruna poprzedniego wieczoru?
Vergantac obrócił głowę by
spojrzeć na wodza.
- Wiem, wypadek, ale gdyby nie
ja, w ogóle by nie miał miejsca, nie doszło by do tej walki. -
Widząc niezrozumienie na twarzy Byrna i zebranych, siwy łowca
kontynuował: - Argrun wcale nie chciał walczyć z megnartem. Ja go
do tego przekonałem. Ja ponoszę winę za jego śmierć.
Szmer ustał.
- To przeze mnie Argrun stanął
do walki. Długo go namawiałem, przekonywałem, że skoro Twój
drugi syn, Byrnie, nie podjął się tego czynu, to może on powtórzy
to, co ty dokonałeś roki temu.
Tæircowi nie spodobało się, że
Vergantac wspomniał o nim. Prawdą było, że proponowano mu walkę
z megnartem, lecz powód, dla którego nie chciał się jej podjąć,
był zdecydowanie poważniejszy i sięgał tragicznego wydarzenia z
dzieciństwa. Poza tym siwy łowca mówił o tej słynnej walce
Byrna, jakby każdy mógł tego dokonać. Sam jednak, podobnie jak i
inni łowcy, przyznawał, że polowanie na te bestie jest za każdym
razem niebezpieczne. Z rzadka zdarzało się bowiem, że jeden
megnart rozbijał całą grupę zaprawionych w bojach łowców.
Ostatnia sytuacja przed walką Argruna, choć zakończona brakiem
strat w ludziach, była wyjątkiem, niezwykle szczęśliwym zbiegiem
okoliczności.
- Po jakimś czasie wreszcie się
zgodził. Gdy z nim trenowałem, wielu z was – w tym momencie
Vergantac zwrócił się do łowców i wojowników obecnych w sali –
z początku wątpiło w możliwości Argruna. Ba, on sam nieraz
powątpiewał, nawet tuż przed tym jak pochwyciliśmy megnarta. Mimo
to, nadal go wspierałem, podnosiłem na duchu i naciskałem, aż
wreszcie tak on, jak i wy, uwierzyliście w jego zdolności.
Tæirc spostrzegł, że Byrn
zaczyna się denerwować, chociaż starał się utrzymać kamienną
twarz. Dłonie zacisnęły się w pięści.
- Dlatego to ja, i tylko ja
odpowiadam za jego śmierć. I chociaż z racji tego co zrobiłem,
nie powinienem prosić, to jednak błagam was, a zwłaszcza ciebie
Byrnie – znów skierował swoje słowa do wodza – o wybaczenie.
Przyjmij mój najgłębszy żal. Przyjmę każdą karę jaką mi
wymierzysz.
Tæirc bardzo chciał, żeby
teraz nastąpiło pojednanie łowcy i Byrna, żeby wódz przebaczył
Vergantacowi i padnęli sobie w ramiona mimo emocji, które
poprzedniego dnia Byrn odczuwał. Pragnął, żeby pojednali się i
jeszcze przez chwilę ojciec zachowywał się tak pogodnie i radośnie
jak to miało miejsce od wizyty Ducaifa. Niemniej wiedział, że to
było niemożliwe. I żałował, że się nie mylił.
Wódz momentalnie podniósł stół
przed sobą i rzucił na bok, rozsypując wokół jedzenie i napoje.
W mgnieniu oka doskoczył do Vergantaca i zaczął go dusić tak
mocno aż siwy łowca zbladł. Obecnych totalnie zaskoczyło i
zszokowało zachowanie Byrna, toteż zareagowali z opóźnieniem.
Wojownicy próbowali rozdzielić dwójkę, lecz z trudem im to szło.
Furia, która opanowała Byrna, wzmocniła go i dawała nieludzką
siłę. Dopiero kilku ludziom udało się zwolnić jego chwyt.
- Wiedziałem! Od początku
wiedziałem! - wrzeszczał Byrn.
Vergantac próbował mówić
pomimo ostrego kaszlu:
- Wodzu... uwierz mi... biłem
się ze sobą... przez całe dwa dni... żeby ci o tym powiedzieć.
- Powinieneś umrzeć! Gdyby nie
ty i twoja duma, Argrun-
- Wiem... moja duma... głupota...
jakkolwiek byś to nazwał, i tak... nie zwróci to Argruna...
Dlatego podwójnie cię... błagam, abyś mi wybaczył.
- Puśćcie mnie! - rozkazał
Byrn.
Wojownicy spojrzeli po sobie i
zwolnili uścisk, gdy wódz rozluźnił napięte mięśnie i przestał
się szarpać.
Byrn stanął przed Vergantacem i
dyszał ciężko. Wpatrywał się z wściekłością prosto w twarz
siwego łowcy. W końcu wyciąnął rękę w jego kierunku. Siwy
łowca z początku nie bardzo wiedział co to miało znaczyć. W
końcu jednak zrozumiał, że Byrn chce się pogodzić.
- Wybaczasz? - zapytał siwy
łowca z nadzieją.
Tæirc zauważył błysk w
drugiej dłoni ojca. Za późno. Gdy tylko Vergantac uścisnął dłoń
wodza, ten pociągnął go do siebie, wbił sztylet pod jego żebra i
przekręcił.
- Wybaczam - wycedził przez zęby
Byrn i wyciągnął ostrze.
Vergantac
opadł na ziemię. Byrn stał nad nim i rozejrzał się po
otaczających ludziach. Nikt nie śmiał podejść do zwijającego
się na podłożu siwego łowcy i pomóc mu. Od razu zaczął się
wykrwawiać i po chwili przestał się ruszać.
-
Nie zapomnijcie, że wciąż jestem wodzem. Nie straciłem zmysłów
i wiem doskonale co robię. Każdy, kto podważy moją władzę lub
mój osąd, nie będzie mógł liczyć na litość.
Było to odniesienie do dyskusji,
które prowadzono w osadzie od momentu śmierci Argruna. Wódz chciał
się upewnić, że nikt już nie będzie kwestionował jego decyzji,
co przypieczętował zabiciem najlepszego łowcy i zarazem jednego z
najlepszych wojowników w grodzie. Przynajmniej na razie zapewnił
sobie spokój. Spokój poprzez strach mieszkańców. Ten strach wraz z obawą
przed orkami tworzył niebezpieczne połączenie.
Pytania zaczęły kłębić się
w głowie Tæirca. Czy Byrn wiedział o tym co zrobił Vergantac? Czy
zaproszenie na ucztę miało zmusić go, mimo depresji, do tego
wyznania? Czy może wódz nic nie wiedział i zabicie siwego łowcy
wynikło z przypływu gniewu? A może Byrn chciał wykorzystać
napięty stosunek z Vergantacem tylko po to by zapewnić sobie wśród
ludzi posłuch, który mógł stracić swoimi ostatnimi działaniami?
Jednakże Tæirc nigdy nie poznał odpowiedzi.
Wódz
spojrzał po raz kolejny na Vergantaca, leżącego w bezruchu w
kałuży krwi, by upewnić się, że jest martwy, po czym wrócił na
swoje siedzisko za wywróconym stołem i nalał sobie trochę wina.
Ucztę
zakończono bardzo szybko.
wtorek, 9 października 2012
01. Kroniki Dusz - Przelana Krew - Rozdział 8.
Po
Rytuale Odejścia Tæirc marzył już tylko o tym żeby się
przespać. Dopiero teraz, wracając do domu, poczuł jak go
wyczerpały emocje, trzymające w napięciu od poprzedniego dnia.
Czuł się jakby maszerował bez ustanku od wschodu do zachodu
słońca.
W
bramie głównej osady wpadł na nieco poddenerwowanego Guryka.
-
Czy wiesz może gdzie jest wódz? - zapytał Tæirca.
-
Jest chyba jeszcze w Świętym Miejscu. Coś się stało?
-
Nie, tylko... Aren kazała przekazać, że w domu zgromadzeń czeka
Ducaif z jakimś pokurczem...
Całe
rozmarzenie zniknęło. Ducaif! Zupełnie zapomnieli, że miał
przybyć!
-
Idź do Byrna i powiedz mu. Ja tymczasem pójdę spotkać się z
gościem.
Guryk
ruszył w stronę Świętego Miejsca.
Ducaif
od roków był handlarzem i podróżował do północnych krain
sprzedając tutejsze wyroby, a kupując rzeczy niedostępne na tych
terenach. Miał przybyć z ostatniej podróży w dzień przed walką. Najwyraźniej musiało go coś zatrzymać po drodze skoro
nie przybył na czas. Co więcej, śmierć Argruna i dziejące się
po niej wydarzenia tak postawiły wszystko na głowie, że Tæircowi,
a pewnie i jego rodzinie, wyleciało z głowy to spóźnienie. Chyba
nawet dobrze, że Ducaif nie musiał być tego świadkiem.
Ale
z jakim „pokurczem”?
Gdy
znajdował się niedaleko domu zgromadzeń, zobaczył, że przy
wejściu stało jakieś dziecko. Po zbliżeniu się z zaskoczeniem
stwierdził, że był to karzeł. Sięgał Tæircowi do klatki
piersiowej i miał dosyć tęgą budowę ciała jak na swój wzrost.
W ręku trzymał jakiś dziwny, kopcący się przedmiot, który co
chwila przybliżał do twarzy, po czym z ust wydmuchiwał dym.
Tæirc
wiedział z opowieści Ducaifa, że kiedyś ta rasa była o wiele
liczniejsza. Stare legendy mówiły jednak o jakiejś zagładzie,
która bardzo uszczupliła ich liczbę. Nie znał szczegółów, gdyż
nawet Ducaif ich nie pamiętał, bo całość słyszał będąc
pijanym. Teraz małe grupki karłów porozrzucane były po całym
świecie. Znajdowano ich nawet żyjących wśród orków na południu.
Niemniej Tæirc nigdy nie widział jednego w grodzie Byrna, toteż
karzeł skrzywił się, gdy ktoś zatrzymał się nieopodal i wlepiał
w niego swój wzrok. Zmierzył człowieka od stóp do głowy i głośno
pociągnął nosem.
-
Ty musisz być Tæirc – rzucił charczącym głosem. - Ducaif czeka
w środku.
Dziwne
narzędzie powędrowało do ust i karzeł zrobił wdech. Zrobione
było z drewnianego kloca i zwężało się lekko w stronę jego ust.
Na drugim końcu wyżłobione zostało wgłębienie z jakimiś
dymiącymi się ziołami w środku. Karzeł wypuścił kolejną
porcję dymu, którego zapach był niezbyt przyjemny, i wyciągnął
rękę z przyrządem w kierunku Tæirca.
-
Chcesz? - zapytał wyraźnie zainteresowanego człowieka. - Najlepsze
pyhetańskie zioło.
Tæirc
pokręcił głową, na co karzeł prychnął i znów przyłożył
przyrząd do warg. Tæirc nie wiedział i nie chciał wiedzieć co to
jest za trucizna skoro tworzy ognisko w ciele karła. Bez wdawania
się w dalszą dyskusję, wszedł do domu zgromadzeń.
Szybko
zlokalizował Ducaifa. Potężny mężczyzna mężczyzna z brodą
zaplecioną w dwa warkocze siedział w samym środku sali i grał na
flecie jakąś spokojną melodię, wypełniając całą salę
pogodnym nastrojem.
Po
chwili podniósł wzrok znad instrumentu.
-
Tæirc! Jak dawno cię nie widziałem! - krzyknął, spostrzegając
Tæirca w otwartych drzwiach. Momentalnie przerwał grę i, gdy
wstawał, instrument mało co nie wypadł mu z rąk. - Wybacz, że
cię nie zauważyłem, ale tak się wczułem, że myślami byłem
gdzie indziej. Powiedz mi – czy Korec wciąż pali tę przeklętą
fajkę?
-
Kto? Co? - zdziwił się Tæirc.
-
Karzeł przed wejściem. Ma takie drewienko, do mordy je wkłada...
-
Tak, tak – załapał Tæirc. – Nawet mi proponował.
-
Idiota! Mówiłem mu żeby chociaż na chwilę przestał.
Z
zewnątrz dobiegł ich chrypiące warknięcie.
-
Słyszałem!
-
Chyba rzeczywiście idiota, skoro to coś pali mu ciało – odparł
Tæirc.
-
Miarka się przebrała – krzyknął znowu Korec i pojawił się w
drzwiach.
Ducaif
zachichotał.
-
Korec, spokojnie! On nie wie jak to działa - zawołał.
W
odpowiedzi usłyszeli głośne prychnięcie i karzeł oddalił się
od budynku. Ducaif zwrócił się do Tæirca:
-
Czy Wasz szaman zalecał kiedykolwiek wdychanie ozdrawiających
oparów z palących się ziół? - Tæirc przytaknął. - Widzisz,
fajki działają niemal identycznie, lecz te opary wędrują prosto
do twoich ust. Oczywiście wdychasz wtedy więcej dymu niż
normalnie, dlatego podczas wydechu wygląda to jak wygląda. - Nie
widząc zrozumienia na twarzy Tæirca, ciągnął dalej: - Kiedyś ci
pokażę. I nie musisz się martwić - nie jest szkodliwe, a nawet
uspokaja - i dodał szeptem – a niektórzy nie mogą bez tego żyć.
Klepnął
Tæirca po ramieniu, co zostawiło go bardziej zmieszanego niż
przedtem. Podszedł do stołu by schować instrument w kupce
zawiniętych w skóry rzeczy.
-
Opowiadaj co słychać! - odezwał się wesoło. - Przybyłem
dosłownie przed chwilą. Widziałem jeszcze Aren i Margre, ale nie
chciały ze mną rozmawiać. Dziwne prawda? Siedziały w jednej z
izb, to postanowiłem, że trochę im poprawię nastrój i zagrałem
parę radosnych utworów, ale one zaraz wyszły na zewnątrz. No to
grałem sobie dalej, aż wreszcie pojawiłeś się ty.
Tæirc
spuścił głowę, na co Ducaif westchnął.
- Nie mów, że ty
też? Co wy wszyscy tacy przybici chodzicie? Cała osada jakaś taka
smutna i nikt mi nie chce nic powiedzieć. Czyżby szaman wam umarł?
Nie zdziwiłbym się, w końcu jest taki stary, że mógłby- Byrn!
W sali pojawił się
wódz. Ducaif minął Tæirca i
momentalnie objął Byrna.
- Bracie! Jak ja
dawno Ciebie nie widziałem! - oznajmił i puścił go. - Tym razem
przemierzyłem chyba pół świata! Wybacz, że nie zdążyłem na
walkę Argruna, ale wiesz jakie zamieszanie jest zawsze w Væikapii.
Potrafią zatrzymać za byle co.
- Tak... Też się
cieszę, że Cię widzę – odparł zakłopotany Byrn.
- Dobra, to gdzie
jest Argrun? Na pewno sobie dzieciak świetnie poradził. Muszę mu
pogratulować. Zresztą przywiozłem mu coś. I nie tylko jemu.
Byrn spojrzał na
Tæirca, stojącego za Ducaifem.
Syn odpowiedział mu kręceniem głowy. Zatem Ducaif jeszcze nie
wiedział.
Wódz
wziął głęboki wdech i powiedział wprost:
-
Argrun nie żyje.
Dobry humor w mgnieniu oka
opuścił Ducaifa. Nie mógł uwierzyć swoim uszom.
- Nie... nie mówicie chyba
poważnie?
Ducaif
obejrzał się na Tæirca, który kiwnął tylko głową,
potwierdzając to co powiedział jego ojciec.
- Ale... jak?
- Walka z megnartem zakończyła
się tragicznie. On... - Tæirc próbował pozbierać myśli, lecz
nie potrafił powiedzieć co tak naprawdę się stało. Mimo że
działo się to poprzedniego dnia, Tæirc pamiętał wszystko jak
przez mgłę, jakby nie chciał przypominać sobie tego zdarzenia.
Jakby to był tylko zły sen. - Zginął... Bestia staranowała
Argruna. Próbowaliśmy go jeszcze uratować, ale... zmarł na
miejscu.
Ducaif spuścił wzrok.
- Przecież on był taki zdolny.
Lepszego, tak młodego wojownika nigdy nie widziałem – stwierdził
Ducaif. „Nie tylko ty tak myślałeś, stryju,” pomyślał Tæirc.
- Mów jak wyglądała walka! Opowiadaj!
- Wszystko szło dobrze, widać
było po nim pewność siebie, dobre wyszkolenie... gdy nagle upadł
i nie mógł się podnieść. - Tæirc ominął fragment z miotaniem
się brata po Kręgu. Nie chciał jeszcze bardziej dobijać stryja. -
Nie zdążyliśmy... powstrzymać megnarta.
- Przodkowie!
Ducaif chwycił się za głowę.
Uwielbiał Argruna i często się z nim widywał, także z powodu
swojej ciężkiej sytuacji rodzinnej. Dla niego to też była bolesna
strata.
- Odprawiliście już Rytuał
Odejścia?
- Tak, odbył się dzisiaj o
wschodzie słońca.
- Szkoda, że przynajmniej na to
nie zdążyłem. Niechaj Przodkowie mają go w opiece – szepnął.
Co było dziwne, po
chwili milczenia, Ducaif się rozchmurzył. Spojrzał
na swoje rzeczy przykryte skórami i rzekł do Byrna:
-
Może nie zwróci ci to syna, ale nie chcę też abyś się za długo
zamartwiał po jego śmierci. Nie będę ci mówił żebyś szedł
naprzód i żył dalej swoim życiem, bo to nie ma sensu. Poza tym,
nie da się tego zrobić z miejsca. W końcu ja też przez to
przechodziłem.
Ducaif
miał ósemkę dzieci. Różne nieszczęścia poprzez roki
spowodowały jednak, że do dorosłości dożyła tylko jedna z
córek. Życie wystawiło go tym na ciężką próbę i mimo to,
podchodził do niego z wyraźną pogodą ducha. Tłumaczył to zawsze
potrzebą parcia naprzód. „Myśl o przeszłości, ale nie żyj w
niej,” mawiał.
- Dlatego mam dla
ciebie co innego niż rady, bracie - kontynuował. - Wiesz, że dużo
podróżuję. I tak jak człowiek spragniony jest odkrywania, tak
potrzebuje się też od czasu do czasu napić. Specjalnie zboczyłem
z wcześniej ustalonej trasy by przywieźć ci najlepszy trunek w
całym znanym świecie.
Po tych słowach
poszedł za stół, zza którego bez większego wysiłku wyciągnął
sporą beczkę. Tæirca zawsze
zaskakiwała siła stryja. Już dawno mógł spokojnie pokonać Byrna
w bezpośredniej konfrontacji gdyby nie to, że od walki wolał
handel i podróże.
- Nigdy nie piłem
lepszego napoju od sewijngardzkiego wina. Myślę, że ci zasmakuje.
Sprawi ci albo radość... albo więcej smutku. Miałem przywieźć
ci więcej, ale wpadłem jeszcze do siebie i mogłem wziąć teraz
tylko jedną sztukę. Reszta została w domu, choć mniemam, że do
teraz wszyscy zdążyli się podzielić pozostałymi beczkami.
Byrn oniemiał.
Ducaif znów zachichotał i zaczął mówić dalej:
- To nie wszystko. - Wrócił na
stronę Byrna i Tæirca. - Jakiś czas temu moi ludzie natrafili na
dziwny kamień, a potem następny i następny, aż przez rok zebrało
się kilka. Mam nawet jeden przy sobie. - Wyciągnął z jednej skóry
kawałek skały o kolorze ciemnych chmur. Ledwo mieścił się w jego
potężnej dłoni. - Nigdy takich nie widzieliśmy. Wziąłem je
zatem ze sobą na drogę. W Pyhætanie dowiedziałem się, że jest
to świetny materiał na broń i jest coraz bardziej powszechny na
północy. Uwierz mi Byrnie, że podczas swojej podróży widziałem
oręż zrobiony z tych skał i jest o wiele wytrzymalszy od tego co
my na co dzień używamy.
Wyciągnął zza pasa sztylet z
brązu. Podobne mieli wszyscy w osadzie, tym bardziej Byrn i Tæirc.
Broń była barwy piasku i odbijała trochę światła, a przez
środek do połowy ostrza biegło wzmocnienie by się nie złamała.
Z tego materiału zrobiona była większość oręża w grodzie,
głównie miecze, ale i topory i groty włóczni i strzał. Tymczasem
niektórzy wciąż używali maczug, nie tylko z szacunku do przodków,
ale i obrażeń jakie zadawały. „A Guryk dla efektów, jakie dają”
zażartował w głowie Tæirc, chwytając się na tym, że dobry
nastrój stryja udzielił mu się.
- Na pewno nieraz wasza broń się
łamała, o tak – Ducaif położył skałę na stole i uderzył w
nią sztyletem tak mocno, że ostrze pękło, a deski zatrzeszczały.
Tæirc i Byrn drgnęli, lecz Ducaif zdawał się tego nie zauważyć.
- Widzicie?
Pokazał im odłamany kawałek
broni. Musiało zadowolić go zaskoczenie na twarzy brata i bratanka,
toteż kontynuował.
- Postanowiłem zatem, że zlecę
któremuś pyhetańskiemu kowalowi, który się na tym zna... Nie
żebym miał coś do naszych, nie, nie, ale poprosiłem go o wykucie
ostrza dla... - zrobił przerwę - dla Argruna. Nie wiedzieliśmy ile
tego wziąć, więc wzięliśmy wszystko... No, prawie wszystko.
Odłożył kamień
i ułamany kawałek ostrza. Wziął do ręki podłużny przedmiot i
odwinął go ze skór. Tæirc i
Byrn nie mogli uwierzyć własnym oczom. Ducaif trzymał w ręce
długi, wspaniałej roboty miecz. Nie różnił się zbytnio od
broni, której używali na tych terenach, lecz wyglądał solidniej.
I był zdecydowanie piękniejszy. Rękojeść owinięta była
materiałem barwy ciemnej czerwieni. Głownia miała długość mniej
więcej od kolana do bioder u zwykłej osoby i w świetle błyszczała
bardziej niż tamten sztylet. „Ile tych kamieni zebrali?”, zadał
sobie pytanie Tæirc.
- Niezwykle
wytrzymały i świetnie wyważony. Nic nie stanie ci na drodze. Każdy
będzie ci go zazdrościć, bracie. Noś go zatem z dumą. No chyba,
że chcesz go przerobić na naczynia, bo słyszałem też od tego
pyhetańskiego kowala, że materiał całkiem nieźle nadaje się na
miskę. - Ducaif znowu zachichotał.
Byrn nie słyszał
żartu brata. Spojrzał zszokowany najpierw na beczkę z winem, a
potem znów na miecz.
- Bracie... Nie
wiem co powiedzieć... - szepnął. - Te dary...
- Nie musisz nic
mówić. Nie spraw tylko proszę, by przeszłość tobą zawładnęła.
- Ducaif uśmiechnął się do Byrna, po czym krzyknął na zewnątrz:
- Korec, zbieramy się!
- Nie zostaniecie
na dłużej? - zdziwił się wódz.
- Wybacz, bracie,
lecz czekają na mój powrót. Wspomniałem już, że zanim do was
przybyłem, odwiedziłem swoje strony. Obawiam się, że nie
zostawili mi nic dla siebie.
Ruszył
w stronę wciąż otwartych drzwi i miał już zamiar wyjść, gdy
stanął.
-
Coś nie tak? - zapytał Tæirc.
- Czy wspominano wam o Agæracie
w ostatnich dniach?
- Nie, żadnych informacji –
odparł Byrn.
- Zastanawiam się czy psuć Ci
nastrój – zawahał się Ducaif. - Złe wieści w tym czasie mogą
go jeszcze pogorszyć, a widzę, że nie czujesz się za dobrze.
- Już chyba nic gorszego od
śmierci mojego syna nie może się zdarzyć – odpowiedział z
wątłym uśmiechem Byrn.
Ducaif podszedł z powrotem do
brata i swojego bratanka.
- Będąc u siebie, łowcy
przekazali mi, że Agærat znowu z nas drwi.
Byrn skrzywił się.
- Po raz kolejny narusza
południowe granice - dokończył Ducaif to co miał na myśli. - Nie
chciał chyba żebyście o tym wiedzieli. Podobno miało się to stać
trzy dni temu, a moi ludzie dowiedzieli się dopiero wczoraj. To
tylko kwestia czasu gdy ten pomyleniec wywoła otwarty konflikt z
orkami.
Subskrybuj:
Posty (Atom)